piątek, 26 kwietnia, 2024

KASKADER

Moczyliśmy nogi siedząc na kładce i oglądaliśmy regaty na jeziorze, a tę opowieść snuł mój imiennik.

Było ciepłe popołudnie. Siedzieliśmy przy stoliku na drewnianym tarasie kawiarni z widokiem na malownicze jezioro, wysoko nad opadającą ku brzegowi jeziora łąką. Popijaliśmy schłodzone piwo i leniwie gapiliśmy się na jezioro.

  • O czym myślisz – nagle zapytał Stefan.
  • Marzę, stary. Marzę, żeby choć raz w życiu siedzieć tu z NIĄ. Właśnie tu, na tym tarasie. Patrzeć jej w oczy, słuchać jej głosu i podziwiać jej uśmiech.
  • Panie Boże – Stefan podniósł wzrok ku niebu. – Żonaty chłop, a rozum mu na dobre odjęło. Zawsze byłeś do tańca i do różańca. Mógłbym z tobą konie kraść, a teraz nic tylko od rana do wieczora ona i ona!
    Pomyślałem, że “w tym temacie” Stefan może zabrnąć za daleko.
  • Popatrz na tych małolatów na rowerze wodnym – wskazałem ruchem głowy na jezioro. – Wybrali się na spacer po jeziorze z maleńkim dzieckiem na ręku.
  • Faktycznie – Stefan był już wyraźnie wzburzony. -Może dojrzeli do prokreacji, ale…

Nie zdążył dokończyć. Usłyszeliśmy głośny plusk i zaraz potem rozległ się histeryczny krzyk kobiety. W tej samej chwili Stefan znalazł się na łące, wykonał kilka przewrotów, podniósł się i w pełnym biegu wskoczył do wody. Stałem jak słup soli, przerażony dramatem i zaskoczony sprawnością Stefana. Fantastycznie wyszkolony – przeleciało mi przez głowę. – Takich umiejętności nie nabywa się na lekcjach wuefu! To był popis kaskaderski – wymamrotałem sam do siebie.

Kobieta na rowerze histerycznie krzyczała, mężczyzna stał pochylony trzymając się siedziska i starał się zajrzeć pod powierzchnię wody. To był żenujący widok. Nie wytrzymałem i zacząłem krzyczeć: “Skacz, tchórzu!”. On jednak zastygł w bezruchu.

Tymczasem Stefan dopłynął do miejsca tragedii i zaczął nurkować. Na miejscu było już kilka kajaków i rowerów wodnych z kibicami, zjawił się także bosman ośrodka na motorówce, ale nikt nie podążał mu z pomocą. Upłynęło wiele minut i już było wiadomo, że dziecko nie mogło przeżyć. Stefan, bardzo zmęczony, wyjął je wreszcie i podał bosmanowi, po czym z wysiłkiem wczołgał się do łodzi. Przy poręczy tarasu stali ludzie obserwujący to zdarzenie. Mężczyźni milczeli, jakaś kobieta szlochała. Sięgnąłem popapierosy i zapalniczkę Stefana i powlokłem się do bosmanówki.

Tego wieczoru kładliśmy się spać bardzo zmęczeni. Obudziło nas walenie w drzwi. W myślach szybko odtwarzałem sobie wczorajszy dzień, ale nie przypomniałem sobie, żebyśmy byli z kimś umówieni
– Co się dzieje – zapytał zaspany Stefan – kogo niesie?!

  • Policja – usłyszeliśmy zza drzwi. Nawet pasowało to do sytuacji, ale rozpoznałem głos Jerzego, to była jego stała odzywka. Dopiero co podjechał pod domek i nie mógł wiedzieć o wczorajszej tragedii. Wchodząc, skarcił nas za długie spanie.
  • A z jakiej to okazji, panowie, tak ostro wczoraj zabalowali? – zapytał patrząc na nasze zmęczone twarze.
  • Do wszystkiego przyznamy się we właściwym czasie -odpowiedziałem – ale pozwól nam się przedtem ochędożyć.

Właśnie mieliśmy zacząć uroczyste śniadanie, wszak przybył nowy zawodnik, kiedy do drzwi zapukał posłaniec od kierownika z wiadomością, że przyjechali panowie policjanci i bardzo proszą Stefana do siebie. Ten pewnie w duchu zaklął siarczyście, ale bez słowa poszedł spełnić swój obywatelski obowiązek złożenia, a raczej uzupełnienia zeznań, ja zaś opowiedziałem o jego wczorajszej popisowej akcji.

Gdy Stefan wrócił, zasiedliśmy do stołu, a po biesiadzie już nam się nie chciało wypływać na połów. Postanowiliśmy “odpocząć”, a potem zaczaić się na węgorza. Było ciemno. Z daleka dochodziły głosy rybaków i skrzypienie kołowrotu. Dwie latarnie na łodziach migotały jak robaczki świętojańskie. Od czasu do czasu ktoś niecierpliwy świecił latarką po szczytówkach, wtedy błyskały także nasze dzwoneczki. Ale milczały jak zaklęte.

  • Sześć wyrzutek, różnorakie przynęty, niektóre tak ponętne, że sam bym je zjadł -mruczał Jerzy – i nic!
    Bez żadnego brania dotrwaliśmy do rana. Kiedy zwijałem drugą wyrzutkę, ostatnią z sześciu, poczułem szarpnięcie. Nie wiedzieć czemu zlekceważyłem je, nie zaciąłem, zacząłem jedynie szybciej nawijać żyłkę.
  • Panowie, coś siedzi – oświadczyłem.
    Jakie było wszystkich zdziwienie, gdy na brzegu wylądował wcale niemały szczupaczek, który sam się odczepił wypluwając okonka. Ten zaś wisiał na haczyku. Szczupaczek wrócił do jeziora, a my tego samego dnia wieczorem do domów.

Na chwilę zamilkł. – Ty chyba lepiej znasz Stefana. Mówią, że kiedyś graliście w tej samej drużynie. Kim on jest naprawdę? – zapytał.

  • Jest wspaniałym człowiekiem – odpowiedziałem.

Andrzej Remlain

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments