piątek, 29 marca, 2024
Strona głównaLódŁOWIĆ, ŁOWIĆ, ŁOWIĆ ŁOWIĆ I JESZCZE RAZ ŁOWIĆ

ŁOWIĆ, ŁOWIĆ, ŁOWIĆ ŁOWIĆ I JESZCZE RAZ ŁOWIĆ

Żeby łowić dobrze, trzeba łowić często. We wszystkich porach roku. Zimą również

Wielu wędkarzy jest zdania, że ryby pod lodem mało się ruszają, więc dosyć łatwo je namierzyć. Ja jednak uważam, że to nieprawda. Ryby dużo pływają przez całą zimę, a nie tylko na przedwiośniu, kiedy szukają wody dobrze natlenionej. Moim zdaniem pływają dlatego, że ciągle szukają innego pokarmu. Miały jakieś żerowisko, gdzie były ośliczki, a jak one im się przejadły, to popłynęły nad muliste dno na ochotkę. I tak w kółko. Więc pod lodem też trzeba ryb szukać i podawać im mormyszkę w coraz to inny sposób. A w zasadzie różne mormyszki, bo nie ma jednej uniwersalnej.

Pod lodem łowię wyłącznie okonie i tylko mormyszką. Nie mam też zwyczaju siedzieć w jednym miejscu, chyba że od razu trafię na duże skupisko okoni. Czasami mam na haczyku inne ryby, ale to wyłącznie przyłów. Nie liczyłem, ile razy w roku udało mi się trafić na miejsce, z którego wyciągnąłem kilkanaście ładnych okoni, ale myślę, że palców na jednej ręce byłoby za dużo.

Od lat na okonie jeżdżę na Hańczę. Jest to, przypomnę, w Polsce jezioro najgłębsze, ma strome spady, a na dnie leżą skały, głazy i porowate kamienie. Zostawia się tam dużo mormyszek i błystek. Połów na kilkunastu metrach to normalka, ale łowię też okonie na dwudziestu pięciu metrach, a nawet jeszcze głębiej, kiedy w płytszych wodach nie można ich znaleźć.

Jeziora w okolicy Suwałk są potwornie przełowione przez rybaków. Dwa sezony temu, gdy tylko pod koniec kwietnia zszedł lód, aż do grudnia, zanim Hańcza znów zamarzła, cały czas stały w nim sieci i ciągano niewody. Jest to jezioro PZW. Na innych, którymi też zawiaduje nasz Związek, nie jest inaczej. Kiedy znajomi z innych regionów Polski mnie pytają, gdzie się wybrać na podlodowe wędkowanie, to im odpowiadam: – Wszędzie, byle jak najdalej od Suwalszczyzny.

W Wigrach okonie są, choć nie tyle co kiedyś. Tylko że ja jestem na rybach dwa – trzy razy w tygodniu, niekiedy częściej, jeżeli czas pozwoli. Gdy jednak ktoś przyjeżdża tylko z rzadka, to nie pomogą mu nawet najwyższe umiejętności, będzie jeszcze musiał mieć dużo szczęścia. Pracuję zawodowo, więc czasu za wiele nie mam, ale nawet w powszednie dni chodzę na lód, tyle że po południu. Zresztą niewiele tracę. Ze swoich doświadczeń (kilkadziesiąt lat wędkowania) wyciągnąłem wniosek, że okonie dobrze biorą rano i wieczorem. W południe wyniki zawsze miałem kiepskie.

Łowię albo na zawodach, albo, jak to mówię, prywatnie, czyli dla czystej przyjemności. Wtedy nie interesuje mnie ilość złowionych ryb, lecz jedynie ich wielkość. W obu przypadkach sprzęt mam taki sam, z małą jednak różnicą. Na zawodach używam żyłek 0,06 i 0,08 mm, a “prywatnie” 0,10 lub 0,12 mm. Moje wędki to wyłącznie bałałajki. Uważam, że nie ma lepszego narzędzia do łowienia okoni pod lodem, ponieważ żadnym innym kijem nie można równie precyzyjnie poprowadzić mormyszki. Lata łowienia mnie o tym przekonały. W tym czasie nieraz miałem w przerębli okonie, a żadnego nie mogłem wyciągnąć tylko dlatego, że źle grałem mormyszką.

Wyobraźmy sobie larwę ochotki, jakiegoś małego skorupiaka lub kiełża. To są malutkie zwierzęta, kilkumilimetrowe. Ich ruchy też nie są duże, a mormyszka ma je właśnie udawać. Dlatego tak sobie cenię bałałajki. One mi bowiem pozwalają tak grać mormyszką, że jej skok nie wyniesie nawet milimetra. Może komuś wyda się to dziwne, niepotrzebne albo łatwe, ale niech ten ktoś sobie wyobrazi taką sytuację. Łowisko ma kilka metrów głębokości, żyłka cienka, mormyszka mała, a my w ręku trzymamy wędkę. Podlodową wprawdzie, ale przedłużoną o miękki elastyczny kiwak i uzbrojoną w kołowrotek. Taką wędką, nawet gdy siedząc opieramy ręce na kolanach, nie jesteśmy w stanie wykonać ruchów, po których mormyszka skoczyłaby mniej niż o dwa – trzy milimetry. A do tego trzeba jeszcze dorzucić wiatr i zmarznięte dłonie. Z lekką bałałajką nie ma żadnego porównania. Bo cóż w niej waży? Styropianowy korpus ze szpulką, 30-centymetrowa antenka z kiwakiem – i to wszystko. Wygodnie się ją trzyma, styropian nie ziębi rąk, można więc wykonywać subtelne ruchy, a tak właśnie ma się ruszać mormyszka.

Przy sobie mam zawsze około dziesięciu bałałajek. Urwę mormyszkę, splączę żyłkę, wtedy biorę następną wędkę. Nie męczę się na mrozie z wiązaniem mormyszki lub rozplątywaniem żyłki. Taką wędkę można już kupić za 9 zł. Z ołowianą mormyszką, dwudziestoma metrami żyłki i plastikowym kiwakiem to koszt niecałych dwudziestu złotych. Na pięć takich wędeczek można sobie pozwolić.

Ryby biorą i zachowują się tak samo na zawodach, jak i w każdej innej sytuacji. Łowię je więc też tak samo. Z tą tylko różnicą, że kiedy wędkuję “prywatnie” i mam same małe rybki, to odchodzę i szukam innego łowiska. Na zawodach Boże broń! Siedzę i wydłubuję rybki tak długo, jak tylko się da. Liczę na to, że wśród nich zjawi się duży okoń, którego zwabi trzepocący się na haczyku drobiazg. Kiedy “prywatnie” trafię na małe okonie, wyciągam z przerębli trzy, najwyżej pięć, i dwa – trzy metry obok wiercę nową dziurę. To moja stała metoda, bo na ogół obok małych ryb pływają duże. Owszem, zdarza się, że w chwilę po złowieniu okonia, który waży trzy dekagramy, z tej samej przerębli i na tak samo prowadzoną mormyszkę wyciągam półkilowca. Kiedy jednak w jakiejś dziurze przeważają szkraby, to opłaci się wiercić drugą metr lub dwa obok. Duże okonie są ostrożne. Stoją z boku i na coś tam czekają. Czasami podpłyną i chwycą mormyszkę, częściej jednak nie podpływają. Dlatego potrzebne są te nowe dziury, żeby miały bliżej. Czasami trzeba im mormyszkę spuścić na łeb, żeby się nią zainteresowały.

Może duże zjadają te małe? Pewności nie mam, bo przez tych wiele lat tylko kilka razy złowiłem dużego okonia, który miał w brzuchu małego. Częściej były tam kiełże, raki, małe płotki, czasami jazgarze.

Dno zawsze musi być twarde: kamienie, żwir, dużo racicznic. Nawet kiedy łowię nad dnem mulistym, to kilka metrów obok musi być twarde.

Mój wędkarki dzień
Na lód zabieram wiadro po farbie, służy mi za pojemnik i krzesełko. Ma dosyć mocną pokrywkę i odpowiednią wysokość. To ważne, bo gdy się na nim dłużej siedzi, to wtedy nie bolą kolana. W wiadrze mam plastikowy pojemnik, trzymam w nim bałałajki. Kiedy mróz jest bardzo silny, do wiadra wkładam jeszcze cedzak, z przerębli wybieram nim drobiny lodu. Z boku wiadra, prawie przy pokrywce, jest wycięty prostokątny otwór. Przez niego wrzucam do środka złowione okonie.

Większość okolicznych jezior znam w miarę dobrze i pamiętam, gdzie rzadko zdarzało mi się złowić okonia. Właśnie dlatego takich miejsc sobie nie odpuszczam. Co sezon się bowiem przekonuję, że właśnie tam można złowić okazałą sztukę. Nie wiem dlaczego. Może ten okoń się tam zapędził przez przypadek, a może dlatego, że jest duży, żeruje tylko od czasu do czasu i akurat miałem szczęście na ten moment trafić. I odwrotnie – łowisko, z którego kiedyś wyciągałem niezłe okonie, szybko opuszczam, jeżeli po wywierceniu kilku dziur jestem bez brania. Żeby mieć okonie, trzeba się nachodzić i nawiercić sporo dziur, dziennie chyba setkę.

W Hańczy najlepiej widać, jak się okonie zachowują. Może dlatego, że głębokość tego jeziora jest bardzo zróżnicowana. Rano i pod wieczór, ale nigdy w południe, łowię okonie w półmetrowej wodzie. Trwa to jakiś czas, potem znikają, jakby się pod ziemię zapadły. Te, które złowiłem, mają w żołądkach kiełże, a one nawet pod lodem żyją tylko w płytkiej wodzie. Wynika z tego, że okonie przybyły się nimi napaść, później odpłynęły, ale są gdzieś blisko. Płytka przybrzeżna półka kończy się urwistym spadem sięgającym nawet do kilkudziesięciu metrów. Okonie gdzieś tam zaległy i trawią zjedzone kiełże. Zaczynam ich szukać. Nie zawsze od razu trafię, ale pojedyncze branie na takich głębokościach uznaję za dobry znak. Właśnie wtedy przydaje się zasada “otwór koło otworu”, bo jak się okoniom nie spuści mormyszki na głowy, to na dobre wyniki nie ma co liczyć.
We wszystkich łowiskach, płytkich i o głębokości zróżnicowanej, okonie zachowują się tak samo. Na żerowiskach można je znaleźć rzadko i na krótko. Najczęściej łowi się je wtedy, kiedy odpoczywają i są mało aktywne. Dlatego nigdy ich nie nęcę. Wyjątek robię na zawodach, kiedy najchętniej wyłowiłbym wszystkie ryby, jakie mam w przerębli. Niezależnie od ich wielkości.

Nie ma lepszego sposobu
Rozpoznawanie łowiska przeprowadzam na dwa sposoby. Najpierw opuszczam mormyszkę do dna, kilka razy w nie pukam, później podnoszę ją o kilka centymetrów. W trakcie podnoszenia nadaję jej bardzo drobne ruchy, tak uderzam palcem w wędęczkę, jakbym strzepywał popiół z papierosa. Gdy już doprowadzę mormyszkę do wybranej wysokości, na krótko ją tam zatrzymuję, a potem znowu podnoszę. Cały czas nią gram. Mormyszka wędruje jak po schodach. Najczęściej metr nad dno, ale bywa, że wyżej. Najwyżej wtedy, kiedy jest odwilż i woda spływa do przerębli.

Drugi sposób. Podnoszę mormyszkę po schodach, jak poprzednio, ale drgań już jej nie nadaję. Teraz jej ruchy są bardzo płynne, powolne, ale ich amplituda jest taka sama jak przy wibracji, choć czasem ją trochę zwiększam.

Nie ma lepszych sposobów na sprawdzanie, czy okonie są w przerębli. Kiedy już się przekonam, że są, ale nie biorą tak, żebym był zadowolony, prowadzę trochę inaczej: nasilam wibrację, podwyższam skoki, dłużej trzymam mormyszkę w bezruchu. Dopiero gdy i to nie pomaga, wiercę obok nową przerębel.

Okonie łowi się mormyszkami o różnej wadze, różnych kształtach i kolorach. Obowiązuje zasada, że mormyszka powinna być jak najmniejsza, byle dała się sprowadzić do dna. Na bardzo lekkiej mormyszce larwy ochotki zachowują się niemal tak, jakby swobodnie wydostawały się z mułu. Bardzo ciężkie mormyszki stosuję wtedy, kiedy stwierdzę, że tylko na silne uderzenia w dno okonie reagują atakiem. Ale o tym mogę się przekonać dopiero po kilku próbach z coraz to cięższymi mormyszkami.

Podobnie jest z ich kolorami. Uniwersalne jest srebro, ale okoniom czasami coś do łba strzeli i biorą tylko na czarne w żółte kropki. Fluorescencyjna zieleń jest dobra zwłaszcza w dni pochmurne i tam, gdzie dno jest czarne. A w ogóle okoń bardzo chętnie atakuje mormyszki, które się w pewnym miejscu błyszczą. Żeby taki mały błysk uzyskać, chwytam mormyszkę za haczyk i przeciągam ją kilka razy po jakiejś tkaninie, na przykład po rękawie.

Niemal całą zimę szukam okoni w łowiskach płytkich i głębokich, ale kiedy idzie wiosna i lód przy brzegach zaczyna się topić, kiedy coraz trudniej na niego wejść nie przerzuciwszy wcześniej gałęzi albo deski, wtedy podchodzę pod trzciny, bo tam również z całego jeziora ciągną okonie. Niedługo będą się w tych miejscach tarły.

Andrzej Sztukowski
Suwałki

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments