Dziewiętnaście lat temu, na podwórku zabytkowego pałacyku, usytuowanego na Rynku Janowa Podlaskiego, którego właścicielem jest artysta plastyk p. Maciej Falkiewicz, spotkałem się z janowskimi wędkarzami i ówczesnym prezesem ZO PZW w Białej Podlaskiej p. Marianem Nowowiejskim. Było to w czasach, w których z dumą głoszono, że są plany zrobienia z Bugu drogi żeglownej z zachodu na wschód Europy: Odrą, Wartą, Notecią i kanałem Noteckim do Bydgoszczy, potem przez Wisłę, po wybudowaniu kolejnego spiętrzenia do Bugu, a przez niego do Muchawca i dalej. Na tym przyjacielskim spotkaniu, od słowa do słowa, uradziliśmy, że skoro chcą zniszczyć jedyną w Europie dziko płynącą rzekę tej wielkości, to musimy się tym pomysłom przeciwstawić. Najlepiej ściągnąć wędkarzy z całej Polski. Kiedy zobaczą Bug, wesprą każdą inicjatywę broniąca jego piękna.
Tak właśnie zrodził się Spining Bugu. Najpierw organizowała te zawody redakcja, następnie oddaliśmy je w ręce Mariana Dacewicza z Pawłowa Starego, zacnego miejsca na ziemi, opisywanego przez Jana Długosza, kiedy jeszcze nie było Janowa Podlaskiego.
Od dziesięciu lat Marian każdego roku organizuje tę kultową już imprezę, która ściąga wędkarzy z kraju i z zagranicy. W działaczach PZW okręgów Chełmskiego i Zamojskiego znalazł sprzymierzeńców, dzięki czemu możemy łowić na na całym odcinku granicznego Bugu.
Podziękowaniom za dotychczasową działalność można nadać instytucjonalny charakter, też bardzo ważny. Ale kiedy na zasadzie pospolitego ruszenia ludzie sami z siebie dziękują, jest to szczególnie cenne. Taka wyjątkowa chwila miała właśnie miejsce w Okunince, gdy p. Agnieszka Wawryniuk, która od wielu lat wraz z mężem Waldemarem uczestniczy w nadburzańskich spotkaniach, oraz Piotr Mołdoch, ręcznie wykonujący doskonałe przynęty, wręczyli Marianowi pamiątkową tablicę z podpisami uczestników zawodów. Za to, co dla nas robisz, Maryś – powiedzieli.
Ze stu trzydziestu spiningistów, których w tym roku na 14. Spiningu Bugu gościła Okuninka, ryby złowiło tylko trzydziestu siedmiu. Łączna waga złowionych ryb to około sześćdziesięciu kilogramów, głównie szczupaków. Były także dwa sandacze, które odczarowały kilkuletnią posuchę.
Okuninka to letniskowa wieś, położona kilka kilometrów od Włodawy, nad brzegiem Jeziora Białego, jednego z najładniejszych na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim. Tutaj rozgościliśmy się w ośrodku Sanvit, który zapewnił uczestnikom dobre warunki zakwaterowania i wyżywienia. Z ośrodka wyruszaliśmy własnymi samochodami nad Bug. Do najbliższego miejsca na rzece było pięć kilometrów, ale wielu z nas pokonywało nawet i kilkadziesiąt kilometrów, docierając do łowisk w rejonie Dubienki, znanych z ubiegłorocznego Spiningu Bugu. A wszystko przez to, że ryb trzeba było szukać na grandę.
Oficjalnie był to 14. Spining Bugu. Nieoficjalnie odbyły się jeszcze dwa. Ponieważ nie mogliśmy się wówczas dogadać z Okręgiem PZW w Białej Podlaskiej, który nie wyrażał zgody na organizowanie przez naszą redakcję zawodów na ich terenie, były to spotkania towarzyskie, których nie objął oficjalny licznik Spiningu Bugu. Jak widać, wszystkim nam wyszło to na dobre. Ruszyliśmy granicznym Bugiem, poznając nowych wędkarzy, w tym działaczy okręgów Chełmskiego i Zamojskiego, oddanych swym wędkarzom, dbających, jak w niewielu miejscach w kraju, o swoje środowisko. Skutek jest taki, że do miejscowych kół wędkarskich wstępują wędkarze z innych regionów kraju. Kierują się prostym rachunkiem. Mówią: tutaj są ryby i taniej nam zapłacić całoroczną składkę, niż kupować dniówki. Jedni z nas przyjeżdżają tylko na pstrągi, inni łowią na jeziorach, są tacy co Bug, Bug i tylko Bug, ale wszyscy większość czasu z wędką spędzamy tutaj, a nie koło swoich domów.
W sumie więc wędkarzy w Chełmskiem i w Zamojskiem przybywa. To dobrze świadczy o rybności wód, ale pamiętajmy, że kryje się za nią społeczna oraz profesjonalna praca wielu osób.
Wróćmy do Spiningu Bugu. Kto uczestniczył we wszystkich spotkaniach, ten pamięta, że Bug nigdy nie był taki sam. Był w stanach niżowych i do połowy koryta rzeki dochodziło się suchą nogą. Niósł wysokie wody, że bez woderów nie podchodź. Najczęściej poziom wody miał taki, że brzegi świeciły złotym piaskiem, a nadbrzeżne krzaki można było obejść od strony wody. W tym roku zobaczyliśmy rzekę, jakiej dotychczas nie mieliśmy okazji widzieć. Trudno było ocenić, gdy się patrzyło na brzegi, o ile poziom wody jest wyższy od normalnego. O metr, dwa metry, może więcej. Na starorzeczach było łatwiej oszacować.
Spotkałem na jednym z nich miejscowego. Łowił z pychówki. Kiedy podpłynęliśmy, by zagadnąć o połów, powiedział, że jeszcze wczoraj okonie i szczupaki brały dobrze. A to dlatego, że niebo było mocno zachmurzone i przez cały dzień było ponuro. Powiedział też, że w miejscu, w którym ma zakotwiczoną łódkę, normalnie jest tyle wody, że jej pomiędzy trawą nie widać, ot sączy się ciurek. A teraz ponad trzy metry.
Naczynia połączone, rzeka i starorzecza. Trzy metry ponad stan normalny to bardzo dużo, ale tutaj powodzi nie ma. Od zarania rzeka płynie naturalnie, nadburzańskie łąki są rozległe, pełno na nich dołków i starorzeczy. Wylewa się na nie woda, gdy nie znajduje miejsca w korycie rzeki. Dojdzie do skarpy, pobędzie, powróci, gdzie jej miejsce. A pamięć ludzka jest dobra, któż by więc był głupcem i budował domostwo w miejscu, do którego sięga woda.
W ostatnich latach bywały wody większe od tegorocznej, ale na krótko. Takiej, jaką Bug w tym roku trzyma, od trzydziestu lat już nie było. Wiosną już była wysoka. W sierpniu opadła i w tym czasie wędkarze mieli szczupakowe eldorado. Brały piękne sztuki. Trudno było złowić szczupaka ważącego mniej niż dwa kilogramy do momentu, w którym woda ponownie zaczęła rosnąć.
Po Bugu można pływać łódkami i z nich wędkować. O zgodę należy zabiegać w Straży Granicznej w danym rejonie. Problemu z uzyskaniem pozwolenia nikt nie robi, rygorystycznie natomiast należy przestrzegać tego, by nie przekraczać osi koryta rzeki, bo białoruscy sąsiedzi obserwują każdy nasz ruch.
Po Bugu popłynąłem ribem p. Janka Tokarskiego, właściciela firmy Tokarex. Jego firma sprzedaje między innymi pontony, osprzęt do nich, również silniki elektryczne i spalinowe do łodzi. Pierwotnie p. Tokarski miał startować w Spiningu Bugu, ale kiedy się nadarzyła okazja pokazania przyjezdnemu czarodziejskiej nieomal krainy, natychmiast okazał swoją gościnność. Dla mnie spotkanie z Bugiem, w którym woda była tak wysoka, było pouczające. Po pierwsze, nie spodziewałem się dołów, których głębokość przy obecnym stanie wody przekraczała osiem metrów. Ani mi też w głowie było podejrzewać, że na środku rzeki zobaczę stojące pnie drzew.
To pozostałości po dawnych brzegach. Po stanie drewna można było sądzić, że brzeg Bugu był w tym miejscu jakieś dwadzieścia pięć lat temu. Wreszcie nie sądziłem, że dotarcie do wody może okazać się tak trudne. Drugiego dnia pływaliśmy w rejonie Włodawy. Pokonaliśmy około dziesięciu kilometrów i nie spotkaliśmy żadnego uczestnika Spiningu Bugu. Wędkowało tylko dwóch miejscowych, łowili na grunt i na wyniki nie narzekali. Bierze płotka – mówili – to znaczy, że szczupaczek nie hasa.
Powalone do wody drzewa tworzyły przeszkodę dla nurtu. Za tymi drzewami, jeżeli przed nimi nazbierało się innych drzew i gałęzi naniesionych przez nurt, powstawały zatoki z wirującą, czasami w ogóle niepłynącą wodą. Idealne warunki dla ryb. Przy rwącym nurcie po prostu ostoja. Z takiego miejsca p. Tokarski wyjmuje na wahadłówkę szczupaka – 94 cm. Może, bo z łódki ma dostęp do otwartej wody. Z brzegu – mowy nie ma. Dlatego niemal wszyscy są na starorzeczach.
Łowiłem w Bugu – mówi Jakub Kołodziejczyk – bo nie po to przyjechałem z Wrocławia, żeby łowić w starorzeczach. Ale prawdę mówili miejscowi koledzy, że dojść do brzegu nigdzie nie znajdę. W miejscu, z którego wyciągnąłem szczupaka, dało się włożyć tylko kij, pomimo że byłem w spodniobutach. Jakiś metr pod powierzchnią widziałem zalane trawy. Przeciągnąłem nad nimi wobler i właśnie stamtąd wyskoczył szczupak. Miałem trudności z jego wyjęciem, ale się udało. Widziałem wiele innych, równie obiecujących miejsc. Cóż z tego, skoro nie miałem możliwości dorzucenia i przeprowadzenie przez nie przynęty.
Przeczytałem z dziesięć artykułów o Spiningu Bugu. Aż mi się nie chciało wierzyć, że tutaj tak pięknie – mówi Michał Franasz z Karpacza. Do przyjazdu przekonali mnie koledzy, których poznałem przez internet. Powiedzieli, że to, co w gazecie, to mało. Powiedzieli prawdę. Złowiłem tylko jednego szczupaka, właśnie w Bugu. Żałuję, że ważył 1,18 kg. Do pełni szczęścia potrzebny byłby 1,13 kg. Lubię trzynastki. Urodziłem się trzynastego w piątek. Na tych zawodach zająłem trzynaste miejsce na stu trzydziestu zawodników. W ogóle nie wyobrażałem sobie, że rzeka może być tak piękna. Ślinka mi leciała na każde miejsce na Bugu, ale mało które było dostępne przy tak wysokiej wodzie.
Sporą część ze wszystkich złowionych ryb wyciągnięto z Bugu. Trochę szczęśliwym trafem, większość ze stanowisk wcześniej wypracowanych, z miejsc, które spiningiści znali z poprzednich lat. Zwycięzca, Andrzej Maj z Lublina, który bużańskie łowiska odwiedza kilkanaście razy w roku, złowił trzy szczupaki, Wszystkie na starorzeczu.
Zajął I miejsce.
Oto co mówi:
Do żadnego miejsca, które znałem na Bugu, nie mogłem się dostać. Próbowałem, ale jak już się przebiłem przez krzaki, to narobiłem dużo hałasu i co najwyżej miałem miejsce na jeden, dwa rzuty. Po kilku godzinach takiego łowienia byłem bardzo zniechęcony, bo każde miejsce, w którym widziałem oczkujące małe rybki, było poza zasięgiem wędki. Postanowiłem więc pojechać gdzie indziej. Najpierw dotarłem za Sobibór. Było tam kilka naszych samochodów, ale jak się dowiedziałem, nikt jeszcze żadnej ryby nie złowił. Pojechałem jeszcze dalej i dotarłem – kierując się informacjami od miejscowych, bo inaczej Bugu bym nie znalazł – do słupa granicznego w Świerżach. W prawo od słupa piękna, wysoka, piaszczysta skarpa, ale tam dostępu do wody nie miałem. W lewo, z prądem rzeki, była łąka. Woda na nią się niemal wylewała, ale można było łowić, bo krzaków prawie nie było. Tutaj złowiłem szczupaka i suma, który miał trochę ponad pół metra. Łowiłem wahadłówką. Łąkowy brzeg przeszedłem dwa razy, a że więcej brań już nie miałem, pojechałem jeszcze dalej na południe. Trafiłem na starorzecze w Uchańce. Miejsce znałem z ubiegłego roku, kiedy kwaterowaliśmy w Dubience. Myślałem o okoniach, ale ponieważ miałem jeszcze trochę czasu, zacząłem szukać szczupaka. Łowiłem wahadłówką Gnom 2. W ogóle od dwóch lat bardzo dużo łowię wahadłówkami. Myślę, że na szczupaka trudno o lepszą przynętę.
Łowienie na starorzeczu nie było łatwe. Gdy tylko chciałem poprowadzić blachę bliżej dna, natychmiast zaczepiałem kotwiczką o trawy. Ale po jakimś czasie włowiłem się, znalazłem odpowiednie tempo prowadzenia i takie ustawienie kija względem wody, że płynnie prowadziłem wahadło tuż nad zalanymi łąkami. Złowiłem szczupaka. Limit w zawodach to dwa szczupaki. W tej sytuacji zabrałem się za okonie, ale nawet jednego brania się nie dorobiłem.
Kiedy wróciłem do Okuninki, okazało się, że swoimi szczupakami zajmuję pierwsze miejsce. Nerwówka. Wiedziałem, że muszę złowić cokolwiek, tylko nie wiedziałem gdzie. Następnego dnia trochę zaspałem, ale zacząłem tak jak w przeddzień, od Bugu. Jedno miejsce, po godzinie drugie, za chwilę trzecie. Nawet trącenia nie miałem. Pojechałem więc na Uchańkę. Przez dwa dni zrobiłem prawie czterysta kilometrów. Z tego dwa razy po siedemdziesiąt, jak się mówi, na frajer. A było to tak.
Dojechałem na uchańskie starorzecze. Teraz zaparkowałem trochę bliżej Bugu. Od tego miejsca zacząłem łowić. Rzucałem wahadłówką, taką jak poprzedniego dnia, cały czas obserwując powierzchnię za okoniem. Gdyby tylko w jakimś miejscu prysnęły rybki, przeszedłbym na okonie. Myślałem sobie: byłby jeden, byłyby i inne. A kiedy są okonie, złowienie kilkunastu to już nie problem. Powierzchnia wody była jednak jak martwa. W każdym miejscu wykonywałem po kilka rzutów i przechodziłem dalej w kierunku połączenia bużyska z rzeką. Powoli starorzecze się pogłębiało, ale miejsce, w którym uderzył szczupak, niczym szczególnym się nie wyróżniało. Uderzył mocno, ale przez chwilę myślałem, że jest niewielki, tyle że ma miarę. Jak go tylko podciągnąłem, zaczął stawiać opór. Holowałem go z obawą, że wpłynie w trawy i się w nich oplącze. Starałem się być spokojny i wszystko kontrolować. Wyjąłem go z wody wyślizgiem na trawę. Tak jak wczorajszego szczupaka. Najpierw w łeb, później spokojnie podszedłem do niego, przycisnąłem do trawy, chwyciłem za kark i odrzuciłem od wody. Chodziłem obok niego i wiedziałem, że coś jest nie tak. Dopiero po chwili zorientowałem się, że muszę spojrzeć na zegarek i zobaczyć, ile mam czasu na powrót. Kiedy zobaczyłem, że mam go dużo, uspokoiłem się trochę. Ale mimo wszystko nadal czułem jakiś niepokój i wiedziałem, że drugiej ryby nie złowię. Spokojnie się spakowałem i pojechałem do Okuninki. Po około 70 kilometrach zorientowałem się, że zostawiłem drugą wędkę, z kołowrotkiem, opartą o płot. Zawróciłem. Wędki już nie było. Dla mnie była cenna, bo dostałem ją w ubiegłym roku w nagrodę na Spiningu Bugu. Teraz czasu już miałem niewiele, ale zdążyłem.
Sławomir Olszewski Polubicze Wiejskie
II miejsce
Bug między Włodawą a Sobiborem znam bardzo dobrze. Jesienią przyjeżdżam tutaj nawet dwa, trzy razy w tygodniu, chociaż od domu mam, licząc w obie strony, sto kilometrów. Tutaj rzeka dzika, piękna i nigdy nie wiem, jaka ryba zaatakuje przynętę. Szczupak, sandacz, okoń, a nawet ogromny sum, wszystkie możliwe w każdym miejscu. Mogę sobie pozwolić na częste wędkowanie, bo prowadzę gospodarstwo rolne i tak planuję prace, żeby znaleźć czas na ryby.
Przez dwa dni łowiłem tylko na jednej miejscówce, która prawie za każdym razem obdarza mnie rybami. O tym miejscu mówię „mój Bug”, bo tylko ja się tutaj zapuszczam. Oprócz leśnych zwierząt spotykam tylko wopistów. Odkryłem ją przypadkiem. Za głębokim zakrętem trafiłem na początek prostki. W tym miejscu rzeka się zwężała, dno miała twarde, nurt szybki, ale przy brzegu wyhamowywał na leżących w wodzie drzewach. Takie miejsce na Bugu to nic specjalnego, ale akurat w tym się ryby trzymały w większej ilości niż na innych podobnych.
Posłałem gumę kilka metrów za wystające z wody gałęzie. Liczyłem na szczupaki, które chętnie się trzymają w takich miejscach. Łowiłem 14-centymetrowym jasnym kopytem, najpewniejszą przynętą na bużańskie zębacze. Branie miałem w pierwszym rzucie, a po wyholowaniu ryby czekała mnie niespodzianka. Zamiast spodziewanego szczupaka zobaczyłem sandacza. Walnął w początkowej fazie opadu, niedaleko powierzchni. Więc po kolejnym rzucie zapiąłem kabłąk i z napiętą linką czekałem na uderzenie przynęty w dno. Nie doleciała, wcześniej biły w nią sandacze. Złowiłem jeszcze dwa. Taki połów trafił mi się pierwszy raz w życiu. Od tego czasu jest to moja ulubiona miejscówka, która czasami daje szczupaka lub okonie.
W Bugu łowię od wielu lat, ale pewnych miejsc, które rzadko zawodzą, mam niewiele, dwa na sandacze i pięć na szczupaki, wszystkie w znacznej odległości od siebie. Z „mojego Bugu” w tym roku wyciągnąłem kilkanaście sandaczy. Największy ważył 6 kg, a na rekordowy połów złożyły się trzy sztuki ważące od 2,5 do 3,3 kg. Najlepsze brania są rano przez dwie godziny po wschodzie słońca, a następnie około 14. Najpewniejszą przynętą są białe Predatory Mannsa, skokami prowadzone po dnie. Twistery się w Bugu nie sprawdzają, rippery są lepsze, chyba dlatego, że bardziej przypominają rybki. Na pierwszy ogień zakładam białe i zmieniam je na inne dopiero po godzinie łowienia, kiedy nie mam na nie brań. Zauważyłem, że z czasem ryby przyzwyczajają się do jakiegoś koloru i przestają na niego reagować. Dlatego zmieniam przynętę po niezaciętym braniu. Po wyholowaniu ryby niekoniecznie.
Po 2-3 godzinach obławiania jakiegoś miejsca daję mu odpocząć. Jem śniadanie albo idę na inną miejscówkę. Nieraz w pierwszych rzutach, po godzinnej przerwie, mam branie. Przy normalnym stanie wody głębokość moich łowisk to około trzy metry i wystarcza w nich główka piętnastogramowa. Na zawodach łowiłem trzydziestogramową.
Początek miałem obiecujący. W pierwszych rzutach gumę odprowadził 2-kilogramowy szczupak. Nie zaatakował, tylko delikatnie trącił. Obławiałem to miejsce, ale po wielu rzutach wyciągnąłem mniejszego, półtorakilogramowego szczupaka, nie tego który się pokazał. Przed dziesiątą zmieniam przynętę na czerwone kopyto. Mam natychmiastowy efekt. Zacinam sandacza. Cieszę się jak cholera. Wiem, że od kilku lat na Spiningu Bugu do wagi nie trafił żaden sandacz i nagrody ufundowane przez Sebastiana Pitaka, właściciela sklepu wędkarskiego „Sandacz” w Białej Podlaskiej, skumulowane są z kilku lat. Do wagi wróciłem z dwoma rybami, które ważyły prawie 4 kg. Dzisiaj byłem pierwszy.
W drugim dniu zaczynam na “swoim Bugu”. Szybko dostałem dyżurnego sandacza. Wziął jak należy, na białego Predatora na 30-gramowej główce, skokami prowadzonego po dnie. Walnął w miejscu, w którym nurt dotykał koron zatopionych drzew, gdzie była spokojniejsza woda. Później, do końca wędkowania, miałem już tylko jedno delikatne branie.
Poziom wody był wyższy niż zwykle i obławiając “swój Bug” przez kilka godzin musiałem w spodniobutach stać po pas w wodzie.
Mariusz Gałat
ze Szczecina
III miejsce
Mam 17 lat, jestem uczniem drugiej klasy Technikum Morskiego w Szczecinie. Od trzech lat wybieraliśmy się z tatą na Spining Bugu, ale dotychczas nie udawało się nam przyjechać. Teraz jestem po raz pierwszy, tato również.
Mam poczwórną radość. Raz – że przyjechaliśmy na zawody, na których mogłem poznać wielu świetnych spiningistów. Dwa – że zobaczyłem dziką, naprawdę dziką rzekę. Trzy – bo połowiłem ryb, a cztery – że jestem trzeci. Dla mnie to wielki sukces, życiowe osiągnięcie. Wędkuję, odkąd pamiętam, a spininguję od pięciu lat.
Może to głupio zabrzmi, szczególnie jak na przyszłego nawigatora, ale nie potrafię dokładnie wskazać miejsca, gdzie łowiłem. Pojechaliśmy na nadbużańskie starorzecza, daleko w górę rzeki na Sobibór. Topografia Bugu i jego rozlewisk to dla mnie jednak istna łamigłówka, pomimo że dostaliśmy dokładne mapy.
Pierwszego dnia złowiłem dwa miarowe szczupaki, które ważyły 2,2 kilograma. Oba uderzyły w siedmiocentymetrowego, perłowego, mannsowskiego predatora, którego miałem na sześciogramowej główce. Pierwszego dostałem o dziesiątej rano, drugiego miałem dwadzieścia minut później. Byłem bardzo zadowolony. Chciałem dołowić jeszcze okoni na paproszki, ale brały tylko małe szczupaczki.
Drugiego dnia pojechaliśmy w to samo miejsce. Rano miałem na kiju sporej wielkości szczupaka. Wziął na predatora, na którego łowiłem pierwszego dnia. Po krótkim holu spiął się. Później przez długi czas nie miałem brań. Zacząłem się trochę denerwować, bo po dobrym pierwszym dniu bardzo zależało mi na złowieniu ryby. Zmieniałem przynęty, zmieniałem sposób prowadzenia, przechodziłem z jednego miejsca na drugie. Po dwunastej wszedłem na stanowisko, na którym chwilę wcześniej łowił mój tato. Po kilku rzutach z tego miejsca złowiłem szczupaka. O dziwo, łowiłem takim samym jak tata ripperkiem w złotawym kolorze, z czarnym grzbietem i czerwonym krawacikiem. Nie wiem, dlaczego szczupak wybrał moją przynętę. Czy dlatego, że nieco odmiennie ją poprowadziłem, czy dlatego, że miałem więcej szczęścia. Później dostałem drugiego szczupaka. Przy wadze okazało się, że szczupaki z drugiego dnia ważyły o 100 gramów więcej. Dwudniowy dorobek to 4,5 kg szczupaków i trzecie miejsce na zawodach. Po prostu super. Łowiłem kijem Shimano Catana o długości 2,40 m i kołowrotkiem tej samej marki. Sprzęt ten dostałem po Pucharach Wędkarza Polskiego w Sierakowie i Darłowie. Na szpuli miałem plecionkę 0,12.
W Szczecinie łowię w Odrze. Bywam na rybach nawet codziennie, jeśli tylko pozwalają obowiązki związane z nauką. Wędkowanie to dla mnie świetny wypoczynek, odskocznia od szkoły. Poza tym nawet po krótkim pobycie na rybach i świeżym powietrzu nauka lepiej wchodzi do głowy. Dawniej łowiłem na spławikówkę płocie i leszcze, dziś spininguję. Na Odrze mam dobre miejsce na sandacze. W ubiegłym roku złowiłem ich ponad dwadzieścia, w tym sezonie jest słabiej. Na szczecińskich łowiska guma z piętnastogramową główką to ciężka przynęta. Teraz na Bugu trzydziestogramowa główka była lekką przynętą. Inaczej na starorzeczach, gdzie woda była prawie stojąca. Niby znam rzeki, ale złowienie ryby w Bugu byłoby dla mnie za trudne.
Radosław Gałat – ojciec Mariusza
Jestem dumny z syna i troszkę z siebie, bo coś mu chyba przekazałem. Bardzo jestem wdzięczny Kubie Buczkowi z Łodzi, którego poznaliśmy na tegorocznym Pucharze Wędkarza Polskiego. Kuba miał aktualne zdjęcia satelitarne nadbużańskich łąk i rozlewisk, ja samochód z wyższym zawieszeniem, jeździliśmy więc we trójkę. Tym sposobem trafiliśmy na rybne bużyska w okolicach Zbereży. Próbowaliśmy łowić w rzece, ale Bug z takim poziomem wody to trudne wyzwanie. Jedyne, co nam się udało, to nakarmić rzekę masą przynęt. Wybrałem więc łowienie na starorzeczach. Przyjęcie tej taktyki dało Mariuszowi sukces. Ja pierwszego dnia złowiłem dziewięć szczupaczków po 20 centymetrów każdy. Drugiego dnia, co ciekawe, brały szczupaczki o rozmiar większe, czterdziestaki. Złowiłem ich ich osiem. Może po tegorocznych doświadczeniach za rok uda mi się wypaść lepiej.