Już od ośmiu sezonów moją największą wędkarską atrakcją są karpie. Połowom tych ryb towarzyszą duże emocje. Trzeba znaleźć łowisko, przywabić karpie w upatrzone miejsce, doczekać się brania, a w końcu szczęśliwie wyholować dużą i waleczną rybę. Te przeżycia jeszcze się potęgują podczas wypraw na dzikie karpie w dzikich akwenach.
Każdy początkujący karpiarz staje wobec kilku problemów. Pierwszy dotyczy zanęt i przynęt. Zewsząd padają rady, że najlepsze są te, które się kupuje w sklepach. Z tym się zgadzam, ale z zastrzeżeniem: kupne zanęty i przynęty są dobre tam, gdzie karpie są już do nich przyzwyczajone, np. w łowiskach komercyjnych. Na karpie często się zasadzam na łowiskach licznie uczęszczanych. Zauważyłem, że mało kto łowi je tam na kulki proteinowe. Kiedyś obok mnie łowił znajomy, który ściągał karpie robionymi przez siebie kopytkami. Ja nęciłem kupionymi w sklepie kulkami. Po kilku dniach miałem karpie w łowisku, do niego żaden już nie podpłynął. Kiedy jednak chciałem łowić w dzikich wodach, kupne kulki kompletnie zawiodły. Karpie nie chciały w nie wpływać.
Glinianki i wyrobiska są zarybiane niemal wyłącznie karpiami i do takich właśnie łowisk mam najbliżej. Mogę więc robić tam krótkie popołudniowe wypady, żeby je zanęcić, a później dwudniowe sobotnio-niedzielne zasiadki. Popełniane w takich łowiskach błędy nie są kosztowne, a mogą być pouczające. Właśnie takie łowiska nauczyły mnie również tego, że karpie wcale nie lubią jedzenia w postaci kulek. To zrozumiałe. W naturze mają do czynienia z pokarmem o nieregularnych kształtach, więc do kulek podchodzą ostrożnie. Owszem, do wszystkiego można je przyzwyczaić, tylko po co tracić na to czas? Dlatego moją zanętę tylko umownie nazywam kulkami. W rzeczywistości są to bryłki, które mają prawie jednakową wielkość, ale bardzo nieregularne kształty. Są ciemnoszare i oczywiście jednorodne pod względem składu. Karpie lubią jedzenie pożywne, dlatego białka im nie żałuję.
Do łowienia karpi potrzebny jest odpowiedni sprzęt. W tej sprawie też mam swoje zdanie, chociażby dlatego, że sporo dużych karpi wyciągnąłem narzędziami dostępnymi niemal w każdym sklepie. Nie na spławikową wędeczkę, ale na kij karpiowy z dużym solidnym kołowrotkiem. Bo karpie to ryby waleczne. Bywa i tak, że trzeba je powstrzymywać całą siłą rąk, więc sprzęt musi być naprawdę mocny.
Najbardziej lubię łowić w wodach dzikich. Już samo ich wyszukiwanie jest przygodą. Trzeba odbywać dalekie piesze wędrówki i długo, czasami przez kilka dni, przyglądać się wodzie. Podczas takich obserwacji staram się nie tylko karpie wypatrzyć, ale również rozeznać trasy, po których wędrują.
Największe karpie złowiłem w bużańskich starorzeczach połączonych z rzeką stale lub tylko okresowo. W jednych i w drugich karpie mają swoje stałe trasy. W pewnych miejscach na jakiś czas się zatrzymują. Sądzę, że są to ich żerowiska. Dobrze byłoby wsypać tam zanętę, żeby je przytrzymać, ale nie zawsze jest to możliwe. Poza tym nigdy nie wiadomo, czy inni wędkarze nie będą psocić, co się niestety często zdarza. Niektórzy robią to nieświadomie, ale są też tacy, którym się dużych ryb nigdy nie udaje złowić i szkodzą innym z zawiści. Wrzucają do łowiska coś śmierdzącego, chlapią albo usiłują w inny sposób karpie wypłoszyć. Dlatego nęcić należy z dala od innych stanowisk wędkarskich. Także dlatego, że karpie lubią spokój, natomiast nie lubią zmian w otoczeniu. Gałęzi na przybrzeżnym drzewie, która utrudnia rzuty, też nie powinno się wycinać, bo nawet taka zmiana może je wystraszyć.
Zanętę wywożę pontonem. Moich bryłkokulek nie mogę wyrzucać, bo z powodu ich nieregularnych kształtów rozrzut jest zbyt duży. Ilość zanęty uzależniam od pory roku, a dokładniej – od temperatury wody. Latem pierwsze nęcenie jest skromne, bo nie mam pewności, ile karpi wpłynie w łowisko (czy w ogóle wpłyną) i jak szybko się z zanętą rozprawią. W ciepłej wodzie kulki już po kilku dniach mogą się zepsuć i zakwasić łowisko. Dlatego latem sypię dużo kukurydzy i pelletu. Kiedy woda jest zimna, nie ma większego problemu, bo kulki mogą długo leżeć na dnie bez szkody dla nich i dla łowiska.
Tutaj ciekawostka: w ogóle nie używam pelletu karpiowego. Jest drogi i nie tak dobry jak karma dla pstrągów tęczowych. Ma ona niestety tę wadę, że bardzo powoli tonie. Przed wrzuceniem w łowisko muszę ją więc namoczyć. Tu się od razu nasuwa przypuszczenie, że skoro pellet karpiowy tonie szybko, to pewnie jest w nim dużo piasku. Do pelletu pstrągowego, to wypraktykowałem, karpie przypływają najszybciej. Na pierwsze nęcenie zużywam tylko tyle zanęty, żeby pokryć dno na powierzchni mniej więcej pięć metrów na dziesięć. Dodatkowo usypuję zanętowe ścieżki. Mają po 15 – 20 metrów i prowadzą do zanęconego pola. Ścieżki usypuję tylko przy pierwszych dwóch nęceniach. Zakładam, że jak karpie znajdą karmę na ścieżce, to potem bez niej też trafią do moich zestawów.
Po kilku dniach nęcenia układam zestawy po prawej i lewej stronie nęconego pola (na rysunku poz. 1 i 2). Jeżeli w tych miejscach brań nie mam, przekładam je w miejsce najpłytsze, najbliżej stanowiska, i w najbardziej oddalone, które jest zarazem najgłębsze (poz. 3 i 4). Niemal wszystkie karpie wchodzą w łowisko od strony głębokiej. Na początku jednak nie ryzykuję i uwzględniam również inne kierunki. W zachowaniu karpi zawsze jest wiele niewiadomego. Na pewno jednak karpie lubią, żeby dookoła nęconego miejsca było dużo wody i spore głęboczki, w których w każdej chwili mogłyby się schronić.
Po kilku dniach zasiadki już wiem, w jakich godzinach biorą. Jest to ważne także dlatego, że w odpowiednim czasie mogę popłynąć na łowisko i donęcać bez obawy, że je spłoszę. Zestawy zarzucam, więc nie mam z nimi takich problemów.
Karpie z dzikich wód zachowują się zupełnie inaczej od tych, które pływają w gliniankach. Różnią je nawet pory żerowania. W gliniankach brań można się spodziewać w każdej chwili, dzikie łowię najczęściej dwie godziny przed zachodem słońca i dwie godziny po zmierzchu. Ale wspólna dla wszystkich karpi jest noc. Czy to w gliniance, czy na starorzeczu, brania są zawsze o drugiej w nocy. Inny jest natomiast sposób brania. Karpie z glinianek biorą błyskawicznie, a potem robią długie dynamiczne odjazdy. Mam czasem wrażenie, że gdybym takiego karpia nie wyhamował, to wyjechałby na przeciwnym brzegu na łąkę. Dzikie karpie biorą spokojnie, powiedziałbym majestatycznie, a po zacięciu nie robią długich odjazdów, tylko z całą siłą młynkują kilkanaście metrów od miejsca, w którym je zahaczyłem. Dopiero po jakimś czasie zaczynają ciągnąć w stronę zaczepu. Jeżeli nie mam żadnego pola manewru, to wtedy przydaje mi się mocny kij, żeby karpia przytrzymać. Kiedy brzeg jest dostępny, to przechodzę w takie miejsce, z którego mogę karpia ciągnąć na zaczep. Jego reakcja jest natychmiastowa: ucieka w przeciwną stronę.
Moje niby-kulki, które służą mi do nęcenia i na włos, robię według doświadczeń wyniesionych z domowej kuchni: wyłącznie świeże produkty i żadnych sztucznych dodatków. Dokupuję tylko mączkę rybną i rybny olej. Najlepszym kontrolerem jakości zrobionych przeze mnie kulek jest mój pies. Wszystkie duże karpie złowiłem na takie kulki, które on zajadał ze smakiem. Bardzo dużą wagę przykładam do mieszania ciasta. Kulki przeznaczone do nęcenia muszą smakować dokładnie tak samo jak te, które znajdą się na włosie. W przeciwnym razie brań będzie o wiele mniej.
Kulek o smaku owocowym używam tylko tam, gdzie są same karpie. Inaczej pierwsze w łowisku meldują się amury i robią sporo zamieszania.
Przekonałem się, że karpie są bardzo ostrożne, płoszą je nawet drobiazgi. Dlatego moje ciężarki są pomalowane farbą ciemnozieloną lub na czarny mat z drobnymi białymi kropkami. Przypon musi dokładnie przylegać do dna. Po zbudowaniu zestawu sprawdzam to w płytkiej wodzie. Zostawiam go tam dość długo, bo krótka próba bywa myląca. Później ruch wody może przypon wybrzuszyć i na dzikiego karpia już nie ma co liczyć.
Łowienie karpi to pewna ilość pasujących do siebie szczegółów. Ale będą one bez znaczenia, jeżeli nie wypatrzę karpi i tras ich wędrówek, a do zanętowych kulek nie dodam tylu węglowodanów, żeby chciały pominąć swój naturalny pokarm i zatrzymać się tylko przy moim.
Norbert Panufnik
Węgrów