wtorek, 10 grudnia, 2024
Strona głównaMuchaSAN, NIMFY I GŁOWACICE

SAN, NIMFY I GŁOWACICE

Kiedy na początku lat osiemdziesiątych łowiłem w Sanie pierwsze głowacice, wielu znajomych, a nawet kolegów z kadry nie dowierzało, że jest to ryba dla muszkarza. Później do głosu doszła krakowska szkoła łowienia głowacic ciężkim spiningiem i na muszkarzy objawiających te same zainteresowania zaczęto patrzeć co najmniej podejrzliwie. A jednak głowacice oprócz ryb zjadają także larwy owadów i łowienie ich na nimfy to reguła, a nie przypadek!

W Sanie złowiłem latem kilkadziesiąt głowacic. Wyraźna większość (około 70%) miała w żołądku po kilka lub kilkadziesiąt larw i czasami jakąś rybkę. U rekordzistki znalazłem półtorej szklanki larw Hydropsyche i jętki majowej. Mniej więcej co dziesiąta głowacica (10%), mimo że złowiona na nimfę, miała w żołądku tylko ryby. U co piątej (20%) żołądek był pusty. Sądzę, że nie ma okresów, w których głowacice jedzą tylko ryby lub tylko larwy. Cały czas polują na ryby, a przy tym uzupełniają sobie jadłospis larwami. Najwięcej zjadają tych larw, które są najbardziej dostępne. W Sanie są to przede wszystkim zielone larwy Hydropsyche, a w dalszej kolejności jętki i chruściki domkowe.

Najwięcej głowacic na nimfę złowiłem w Sanie w czerwcu, lipcu i w sierpniu. Od września głowacice zaczynają masowo polować na ryby i łowienie na muchę przestaje być skuteczne. Specyficzne dla łowienia głowacic w Sanie jest to, że czym niższy jest stan rzeki i cieplejsza woda, tym lepsze mam tam wyniki. Sądzę, że jest to skutek spuszczania zimnej wody ze zbiornika w Myczkowcach. W Dunajcu przy niskiej, nagrzanej wodzie głowacicy nie spotkałem nigdy.

W Sanie jest mało miejsc dostatecznie głębokich, żeby mogły być ostoją głowacic. W dużych rynnach przeważnie żyją obok siebie i głowacice, i inne ryby. Nieraz w tym samym miejscu jednego dnia łowię pstrągi, a drugiego głowacicę. Przypomina to trochę sytuację na sawannie, gdzie stada antylop pasą się w sąsiedztwie lwów. Potencjalne ofiary w jakiś sposób wyczuwają, kiedy drapieżnik jest dla nich groźny, a kiedy mogą się go nie bać. Jeżeli w atrakcyjnym głowacicowym miejscu bierze mi pstrąg lub lipień, to dla mnie znak, że w tym dniu głowacicy już tam nie złowię. Kiedy zaś zaczyna żerować głowacica, wszystkie inne ryby uciekają z dołka.
Do stanowiska zbliżam się ostrożnie i powoli. Dzięki temu udaje mi się podejść do ryby na pięć metrów, a nawet jeszcze bliżej. Nieraz odkrywam, że głowacica stoi nie tam, gdzie rzucam jej nimfy, ale na długość wędki. Cofam się wtedy dwa kroki i częściej udaje mi się taką rybę złowić niż spłoszyć.

Obławianie głowacicowej rynny zawsze zaczynam od wlewu. Staram się spławiać nimfy w sposób naturalny. Obciążenie nimfy prowadzącej tak dobieram do nurtu, żeby spływała kilkanaście centymetrów nad dnem. Jako skoczka używam nimfy trochę lżejszej, ale też z dociążeniem. Z każdego miejsca rzucam trzy – cztery razy. Przy pierwszym rzucie skracam linkę do kilkudziesięciu centymetrów i obławiam wodę w zasięgu wędki. Potem stopniowo wydłużam linkę do pięciu – sześciu metrów. Na dłuższej lince trudno mi kontrolować spływ nimf, a zasięg dziesięciu metrów wystarcza do przeczesania nawet rozległych rynien i dołów. Po najdalszym rzucie schodzę krok w dół rzeki, skracam linkę i całą sekwencję rzutów powtarzam. W ten sposób stopniowo schodzę w dół rynny aż do znajdującego się za nią wypłycenia. Zawsze obławiam rynnę kilkakrotnie. Nieraz jest tak, że głowacica bierze dopiero za drugim lub trzecim przejściem. Gdy znajdę dobre miejsce, poświęcam mu niekiedy pół dnia. Nawet jeśli przechodząc spłoszę rybę, to już po pół godzinie mogę ją znów złowić, podobnie jak lipienia.

Przy łowieniu obserwuję wodę, a nie linkę. Wypatruję zawirowań, które zdradzają kamień lub dołek na dnie, czasem pokaże się też ryba. W miejscach, gdzie może stać głowacica, powtarzam rzuty po kilka razy. Branie jest nie do przeoczenia, bo przypomina miękką zawadę. Poza tym głowacica nie wypluwa złapanej muchy i zacięcie jest pewne.

Po zacięciu staram się stanąć niżej od ryby, żeby ją zmusić do walki pod prąd. Mam zasadę, żeby nigdy głowacicy nie holować ostro. Im większy stawiam jej opór, tym ostrzejsza jest jej reakcja. Przez pierwsze kilka minut utrzymuję tylko napięcie linki i pozwalam głowacicy pływać zupełnie swobodnie. Zwykle robi odjazd, potem próbuje uciekać w różne strony, a w końcu przystaje w prądzie i wykonuje charakterystyczne podrygi: pół metra w lewo, pół metra w prawo. Później zaczyna stopniowo spływać z prądem, cały czas ustawiona pyskiem w górę rzeki.

Cofam się wraz z rybą, sprowadzając ją na spokojną wodę poniżej rynny. Gdy głowacica jest już zmęczona i nie próbuje ucieczek, doprowadzam ją na płytką wodę przy brzegu tak, żeby oparła się brzuchem o dno. Jeśli to się uda zrobić, to utrzymuję tylko napięcie wędki i zostawiam rybę w spokoju na kilka minut. Prawdopodobnie woda na płyciźnie ma mało tlenu i głowacica jest oszołomiona. Stoi nieruchomo, w końcu zaczyna się wykładać. Podchodzę wtedy do niej bardzo wolno i ręką wyrzucam ją na brzeg. Każdy gwałtowny ruch przy podbieraniu może głowacicę spłoszyć. Mój znajomy popełnił ten błąd przy podbieraniu ośmiokilowej ryby, którą po godzinnym holu miałem już wyłożoną pod brzegiem. Dosłownie skoczył na nią, a wtedy głowacica zrobiła salto przez grzbiet i urwała przypon. Miałem też odwrotny przypadek. Wymęczona ryba wypięła się na płyciźnie o pięć metrów ode mnie, ale nadal nieruchomo stała w miejscu. Odrzuciłem wędkę na brzeg, podszedłem wolno do głowacicy i wyjąłem ją podbierakiem.

Andrzej Małeta, Tarnów
notował JK

TOWARZYSZKA

Złowiłem kiedyś ośmiokilową głowacicę, której przez cały czas holu towarzyszyła druga, podobnej wielkości. Odprowadzała ją prawie godzinę trzymając się od niej o metr, aż do samego brzegu. Po wyholowaniu i zabiciu ryby chciałem dalej łowić w tym samym miejscu. Kiedy wszedłem do wody, ta druga głowacica przypłynęła do moich nóg i na półmetrowej wodzie przez godzinę pływała wkoło mnie. Kolega, który pojechał w to miejsce następnego dnia, opowiadał, że ta osamotniona głowacica podpłynęła także do niego i przez długi czas szukała swojej towarzyszki. Żona, która była ze mną, nie mogła mi potem tego darować. Jeszcze długo po tej historii nazywała mnie bandytą. Ktoś, kto przy tym nie był, może się z tego śmiać, ale ja już chyba nigdy nie wezmę ryby, którą druga będzie odprowadzać.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments