Pokićkani tępią siatkę, jak szpiegowską
Poroniony zakaz łowienia na żywca zlikwidowano dość szybko, użycie podrywki w celu pozyskania żywca wciąż jest czynem kryminalnym.
Chyba przestanę być praworządnym obywatelem, przestrzegającym najdurniejszych przepisów (dura lex, sed lex), tworzonym przez kacyków centralnych, tudzież terenowych. Obawiam się, że dzisiejsi demokratyczni następcy, w słusznej glorii zdobywców i mścicieli, postanowili robić wszystko na odwrót, dla samej zasady. Zasada jest taka – udupić wszystko, także to, co funkcjonowało jako tako. Albo i to, co dla władzy jest bez znaczenia, ale zwykłemu człowiekowi (w tym wypadku wędkarzowi) robi bez sensu koło pióra i spienia go do tego stopnia, że o własnogłośnie wybranych reprezentantach narodu, znów, jak za komuny, powiada: ONI.
Korci mnie, aby przestać za wędkowanie płacić, nie spełniać wymagań regulaminu i nie tracić czasu na przebijanie się przez jego bełkot, który i tak mnie przed mandatem nie ocali. Tym bardziej, że może mnie nim ukarać z dziewięć rozmaitych organów kontrolnych, a każdy za to, co mu w duszy zagra. Kłusownik chyba ma życie łatwiejsze i tę pociechę, że nie daje głupszym od siebie robić z siebie jelenia.
Przykłady? Proszę bardzo. Przejrzałem kilka regulaminów od lat 1970 do czasów obecnych. Pojęcia nie mam, kto konstruuje ów dokument – silna grupa tęgo opłacanych ichtiologów, klika sekretarek czwartego wiceministra rolnictwa albo prezesa sportów wodnych, czy ekipa kanalarzy, bo oni też przecież pracują na mokrym.
Głowię się na przykład, dlaczego jednego roku 15-centymetrowy wymiar ochronny obejmuje i płoć, i wzdręgę, następnego tylko wzdręgę, która może i od płoci bardziej urodziwa, ale na pewno trudniej jadalna? Jeśli dobrze pamiętam, jakiś czas wymiar ochronny miewał też okoń, apetytem dorównujący jazgarzowi. Lada moment i tego ostatniego “szkodnika” ujrzymy w gronie ryb chronionych, gdy ktoś uzna, że taki biedny i nikt go nie lubi.
W rządowej ekipie z początków XXI wieku zaplątała się grupa funkcjonariuszy humanitarnych do przesady albo po prostu takich, którym kiedyś ość w gardle stanęła, więc postanowili resztę tubylców uchronić przed podobną katastrofą.
W tym celu, na wniosek PZW, co dla normalnie myślącego wędkarza pasuje jak garbaty do ściany, rozporządzeniem Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi z 12 listopada 2001 r. zakazano używania podrywek do pozyskiwania żywca. Równocześnie zabroniono także stosowania żywcowej metody połowu. Wiekowa tradycja wędkarska poszła się…, no powiedzmy, poszła na tarło.
A pamiętam przecież, jak na jednym z jezior w Zielonogórskiem (obecny wynalazek językowy, Lubuszczyzna jakoś mi przez gardło przejść nie chce) rzucałem podrywkę z pomostu i wyciągałem kilkadziesiąt jazgarzy i okonków. Okoliczni wędkarze czynili to od lat i jakoś nie udało im się uszczuplić w ten sposób pogłowia ryb bardziej wartościowych. A może i wręcz przeciwnie.
Po masowych protestach wędkarzy zakaz połowu na żywca anulowano, ale o podrywkach wysokie instancje zapomniały. Wprawdzie w regulaminie PZW niczego na temat nielegalności stosowania tych siatek nie znalazłem, ale może wzrok mnie zawodzi. Zresztą nic by mi to nie pomogło w razie spotkania ze strażą rybacką, bo przecież nieznajomość prawa nie chroni przed karą. Mógłbym tylko liczyć na wyrozumiałość strażników, bo słyszę, że są i tacy, którzy w imię zdrowego rozsądku nielegalnych podrywek nie zauważają.
Wynika z tego, iż mają więcej oleju w głowie niż Pan Minister Od Podrywek, którego redakcja “Wędkarza Polskiego” powiadomiła o wciąż obowiązującym bublu prawnym i poprosiła o jego likwidację. Reakcji jak dotąd brak.
Dlaczego jednak tak bronimy podrywki, w gruncie rzeczy niepokaźnego metra kwadratowego siatki na kiju, niebędącego, jak upierają się niektórzy, żadnym narzędziem rybackim? Bardziej niż wygodę wędkarzy mamy tu na uwadze ochronę przyrody. Złowić żywca na wędkę nie zawsze i nie wszędzie łatwo. Kłopotowi temu mogła zaradzić podrywka. Tymczasem łowca pozbawiony możliwości jej używania, ba nawet posiadania, idzie po małe rybki do specjalistycznego sklepu. A tam – różności – od tradycyjnych żywcowych gatunków po japońce, czebaczki amurskie, bassy słoneczne, wkrótce pojawią się może trawianki i piranie? Taki szkodnik nieraz spadnie z haka, kilku innym beztroski łowca daruje życie i wpuści do akwenu, i oto w zbiorniku ma szansę pojawić się populacja obcej ichtiofauny, przeważnie bardzo odpornej na nowe warunki i agresywnie ekspansywnej. Przybysze mogą bardzo zaszkodzić zasiedziałym i szlachetniejszym gatunkom. A nawierniejszym agentem tego obcego elementu jest głupota i bezmyślność jednego z drugim decydenta.
W każdym razie, jak dotąd podrywka pozostaje narzędziem przestępstwa i tylko brakuje, żeby za samo jej posiadanie iść do więzienia. Nasi prawodawcy awansowali ją znacznie w hierarchii podziemia, może dlatego, że ustawicznie tropią różne siatki szpiegowskie, gangsterskie i agenturalne. Prosty naród wędkarski nie kryje podejrzeń – coś im się pokićkało?
Adam Gadam