O metodzie nazywanej wałbrzyską nimfą i jej skuteczności słyszałem już od dawna. Wyniki, jakie dzięki niej osiągali koledzy z Wałbrzycha, dowodziły, że nie są to zwykłe plotki. O tym nowym sposobie łowienia na nimfę opowiedział mi Janek Adamów. Nie wiem, czy ten sposób jest podobny do którejś ze znanych już metod. Dla mnie jest to po prostu nimfa finezyjna.
Przy tradycyjnej metodzie krótkiej nimfy skuteczność łowienia zależy od długości żyłkowego przyponu. Dłuższy przypon pozwala poprowadzić zestaw na dłuższym odcinku. Dzięki temu zatapianie nimf trwa dłużej i mamy więcej czasu. To z kolei pozwala używać nimf mniejszych i lżejszych, a zatem bardziej łownych. Zestaw można przedłużać wysnuwając linkę poza szczytówkę. Linka jednak ma swój ciężar, więc jeżeli ją zanadto wydłużymy, to podczas prowadzenia zestaw będzie ściągać przypon i muchy. Ponadto na linkę znajdującą się w wodzie lub na wodzie napiera nurt i ją wybrzusza, co dodatkowo utrudnia precyzyjne prowadzenie much. Wszystkie te kłopoty, ale w jeszcze większym stopniu, mają także wędkarze łowiący metodą długiej nimfy.
Regulamin Amatorskiego Połowu Ryb ustala, że przypon muchowy może być najwyżej dwa razy dłuższy od stosowanego wędziska. Z kolei przepisy regulujące rozgrywanie zawodów muchowych ograniczają długość wędziska do 3,6 m (12 stóp). Wszystko to razem pozostawia jednak muszkarzowi bardzo dużo swobody.
Zawsze uważałem, że do połowu na nimfę powinno się używać wędzisk długich, co najmniej trzymetrowych, ale coraz częściej widziałem nad wodą wędziska znacznie dłuższe, mające nawet 3,6 m (często były to krótsze kije przerobione przez samych wędkarzy). A do wędziska o długości 3,6 m można użyć przyponu przeszło siedmiometrowego!
Opracowałem specjalną konstrukcję długich przyponów. Pierwszy człon, równy długości wędziska, połączony z linką, wykonuję z żyłki o średnicy 0,22-0,25 mm. Drugi człon, długości 30-60 cm, robię z czerwonej żyłki fluorescencyjnej o grubości 0,50 mm. Podczas prowadzenia znajduje się on na wodzie albo tuż nad nią, a ponieważ jest dobrze widoczny, pozwala obserwować brania. Waga tego odcinka żyłki pomaga też w zarzucaniu. Ostatni człon sporządzam z żyłki 0,08-0,16 mm. Przywiązuję do niego nimfę prowadzącą oraz trok ze skoczkiem. Cały przypon nie przekracza dozwolonej przez regulamin dwukrotnej długości wędziska.
Mając do dyspozycji tak długi przypon, mogę łowić daleko od siebie, a mimo to precyzyjnie prowadzić nimfy na długim odcinku. Jest to jednak łowienie o wiele bardziej finezyjne i precyzyjne niż klasyczna nimfa. Zaryzykowałbym twierdzenie, że czasem delikatniejsze od łowienia na suchą muchę. Stanowisko mogę obłowić całym wachlarzem rozmaitych rzutów, a nie tylko kilka razy przepuszczać nimfy, w dodatku zawsze tak samo. Mogę je zarzucać daleko pod prąd, lokować coraz niżej, a także rzucać na wprost i w poprzek nurtu. Za każdym razem prezentacja much będzie nieco inna. Nimfy mogę prowadzić bezpośrednio pod szczytówką, kilka metrów dalej albo nawet ponad 10 m od siebie (długość wędziska + długość przyponu + metr wysnutej linki).
Pod koniec prowadzenia przytrzymuję zestaw coraz to bardziej kierując szczytówkę w dół rzeki. Przypon się prostuje, a w tym samym czasie nimfy unoszą się ku powierzchni. Wtedy bardzo często mam brania.
Tą metodą posługuję się od jesieni 2005 r. Wiele razy się przekonałem, że jest skuteczniejsza niż tradycyjna krótka, a w pewnych warunkach również długa nimfa. Pomogła mi zdobyć mistrzostwo i grand prix Polski. Docenili ją też moi koledzy, oni również ją stosują z doskonałym skutkiem
I jeszcze najważniejsza sprawa. Czy w ciągu dnia złowimy jedną rybę, czy też kilkanaście, pamiętajmy, że mamy do czynienia z żywymi stworzeniami. Szanujmy to.
Piotr Wróbel
Kraków