środa, 24 kwietnia, 2024
Strona głównaBez kategoriiATRAKTORY I SPINING

ATRAKTORY I SPINING

O roli atraktorów w łowieniu ryb na spining

Może kiedyś człowiek pozna wodne ekosystemy tak dokładnie, że będzie w stanie ustalić i wykorzystać wszystkie czynniki, jakie decydują o pełnym powodzeniu wędkarza. Może!

Atraktory. To niezbyt eleganckie i szorstkie słowo nie pozostaje w żadnym związku z jakimkolwiek określeniem stosowanym w ichtiologii lub wędkarstwie. W dyscyplinach naukowych, tworzących zoologię, dla określenia środków wabiących używa się terminu atraktanty.


Twórca słowa “atraktor” uznał najwidoczniej, że w wędkarstwie wabi sama przynęta, zaś dodatkowy bajer ma zwiększyć jej łowiecką atrakcyjność. Ja jednak będę się posługiwać terminem bardziej sympatycznym i lepiej oddającym przeznaczenie owych atraktorów, a mianowicie terminem wabiki.


Przeczytałem niedawno w “WP” artykuł obwieszczający wędkarzom, że amerykańscy ichtiolodzy (znowu ci Amerykanie!) po wielu latach badań naukowych stwierdzili, że zmysłem odgrywającym u ryb główną rolę przy pobieraniu pokarmu jest wzrok. Nie dostrzegam w tym odkryciu rewelacji. Przeczytałem trochę publikacji dotyczących ryb i nie natrafiłem na żadnego szanującego się ichtiologa twierdzącego inaczej. Ale skoro odkryli to Amerykanie…? Wprawdzie artykuł nie wyjaśniał jak się to odkrycie ma do warunków nocnych i nie zadowolił mnie jako wędkarza uprawiającego wędkarstwo nocne (rozumiem, że to wymagałoby obszerniejszych rozważań), ale ponieważ jestem przede wszystkim spiningistą, pozwolę sobie na ocenę stosowania wabików właśnie w wędkarstwie spiningowym. Przyznaję, że nie mam żadnego doświadczenia w tym względzie i opieram się na opinii zaledwie jednego atraktorowego spiningisty. Nie występuję jednak w charakterze wyroczni. To są jedynie moje przemyślenia.
Jeśli w świetle wyników amerykańskich badań wszystkie ryby są wzrokowcami, to stosowanie wabików zapachowych i akustycznych, przynajmniej w wędkarstwie spiningowym, mija się z celem. I nieważne, co na ten temat będą mieć do powiedzenia ich producenci. Mogą na przykład przekonywać wędkarzy, że gdy drapieżnik usłyszy albo poczuje, to tym pewniej zobaczy; mogą mówić, że przecież ryby widzą niedokładnie, bo mają oczy krótkowidza itp. Byłbym niepoprawnym optymistą, gdybym całkowicie wykluczył skuteczność takich argumentów.


Poruszająca się sztuczna przynęta jest łowiecko atrakcyjna przez sam ruch. Jej kolor nie tyle czyni ją bardziej atrakcyjną, co ułatwia drapieżnikowi jej dostrzeżenie i dokładne zlokalizowanie. Przeczytałem wiele mniej lub bardziej uczonych wywodów na temat koloru sztucznej przynęty i nie natrafiłem na autora, który by raczył zauważyć, że drapieżnik widzi przynętę albo “ze światłem”, albo “pod światło” i że w tym drugim przypadku jej kolor jest dla niego zawsze albo czarny, albo szary. Może właśnie dlatego równie skuteczne są niekiedy przynęty w dowolnym kolorze? Oczywiście niekoniecznie w tych samych warunkach atmosferycznych i hydrologicznych.


Fakt, że drapieżniki reagują przede wszystkim na bodziec wzrokowy, w żaden sposób nie uzasadnia potrzeby stosowania dodatkowego wabika optycznego, na przykład w postaci tak zwanej przedbłystki, która w zamiarze jej “wynalazcy” ma je wprowadzać w stan pełnej gotowości do skutecznego zaatakowania błystki zasadniczej. Każda sztuczna przynęta sama w sobie jest wabikiem optycznym i jej łowiecką atrakcyjność można próbować zwiększać przez zmianę jej formy, kształtu lub koloru.
Jeżeli o ataku drapieżnika decyduje bodziec wzrokowy (świetlny), a jego reakcja na ten bodziec przebiega najczęściej w ułamku sekundy, to poruszająca się sztuczna przynęta nie musi także pachnieć! Wprowadzenie do wodnego ekosystemu jakiegokolwiek zapachu, którego rodzaju ani stężenia (a także samej potrzeby wprowadzenia) nie określiła nauka, może wywołać w nim niepożądany dysonans, a do polepszenia spiningowych warunków nie musi się przyczynić. Kto zaś nie trafi z zapachem przynęty (w wędkarstwie gruntowym także zanęty), może się skutecznie i na długo pozbawić przyjemności łowienia ryb.


To było jakieś trzydzieści lat temu. Na niemal zupełnie dzikie łowisko zaprosiłem wędkarza z drugiego końca Polski, obiecując mu złowienie wielu dorodnych płoci. Nie mogłem przewidzieć, że zaproszony gość ma zwyczaj kilka razy dziennie wcierać w skórę i nasączać bieliznę mnóstwem środków zapachowych. Te zapachy przenosił potem na przynęty i skutecznie odstraszał płocie z łowiska.


