piątek, 29 marca, 2024
Strona głównaMuchaDUŻY LESZCZ TO SAMOTNIK I MARUDER

DUŻY LESZCZ TO SAMOTNIK I MARUDER

Pierwsze spotkanie z samotnikiem było przypadkowe. Wypłynąłem o świcie. Zanęciłem na pięciu metrach. Brała piękna płoć. Po którymś zacięciu dziwnie duży opór. Ciągnę coś jak szmatę. Ryba wykłada się na powierzchni. Niemożliwe! Ogromny leszcz! Leży na boku. Bardzo powoli go podciągam. Przerażony widzę, że jest ledwie zaczepiony za skórę. Tylko zdążyłem pomyśleć, że go chyba nie wyjmę – szarpnął się i poszedł. To był największy leszcz, jakiego w życiu miałem na kiju.

Pięciokilogramowe leszcze są prawie w każdym jeziorze, ale to samotniki, bardzo płochliwe i ostrożne. Na wędkę można je złowić albo przez przypadek, albo w wyniku długich podchodów. Bardzo trudno przyzwyczaić je do zanęty. Dowodzi tego moja wieloletnia praktyka. Aby latem ściągnąć w łowisko stado leszczy, muszę regularnie nęcić przez 3 – 4 dni. Łowię wtedy sztuki do trzech kilogramów. Duże leszcze zaczynają brać dopiero w piątym lub szóstym dniu i już dwudniowa przerwa w nęceniu powoduje, że na powrót ignorują zanętę.

Sprawdzając przewody pokarmowe cztero- i pięciokilogramowych leszczy przekonałem się, że taka duża sztuka zjada bardzo mało zanęty, najwyżej garsteczkę. Dlatego na haczyk zakładam dokładnie to samo, czym nęcę. Przeważnie są to słodkie ziemniaczano-mączne kopytka o mocnym zapachu truskawki i wanilii. Sądzę, że to nie głód, ale właśnie zapach i smak skłaniają wybrednego i ostrożnego leszcza do jedzenia kopytek. Sprowadzenie dużych okazów na łowisko i przyzwyczajenie ich do zanęty to dopiero jedna trzecia sukcesu. Można bowiem w zanęconym miejscu złowić i sto sztuk, a dużego nigdy nie trafić. One bowiem towarzyszą leszczom średniej wielkości, ale nie mieszają. Zawsze trzymają się na obrzeżach albo z tyłu stada. Nigdy na czele, nigdy w środku. Nieraz łowiąc z łódki widzę na spokojnej tafli wody bąble. Znak, że leszcze wpływają w zanęcone łowisko. Idą tyralierą szeroką na pięć, nawet na dziesięć, a długą na dwadzieścia metrów. Zarzucenie wędek w środek stada daje wspaniałe efekty, ale tylko ilościowe. Nie miałem natomiast przypadku, żebym w środku stada złowił leszcza powyżej trzech kilogramów. Duże leszcze łowię zarzucając wędki na boki. Skąd wiem, gdzie są granice stada? Jeśli toń jest gładka, kieruję się bąblami, jeśli sfalowana, zarzucam na obrzeża zanęconego łowiska. Zwykle stado zatrzymuje się w zanęcie przez godzinę. Gdy odpłynie, przerzucam wędki w środek nęconego pola. Czekam na samotników – maruderów ciągnących za stadem. Muszę się uzbroić w cierpliwość, bo czasem pojawiają się dopiero po trzydziestu minutach.

Samotnik bierze inaczej niż zwykły leszcz. Po podniesieniu przynęty z dna trzyma ją w pysku przez kilka minut. Żeby się w tym czasie nie ukłuł hakiem, chowam grot w przynęcie. Zacinam dwie minuty po wyłożeniu spławika. Nie czekam, aż leszcz zacznie odpływać, bo już kilka razy mi się zdarzyło, że wypluł przynętę. Wcześniej tylko podnoszę kij, żeby wybrać luz żyłki.

Przy okazji odkryłem, że duży leszcz podnosi przynętę około metra nad dno. Dzięki temu spostrzeżeniu zmieniłem konstrukcję moich leszczowych zestawów. Są teraz lekkie, najwyżej dwugramowe, a wyważającą śrucinę, która leży na dnie, zaciskam trzydzieści centymetrów powyżej haka i metr poniżej głównego obciążenia. To daje mi pewność, że leszcz przy podnoszeniu zestawu nawet na dużą wysokość nie wyczuje obciążenia i nie wypluje przynęty. Takie zestawy są bardzo wrażliwe na znoszenie, dlatego używam ich tylko przy bezwietrznej pogodzie. Leszcze nie biorą nawet najsmaczniejszych kąsków wleczonych po dnie. Nie biorą też, jeżeli zestawy są ciężkie.

Największych leszczy można się spodziewać w jeziorach, w których długo nie było odłowów sieciowych. W okolicach Lublina ten warunek spełnia Rogóźno. Złowiłem w nim kilkanaście leszczy powyżej pięciu kilogramów. Stamtąd pochodzi też mój rekordowy leszcz ważący 5,35 kilograma. Najlepszy połów leszczowy, jaki mi się tam trafił, to trzy leszcze powyżej pięciu kilogramów złowione podczas jednej zasiadki.

KOPYTKA NA DUŻE LESZCZE

Kilogram ziemniaków gotuję na sypko z dodatkiem 3/4 szklanki cukru. Po ostudzeniu ziemniaki rozgniatam, dodaję do nich dwa jajka, aromaty w proszku i wyrabiam ciasto dosypując tyle mąki pszennej, ile trzeba do osiągnięcia odpowiedniej konsystencji. Próbowałem barwić ciasto na różne kolory, ale białe kopytka okazały się zdecydowanie najlepsze. Aromat dobieram do każdej wody doświadczalnie. Najbardziej uniwersalna wydaje mi się wanilia. Na Rogóźno mieszam ją w równych częściach z truskawką, żeby w zanętę nie wchodziły karpie. Stosuję tylko aromaty Marcela van den Eynde. Dodaję je według przepisu na opakowaniu.

Po wyrobieniu ciasta formuję z niego kulki o średnicy półtora centymetra, wrzucam je na wrzątek i gotuję około siedmiu minut. Po odsączeniu rozkładam na stolnicy i suszę przez godzinę. Jeśli łowię na mulistym dnie, prażę kulki przez dwie – trzy minuty w mikrofalówce. Po tym zabiegu nadal toną, ale dzięki zapieczonym pęcherzykom powietrza nie zapadają się w muł.

W lodówce kulki mogą leżeć do trzech tygodni. Jeśli chcę je przechowywać dłużej, to porcje na jednorazowe nęcenie wkładam do zamrażarki. W wodzie pozostają świeże około dziesięciu dni i jeśli są sypane oszczędnie nie zakwaszają łowiska.

Mariusz Roczniak
Świdnik

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments