środa, 13 listopada, 2024

OKONIOWE PUZZLE

  • Z łowieniem okoni jest tak jak z układaniem puzzli – mówi Robert Kukucki z Gorzowa Wielkopolskiego.
  • Jeden puzzel to wędzisko, drugi żyłka, trzeci haczyk, czwarty ciężar jiga, piąty głębokość łowiska… Puzzli jest wiele i dopiero, gdy się je wszystkie do siebie dopasuje, powstaje pożądana całość.

Od wielu lat Kukucki nastawia się wyłącznie na okonie. Latem łowi je w rzekach, jeziorach, kanałach. Zimą ugania się za nimi od pierwszego do ostatniego lodu. Latem, mówi, okonie można łowić na dwa sposoby: lekki i ciężki. Na rzekę i przybrzeżne łowiska jeziorowe zabiera przynęty lekkie, najwyżej 1,5-gramowe. Cięższych, do 8 gramów, używa wtedy, gdy łowi z łódki na jeziorze. Łódka pozwala dotrzeć do głębszych łowisk, tam zaś są większe okonie, które wymagają cięższych przynęt.

Rzece poświęca najwięcej czasu. Mieszkając w Gorzowie Wielkopolskim ma pod bokiem Wartę. Żabi skok i może ciągnąć okonia za okoniem. Robi to z zadziwiającą łatwością, bez względu na okoliczności. Najtrudniejsze są zawody, bo tam same umiejętności nie wystarczą, trzeba jeszcze zapanować nad emocjami. Ale i w warunkach konkurencji świetnie sobie radzi. Kiedy po skończonych zawodach do sędziowskiej wagi przynosi parę kilogramów okoni, koledzy są zdziwieni. Widocznie, mówią, ma cholerne szczęście. Przecież oni też się bardzo starali, żeby choć jakiś punkt zdobyć, a nic z tego nie wyszło. – Bo żeby złowić okonia – odpowiada na to Kukucki – trzeba łowić tylko okonie.

W tym kryje się cała prawda o jego sukcesach. Zapewne każdemu wędkarzowi zdarzyło się złowić kilka okoni „przy okazji”, gdy polował na inne drapieżniki. Takich przypadkowych zdarzeń nie można jednak uogólniać. Nic nie da cienka żyłka, jeśli na jej końcu zawiesimy przynętę, która do okonia zupełnie nie pasuje. Przeciwnie, taka żyłka (z taką przynętą) nawet przeszkodzi, bo nie będzie można zaciąć, powiedzmy, szczupaka. Sprzęt i przynęty tylko ułatwiają bądź utrudniają złowienie konkretnej ryby. Istota jest więc nie w tych rzeczach. Okonie zajmują rewiry różne od innych drapieżników. Na kilkuset metrach brzegu, pomimo że na oko są to podobne miejsca, okonie wcale nie muszą się zachowywać podobnie i być w „bankowych” miejscach.

Nastawiając się wyłącznie na okonie inaczej czytam wodę. Nie interesują mnie całe baseny pomiędzy główkami, tylko przybrzeżny pas. W nim wyszukuję uskoków na dnie, które są widoczne po załamaniach wody na powierzchni. Obławiam pojedyncze kamienie leżące tuż pod powierzchnią, a nawet kilka zatopionych patyków. Okonie są w miejscach najbardziej odległych od głównego nurtu, ale nie jest to regułą. Kilkumetrowy pas wody, który jest do obłowienia, pozwala na szybkie zlokalizowanie ryb. Krótkie, plasowane rzuty. Spokojne przeciąganie na kilka sposobów pozwala się upewnić o trafności wyboru miejsca. Okonie często się gromadzą w małych stadach. Dlatego jak się złowi dwie, trzy sztuki i pomimo zmiany przynęt i zmiany sposobu prowadzenia nie ma kolejnych brań, trzeba zmienić miejsce.

Kiedyś Kukucki łowił wędziskiem Microbite Zebco. Poprzerabiał je na wszelkie możliwe sposoby, bo w oryginale czuła szczytówka nijak nie szła w parze z miękkim dolnikiem i zbyt małymi, źle ułożonymi przelotkami. Teraz rzuca 2,5-metrowym kijem St. Croix. Jest mocniejszy niżby to było potrzebne, ale czuły. Podczas holu ryby z niego nie spadają i można bez problemu wyjąć także duże sztuki, które takie mikroskopijne przynęty często atakują. Właśnie te duże ryby nauczyły go, żeby używać żyłki 0,18 mm. Cieńsza nie jest potrzebna, a osiemnastka daje gwarancję pewnego holu nawet wśród zaczepów.

Do pełnego szczęścia potrzebna jest jeszcze wiedza o tym, gdzie okonie lubią bywać i na jakie przynęty najpewniej biorą. Kiedy proszę go o te informacje, Robert uprzedza, że nie będą one zbyt dokładne. Wprawdzie okonie – mówi – w różnych łowiskach zachowują się podobnie, ale każde z nich ma swoje właściwości, których przy pierwszym podejściu rozpoznać się nie da. Przykładem tego są kanały. Powszechnie wiadomo, że okonie najchętniej przebywają w cieniu i stąd robią krótkie, błyskawiczne wypady po pokarm. Potem natychmiast wracają. Tymczasem w kanałach zachowują się inaczej. Choć przy brzegach mają faszynę, wolą siedzieć na środku koryta wszędzie tam, gdzie na dnie leży żwir albo kamienie.

Natomiast w dużych rzekach wybierają, oprócz kamieni, zalane krzaki i zatopione drzewa. Wszystko to jest blisko brzegu, dlatego głębiej niż 1,5 metra wędki nie zapuszczam. W tym przybrzeżnym pasie wody można spotkać wszystko co pływa. Duże ryby, takie jak szczupaki, sandacze, a nawet sumy, przebywają tutaj przez cały dzień, pod warunkiem że nie są płoszone. Kiedy brzegiem przejdą ludzie, te ryby odpłyną, ale okonie pozostaną. Na nie zawsze można liczyć.

Stanowiska okoni – mówi Robert – nie są stałe. Latem można je znaleźć tam, gdzie jest twarde dno i podwodne przeszkody. Jesień to czas, kiedy okonie się grupują i zajmują stanowiska zimowe, głębsze ze spokojną wodą. Zimą i wiosną Robert łowi okonie w Warcie tylko wtedy, kiedy pozwala na to stan wody. Najczęściej jednak o tej porze rzeka wylewa od wału do wału i stanowiska okoni są niedostępne. Wówczas przenosi się na jeziora.

Metrowe i trochę głębsze łowiska wyznaczają sposób łowienia i rodzaj przynęt. Przez kilka dni obserwowałem, gdzie i jak Robert łowi. Było to typowe okoniowe dłubanie – z jednym wyjątkiem. Czasem z okoni przestawiał się na bolenie. – Sprzęt okoniowy – mówił – idealnie do bolenia pasuje. Kij z mocnym dolnikiem, cienka żyłka, tylko przynętę trzeba zmienić. Kiedy się stoi w wodzie na tle krzaków lub spokojnie siedzi na kamieniach główki, to niepłoszone bolenie po jakimś czasie muszą się pokazać.

Po okonie rzuca krótko. Dziesięć metrów to góra i to tylko wtedy, kiedy stojąc na główce obławia zatoczki przy jej podstawie. Łowi jigami bez zabezpieczeń, dlatego często siada w zaczepie. Bliskie zaczepy łatwo odczepić dłuższym kijem. Czasami taki dwuipółmetrowy nadaje się, żeby włożyć go pomiędzy gałęzie nadbrzeżnych krzaków, ale niestety trudno się nim prowadzi przynęty, kiedy wieje wiatr. Coś za coś.

Kolejnym elementem puzzlowej układanki jest sposób prowadzenia przynęty. Na pozór to proste: zarzucić, poczekać aż upadnie na dno i ściągać. Najłatwiejsze jest zarzucanie, bo wystarczy trafić w wybrane miejsce, co przy odrobinie wprawy wielką sztuką nie jest. Ale gdy tylko przynęta uderzy o wodę, zaczynają się schody. Swój stosunek do sztucznej przynęty okonie uzależniają od tego, czym akurat zwykły się pożywiać i jak się do tego pokarmu zabierają. Na to z kolei wpływa wiatr, słońce, ciśnienie i zapewne wiele innych czynników, o których wędkarz nie ma pojęcia, a gdyby nawet miał, to i tak nie dawałoby mu to gwarancji sukcesu, bo sposób atakowania zdobyczy okonie zmieniają nawet kilka razy w ciągu dnia. – I to właśnie jest w wędkarstwie najpiękniejsze – mówi Robert. – Musisz być elastyczny, bo ciągle coś się zmienia.

Najpierw kładzie przynętę na napiętej żyłce. Może biorą z opadu? Jeżeli w ten sposób nie biorą, zaczynają się próby. Trochę wolnego opadu, trochę szybszego. Wszystko robi spokojnie i delikatnie, łowisko jest przecież płytkie. Nieustannie obserwuje styk żyłki z powierzchnią wody. Tam najlepiej widać branie. – Każde stado – mówi obrazowo Robert – ma swojego pasterza. Kiedy widzę ławicę małych rybek, to wiem, że w pobliżu muszą być okonie. Zakładam wtedy przynętę podobną do rybki i przeciągam ją wolno przy dnie, ale najmniej metr od ławicy. W płytkiej wodzie okonie nie stoją pod rybkami, tak jak w jeziorze, tylko pływają w ich sąsiedztwie.

Często sprawdzam okoniom zawartość żołądków. Różny tam znajduję pokarm: raki, kiełże, pijawki…

Dobieram wówczas odpowiednią przynętę i prowadzę ją tam, gdzie takiego pokarmu jest najwięcej. Jeżeli to raki, to po kamieniach i zatopionych gałęziach, jeżeli pijawki, to przy kamieniach lub koło traw, jeżeli kiełże, to w pobliżu małych zatoczek ze spokojną wodą. Wystarczy, żeby taka zatoczka miała powierzchnię dużej miednicy, a na obrzeżu trochę głębszą wodę, a okoń jest pewny. Do każdego miejsca i przynęty dobieram odpowiedni sposób prowadzenia. Jaki? Trudno dać na to dokładną odpowiedź. Po prostu staram się patrzeć na podwodne życie oczami okonia. Nie zawsze mogę wszystko odgadnąć, dlatego korzystam ze schematów, które sobie przez lata wypracowałem. Do nich między innymi należy zmiana ciężaru jiga. Jeżeli brania na lekki, powiedzmy jednogramowy jig ustały lub w ogóle ich nie było, zakładam dwukrotnie cięższy i szoruję nim dno lub prowadzę niewielkimi podskokami. To przynosi skutek, który wynika nie tylko z agresywnego prowadzenia przynęty, ale zapewne i z tego, że tak się zachowuje naturalny pokarm okonia.

Następny puzzel to przynęta. – Mistrzostwo świata – mówi Robert – oddaję 3-centymetrowemu ripperkowi Relaxa i tej samej wielkości twisterowi Mannsa. Kapitalna jest również przynęta, która ma korpus twistera i ogonek rippera. Jak już wspomniałem, w łowiskach jeziorowych stosuję przynęty o wadze od 4 do 8 gramów, w rzecznych najwyżej półtoragramowe. Rzadko kiedy używam gotowych główek jigowych, bo są wyposażone w haczyki z dużym łukiem kolankowym. Okonie wprawdzie mają spore pyski, ale nie zawsze chcą je na oścież otwierać. Dlatego do wyrobu moich jigów używam haczyków muchowych, które mocuję w śrucinach do wyważania zestawów spławikowych. Miękkie przynęty też przerabiam. Twisterom skracam korpusy. Chociaż ten zabieg nie wpływa na pracę ogonka, tak zoperowane twistery są o wiele skuteczniejsze. Nie wiem dlaczego, ale doświadczenia są niepodważalne.

Bywa, że okonie w ogóle nie zwracają uwagi na twistery z korpusem skróconym tylko o połowę, ale chętnie biorą takiego, co korpusu nie ma prawie wcale. Podobnie jest z ripperami. Zanim któregoś założę na haczyk, skracam go przynajmniej o połowę. Robię tak od wielu lat i też nie mogę jednoznacznie powiedzieć, który ripper, po przeróbce, będzie łowny. Poza skróceniem korpusu podcinam także, w większości przynęt, brzuszki. Tak podrasowane rippery wyglądają zgrabniej i się nie wywracają podczas prowadzenia. Jednak nie potrafię wykonać takiego podcięcia, które na pewno byłoby dobre. O tym, czy jest właściwe przekonuję się dopiero na łowisku. Rippery można dopiero wówczas sprawdzić, kiedy okoni jest dużo i dobrze biorą. Już po dwóch rzutach można się przekonać, czy jest dobry.

Do układanki dodajemy nowy puzzel, kolor. – Pod tym względem okonie są bardzo chimeryczne – zauważa Robert i przyznaje, że na ten problem receptą jest duży wybór przynęt. Jednak związane jest to z problemem noszenia i stratą czasu na badanie, który kolor lub jego odcień jest najlepszy. Stosuje więc ograniczoną ilość kolorów. Za najpewniejsze uważa motor-oil, fiolet i pleksi. – Okonie lubią także biel, ale białą przynętę zbyt często atakują szczupaki, a w letnie, ciepłe dni ich zapachu po prostu nie znoszę.
Gdyby jakiś łowca okoni mnie pytał o najlepsze kolory przynęt, odpowiedziałbym mu tak: „Weź brudne z odrobiną jasnego”.
Puzzlem jest brokat. Robert uważa, że ten dodatek do gumy jest dobry, ale nie trzeba go przeceniać. Latem ma niewielki wpływ na ilość brań. Znaczenia nabiera dopiero jesienią i na początku zimy. Wtedy przynęty z brokatem są o wiele łowniejsze. Za to czarny pieprz w twisterze podnosi ilość brań w lecie, a także w zimie.

Jestem przekonany – mówi – że domalowanie oczka na jigu, podcięcie gumki, spłaszczenie brzuszka i inne podobne zabiegi zwiększają szanse na lepsze brania i choćby o parę procent, to trzeba to robić. Takim dodatkiem, czasami się skromnie sprawdzającym, są atraktory. Według mnie najlepsze są Baitmate nr 3, 4 i 5. Często ich wpływ jest taki, że bez atraktora okonia się nie da złowić.
Robert stał się specjalistą od okoni. Nie on jeden. Jest ich wielu.

Startują także w zawodach i odnoszą sukcesy. To się niektórym nie podoba. W kapitanacie Zarządu Głównego PZW powstał nawet projekt, by z jednej tury można było przynieść do sędziowskiej wagi nie więcej niż 20 okoni. – To jest tak absurdalne, że aż niepojęte – oburza się Robert Kukucki. – Ciekawe, czym kierował się twórca, występując z takim pomysłem. Chęcią ochrony gatunku? Jeśli tak, to przecież wystarczyłoby zwiększyć dozwolony wymiar łowionych ryb do 20 centymetrów. Czy dlatego, że wyspecjalizowałem się w łowieniu okoni, mam być na przegranym? Gdyby ten projekt miał wejść w życie, to już wiem, jaki będzie następny. Otóż wprowadzi się przepis, że zawodów nie ma prawa wygrać żaden rudy!

Wiesław Dębicki

Przyłowem do okoni są dla Kukuckiego bolenie. Kiedy zauważy ich żerowanie, zamienia tylko przynętę i posyła ją w odpowiednim momencie w miejsce ich żerowania. Już od wielu lat gorzowianie, nie wyłączając Roberta, za najlepszą boleniową przynętę uważają tak zwane twistery wrocławskie. Wykonane z twardego plastiku kruszą się, ale ogon, cieniutki jak żyletka, podczas szybkiego ciągnięcia drobno faluje. Bolenie atakują twister przy każdym jego tempie prowadzenia.

Boleniom podobają się przynęty w różnych kolorach. Najczęściej jednak gustują w bieli “podrasowanej” długopisem. Na małym zdjęciu pokazano “pewniaki” Roberta: twistery ze skróconym korpusem i uzbrojone, na miękkim przegubie, w kotwiczkę. To zbrojenie pozwala na mocne zacięcie i ryby tylko czasami spadają w trakcie holu. Tradycyjne jigi, jeżeli mają pojedynczy hak, to musi on być wykonany z grubego drutu, żeby się nie rozgiął w momencie zacięcia.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments