Miejscówka nad Dunajcem w Krościenku. Przedostatni dzień lutego, ostatnia w sezonie wyprawa na głowacicę. Jest piąta rano i zupełnie ciemno. Nad wodą pusto. Po dwudziestu minutach, uzbrojony w ciężki łososiowy spining, bardzo powoli wchodzę do wody. Zakładam wielkiego łamanego krakuska. Na celowniku głowacica. Taki jest mój plan A.
Łowi się wspaniale. Nie ma mrozu, poziom wody średni, żadnego wędkarza w zasięgu wzroku, a jednak z każdą chwilą mój zapał słabnie. Stopniowo się rozjaśnia i coraz wyraźniej widzę na wodzie oznaki żerowania. Nie, nie, nie głowacicy. Żerują pstrążki, klenie i chyba małe lipienie. Założę się, że nawet uklejki zbierają drobniutką czarną sieczkę. Każde oczko na środku rzeki jest dowodem, że głowacice dziś nie żerują. Gdyby polowały, to drobne ryby udawałyby, że ich nie ma. Rozglądam się po wodzie z nadzieją, że zobaczę duże zawirowanie, spław lub choćby miedziany błysk. Nic z tych rzeczy. Drobnica hasa zupełnie bezkarnie.

Robi się już całkiem jasno. Zmieniam woblera na 13-centymetrową imitację uklei i idę na wlew. Bardzo dokładnie przeczesuję kolejne prądy i warkocze za głazami. Bez wyniku. Jeszcze raz przeławiam głębię i płań pod murem, tym razem trzyczęściowym widłem. Słońce wychyla się ponad górami i prześwietla krystalicznie czystą wodę. Po trzech godzinach biczowania rzeki ciężkim spiningiem kapituluję. Zrezygnowany człapię do samochodu. O głowacicy trzeba dzisiaj zapomnieć. Pora na plan B. Trzeba poszukać pstrągów.
Szykuję lekki spining. Lekki, jak na dunajcowe warunki. Trzymetrowy kij o ciężarze wyrzutowym 5 – 20 g i niezawodny cardinal C-4. Na szpuli 300 m żyłki 0,22, a siedmiocentymetrowa pływająca rapalka jest uzbrojona w podwójnie wzmocnione kotwice nr 6. O, wypraszam sobie te uśmieszki! Kiedyś łowiłem tu pstrągi delikatniej, aż kiedyś przyszła chwila prawdy. Woblerka zaatakowała blisko metrowa głowacica. Kiedy po dramatycznym holu doprowadziłem ją wreszcie na postrzępionej dwudziestce pod nogi, otworzyła pysk, wypluła woblerka i majestatycznie odpłynęła. Dwie rozprostowane kotwiczki ósemki zostawiłem sobie na pamiątkę własnej głupoty.
Rzeka jest jeszcze lodowata, więc postanawiam szukać pstrągów w spokojnej wodzie wzdłuż muru oporowego. Imitacją uklei starannie przeczesuję wlew i półtorametrową rynnę wymytą wzdłuż prawego brzegu, potem usianą głazami płyciznę o dość szybkim prądzie. Kryje się tam niejeden gruby pstrąg, ale tym razem żaden nie kwapi się do brania.
Przychodzi wreszcie kolej na głęboką płań. Rzucam woblerka lekkim skosem w dół rzeki, pod sam mur oporowy. Tam go przytrzymuję i czekam, aż spłynie poza główny nurt. Co parę sekund podciągam go i odpuszczam krótkimi ruchami szczytówki. Kiedy schodzi już na skraj płycizny, ściągam go krótkimi skokami. Po ćwierć obrotu korbką kołowrotka. Krok w dół i kolejny rzut. I jeszcze jeden. Płań jest bardzo obszerna i schodzi mi na tym kilka godzin.

Przypominam sobie o tkwiącym w kieszeni dozowniczku z pstrągowym atraktorem. Posmarowany kleistą mazią wobler pracuje tak samo, ale łowi mi się lepiej, bo od nowa zaczynam wierzyć w sukces. I rzeczywiście, jest branie. Po krótkim holu w podbieraku mam ledwie wymiarowego klenika. Ale gdzie te pstrągi? Nie było ich na wlewie, nie biorą na płani, czyżby już przeniosły się w prądy? Niemożliwe.
Jest jeszcze końcówka płani. Bardzo ciekawa. Po prawej stronie rzeki rozciąga się obszerne wypłycenie, wzdłuż lewego brzegu tworzy się coraz to węższa i głębsza rynna. Tam, gdzie się kończy mur oporowy, Dunajec łagodnie zakręca w prawo. Żeby podczas powodzi nurt rzeki nie niszczył lewego brzegu, u wylotu rynny usypano z kilku wywrotek głazów coś w rodzaju grobli czy też podwodnej główki. Kiedyś dało się tamtędy przejść w woderach na drugą stronę rzeki, teraz wał kamieni jest w wielu miejscach porozrywany przez wodę. Liczę na to, że czai się tam jakiś drapieżnik.
Dochodzi trzynasta, kiedy podchodzę ostrożnie skrajem płycizny i przeczesuję woblerem napływ grobli. Bez rezultatu. Kilkakrotnie przeprowadzam przynętę nad kamieniami, potem za nimi. Pracuję woblerem wte i wewte. Przytrzymuję w miejscu, podciągam, spławiam z nurtem na spokojną wodę za kamienie. Bez żadnego skutku. Zmieniam wobler na taki sam, ale imitujący strzeblę.
Starannie smaruję go atraktorem. Przy drugim przeprowadzeniu czuję mocne uderzenie w kipieli za groblą. Zacinam. Ryba kotłuje wodę na powierzchni, a potem z jednostajnym wizgiem hamulca zaczyna odjeżdżać w dół rzeki. Zrozumiałem wreszcie, dlaczego nic tu nie brało. Za groblą czaiła się głowacica, więc żadna inna ryba nie śmiała się tu pokazać. Znów skotłowanie na powierzchni. Ryba jest potężna, ale siedemdziesięciu centymetrów chyba jednak nie ma. Dziwne tylko, że w przebłyskującym między chmurami słońcu nie zobaczyłem charakterystycznego miedzianego odblasku. Kij rytmicznie pulsuje. Ryba szalejąca w nurcie ciągle wybiera żyłkę. Boję się dokręcać hamulec. Schodzę do ryby i jednocześnie nawijam żyłkę na kołowrotek. Żeby zmniejszyć ryzyko kolejnych wyskoków, cały czas trzymam koniec szczytówki w wodzie. Jestem już o kilka metrów od niej. Staram się ją odciągnąć poza nurt.
Po minucie wreszcie udaje mi się ją wprowadzić na płytką, spokojną wodę. Omija mnie szerokim łukiem i płynie w górę rzeki. W polaroidach wyraźnie widzę oliwkowozłoty bok i wielkie czarne kropki. To jednak potężny pstrąg! Z wrażenia przestaję myśleć i siłą próbuję nie całkiem jeszcze zmęczoną rybę wprowadzić do podbieraka. Prawie ociera się o obręcz i znów ucieka w górę rzeki. Nie ma już jednak sił na pokonanie oporu hamulca. Po kilkudziesięciu sekundach poddaje się i spływa wprost w nadstawiony podbierak.
Wynoszę ją po kamieniach daleko na brzeg. Ciągle nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Prześlicznie ubarwiona samica pstrąga potokowego. Pomimo wczesnej pory roku jest w doskonałej kondycji i nie znać już po niej śladów przebytego tarła. Przednia kotwica woblera tkwi trzema grotami w lewych nożyczkach, a jeden grot tylnej jest głęboko wbity pod okiem.
Ta ryba była mi pisana. Ogon prawie dotyka sześćdziesiątego trzeciego centymetra stolarskiej miary. Jeszcze nie widziałem takiego pstrąga na brzegu. Jestem w siódmym niebie.
Jerzy Mazurek