Nikt nie przypuszczał, że te zwierzęta tak szybko się w Polsce rozmnożą, a warto przypomnieć, że żyjące dzisiaj u nas bobry są przesiedlone z Kanady. Nie budują tam, jak to drzewiej robiły rodzime bobry, zachowują się raczej jak piżmaki, ryjąc nory w przybrzeżnych skarpach. Tak samo jednak jak tamte ścinają nadbrzeżne drzewa, których młode gałązki są ich przysmakiem, a po topolę, bobrowe delicje, potrafią odejść od rzeki nawet kilkaset metrów. Ich ostre zęby i silne ogony to argumenty, które przekonują każdego rodzimego drapieżnika. Nie mając naturalnych wrogów rozprzestrzeniają się w błyskawicznym tempie.
Jeszcze niedawno były widoczne nad Dobrzycą, a teraz przez Gwdę dotarły już nad Drawę, Noteć, Wartę i Odrę, aż pod Wrocław i Szczecin. Z jednej strony to cieszy, bo potwierdza coraz większą czystość rzek. Obserwując ich wędrówki trzeba jednak zdawać sobie również sprawę z negatywnych aspektów niekontrolowanego rozmnażania, które być może już wkrótce będzie musiało odbywać się pod kontrolą.
Bobry ścinają bardzo dużo drzew. O ile mi jednak wiadomo, nikt nie prowadzi oceny czynionych przez nie szkód. Nie wiemy ile drzew niszczą i czy rzeczywiście powodują przez to jedynie straty. Ocenom, i to jak dotychczas wyłącznie ustnym, poddawane jest to, co widać już na pierwszy rzut oka, ale przecież bobry nie tylko w ten sposób wpływają na nasz ekosystem.
Zdaniem części myśliwych bobry już od kilku sezonów powinny być zwierzyną łowną. To ocena zrodzona jedynie na podstawie nie potwierdzonych naukowo obserwacji. Istnieje więc uzasadniona obawa, że zanim się zorientujemy bobry podzielą los wilków.
Czy jednak myśliwi nie powinni raczej pomyśleć o polowaniach na… meliorantów, już od lat czyniących w przyrodzie spustoszenie, którego nie byłaby w stanie dokonać nawet wielokrotnie liczniejsza niż dzisiaj populacja bobrów.
Wiesław Dębicki