Ale specjalnie dla wędkarzy spiningowych producenci sztucznych przynęt wymyślili wabiki akustyczne! Nie sądzę, aby zespoły projektantów korzystały z badań prowadzonych przez hydroakustyków. Myślę, że pomysł z wabieniem ryb drapieżnych za pomocą dźwięków został wprost przeniesiony z doświadczeń prowadzonych z rekinami (z całą pewnością nie korzystano z dużo wcześniejszych doświadczeń dawnych łowców sumów w Dniestrze czy w delcie Dunaju). W zespołach projektantów sztucznych przynęt są jednak ichtiolodzy. Być może dlatego wprowadzając wabiki akustyczne przestrzegano granic (naukowej?) przyzwoitości i w profesjonalnych przynętach zastosowano wyłącznie komory akustyczne, amatorom pozostawiając metalowe chwościki i pasemka cienkiej blachy, które nie spełniają swojej roli, bo spełnić jej nie mogą. Na pytanie, czy wabiki akustyczne wabią ryby drapieżne – ciągle brakuje jednoznacznej odpowiedzi. Przed czterdziestu laty czytałem w podręczniku traktującym o rybach: “zagadnienie, czy ryby słyszą, nie jest do chwili obecnej definitywnie wyjaśnione”. Dzisiaj już wiadomo na pewno, że ryby słyszą, lecz czy ich słyszenie zostało zbadane tak dokładnie, że można określić, jakie wabiki akustyczne zastosować, by wyemitować akurat te dźwięki, które “zaostrzają apetyt” drapieżników?


Jeśli spędzamy nad wodą mnóstwo czasu, wydajemy na sprzęt mnóstwo pieniędzy i bardzo pragniemy złowić taaką rybę, a mimo to szczęście nas omija, to stajemy się podatni na każde oszołomstwo najróżniejszych wynalazców i jesteśmy gotowi uwierzyć w każdy reklamowy chwyt producentów. Poza tym prawie w każdym z nas drzemie dusza kolekcjonera. Znam spiningistów, którzy od dziesiątków lat stosują wyłącznie błystki wahadłowe i obrotowe, a mimo to mają wśród swoich przynęt także różne “błyskotki”. Czasami są to przynęty podarowane przez przyjaciół, czasami kupują je za duże pieniądze, ale stosują je rzadko albo nie stosują ich wcale. Dlaczego je mają? Przyjemnie na takie cudo popatrzeć, przyjemnie tym się pochwalić i nieważne, czy się na nie łowi, czy nie.


Może kiedyś człowiek pozna wodne ekosystemy tak dokładnie, że będzie w stanie ustalić i wykorzystać wszystkie czynniki, jakie decydują o pełnym powodzeniu wędkarza. Może! Na razie pozostanę wierny wahadłówce. I nic to, że jakiś atraktorowy spiningista na widok mojej blachy puknie się w czoło, bo i z takim przejawem wędkarskiej kultury i tolerancji się spotkałem. Wprawdzie atraktorowy spiningista nie musi być kulturalny ani solidnie wykształcony, ale za takiego z pewnością pragnie uchodzić. Nie sądzę, aby ten aspekt ludzkiej mentalności uszedł uwadze producentów sztucznych przynęt, którzy przede wszystkim są ludźmi interesu.


Andrzej Remlein

Jeszcze trzy grosze na ten temat
Prawie w całości zgadzam się z poglądem pana Andrzeja. Muszę jednak wspomnieć o sprawie, która dla niektórych wędkarzy, mających dosyć łatwy dostęp do zagranicznej literatury fachowej, jest jasna. Kto się tym jednak nie interesował albo dopiero teraz sięgnął po różne dodatki, mógłby wyrobić sobie mylny pogląd.


Otóż kiedy w Stanach Zjednoczonych (znowu ta Ameryka, ale cóż poradzić na to, że w tej branży Ruscy nie są mocni?) pokazała się w sprzedaży przynęta Power Shad firmy Berkley, towarzyszył jej reklamowy slogan: “Ryba trzyma ją w pysku trzykrotnie dłużej”. Na pierwszy rzut oka ten slogan wydaje się śmieszny. Tak jednak nie jest. Zauważono bowiem, że ryby, nim zdecydują się przynętę połknąć lub wypluć, trzymają ją przez pewien czas w pysku. W czasie eksperymentów natychmiast wypluwały przynęty twarde, dłużej trzymały miękkie, najdłużej zaś te same miękkie przynęty nasączone zapachem. Dla wędkarza korzyść z takiej przynęty jest oczywista: pozostaje mu więcej czasu na zacięcie. Nie ma to jednak nic wspólnego z prowokowaniem ryby. Ma pan całkowitą rację, panie Andrzeju, że do ataku skłania ją nie zapach, lecz sama przynęta i ruch nadany jej przez wędkarza.


Trochę inaczej działają atraktory (pozostanę jednak przy tym określeniu), którymi nawania się woblery, obrotówki, wahadłówki i inne przynęty. Również w tym przypadku zapach nie zachęca ryby do ataku, lecz wytycza jej tzw. ścieżkę zapachową, która powstaje po wielokrotnym rzucaniu przynęty w to samo miejce. Jeżeli są w okolicy ryby, to na pewno przypłyną, ale do brania sprowokuje je dopiero odpowiedni ruch przynęty.


Jednak atraktory mają też mankament, o którym się wielokrotnie sam przekonałem, zasięgałem również opinii doświadczonych wędkarzy. Otóż są atraktory, które w jednym łowisku działają, to znaczy ściągają i przytrzymują ryby, natomiast w innym je odstraszają. Aby sprawdzić skuteczność zapachu, trzeba smarować przynęty atraktorem w czasie bardzo dobrych brań. Jeżeli brania nie ustaną, to można powiedzieć, że atraktor jest dobry i powinien działać również w innych sytuacjach.


Wiesław Dębicki

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments