sobota, 12 października, 2024

NADBRZEŻNE REFLEKSJE

Raz, dwa, trzy pierwszy! W dzieciństwie tymi słowami zaklepywało się sukces podczas zabawy w chowanego. Okazuje się, że mogą one znaczyć co innego lub być użyte w zgoła odmiennych okolicznościach.
Wczoraj pomógł, a dzisiaj?

Studnia, spławiki ani drgną. Stoimy w niewielkiej grupce, patrzymy na wodę, popijamy kawę, nawet gadać się nie chce. Na rowerze podjeżdża znajomy. Od kilku dni nęci obok nas kukurydzą i ziemniakami z nadzieją na dużego karpia. Przybijamy piątki. Adrenalina skacze, gdy mówi, że wczoraj, po naszym odejściu, wyjął dwucyfrowca. Nie wierzymy. – Nie musicie – mówi. – Mam świadka. Opowiada, że zapomniał podbieraka i latarki, a karp po zacięciu usiłował mu udowodnić, kto tu rządzi, więc zawołał o pomoc. Przybiegł wędkarz z odpowiednim narzędziem i wspólnie udało im się karpia wyciągnąć. Opowiada też ten nasz znajomy, że to jego rekord i że dzisiaj spróbuje go poprawić.
Na te słowa nadchodzi wczorajszy pomocnik, kiwa głową w jego stronę i jakby nigdy nic rzuca cały swój wędkarski majdan na ziemię w miejscu, gdzie wyciągali wielkiego karpia. Woła “Raz, dwa, trzy – pierwszy” i zajmuje stanowisko wczorajszego szczęśliwego łowcy. Uznał pewnie, że za udzieloną pomoc, należy mu się jak psu buda.

Tu bierze ryba i trafia szlag. W każdym łowisku są miejsca, gdzie ryby biorą lepiej. Można powiedzieć, że pchają się na haczyk. Powody bywają różne. Wiosną i jesienią – cieplejsza woda, latem – roślinność dająca pokarm i schronienie, zimą tlen, a zawsze obfite i systematyczne nęcenie.
O tych miejscach najlepiej wiedzą mięsiarze, dzięki telefonom komórkowym. Organizują zmiany, robią to lepiej niż za czasów systemu czterobrygadowego. Raz, dwa, trzy i komplet, miejsce zajmuje druga zmiana. Też ma szybki komplet i daje miejsce kolejnej zmianie. Zmiennicy czekają z rozłożonymi kijami, na haczykach dynda łowna tu i teraz przynęta. Na eksperymenty szkoda czasu. Kto się śmiał ostatni?

Pamiętacie Edwardsa “Orła”, angielskiego skoczka narciarskiego? Dla niego najważniejszy był udział w zimowej olimpiadzie, a nie zajęte tam miejsce. Śmiał się z niego cały świat kibiców, bo skakał jak pokraka. Oburzeni byli działacze, bo wyszła na jaw głupota przepisów, która umożliwiła podwórkowemu amatorowi zajmować miejsce wśród najlepszych w świecie zawodników. Ale chociaż “Orzeł” był kiepskim ciałem lotnym, zaliczył olimpiadę i to mu wystarczyło.

Inaczej jest na wielu zawodach wędkarskich znacznie mniejszej rangi i znaczenia. Spuszczanie ryb sąsiadowi, nieregulaminowe donęcanie, przeciążanie zestawów, machlojki z ilością zanęty. Im niższa ranga zawodów, tym tego więcej. Jeszcze gorzej jest na zawodach towarzyskich. Wola zwycięstwa bywa tam czasami tak wielka, że ryby potrafią wypluć na wagę ołowiane ciężarki, a o zajętym miejscu decyduje dostawa, a nie złowiona zdobycz.

Niestety, celują w tych sztuczkach najmłodsi wędkarze, a jeszcze gorsze jest to, że często łowią razem z rodzicem i właśnie on uczy dziecko, jak wyjść na swoje. W przysłowiu o skorupce i młodości tkwi również wędkarska prawda. Jej potwierdzeniem niech będzie wydarzenie sprzed kilku lat. Zwycięzca jedynych w pewnej okolicy ogólnopolskich zawodów wędkarskich położył na wadze rybę. Kolor skrzeli jednoznacznie wskazywał, że jej ostatnim życiowym środowiskiem był market. Wszyscy to widzieli, tylko nie sędziowie.
Zapytacie, czy wiem, jak się to wszystko ma do zasad współżycia społecznego i sportowej zasady fair play. Otóż wiem, ale nie powiem. Bo musiałbym rzucić mięsem.

Józef Michałczak

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments