Niemal każda rzeka ma swoje starorzecza lub dawne żwirownie, na stałe z nią połączone. To dobre łowiska, a późną jesienią, kiedy woda ma już temperaturę poniżej sześciu stopni, nawet najlepsze. Okoni jest tam dużo i na pewno są wśród nich największe sztuki, które kiedyś pływały tu blisko, w rzece.
W starorzeczach i żwirowniach okonie zachowują się podobnie. Dla nas, wędkarzy, różna jest tylko liczba miejsc, w których możemy się ich spodziewać. W starorzeczach jest dużo miękkiego dna, a to od razu ogranicza liczbę okoniowych łowisk. W żwirowniach niemal całe dno jest twarde, bardzo pofałdowane i ma wiele uskoków (ślady po koparkach). W takich warunkach okonie mogą być niemal wszędzie, chociaż i w starorzeczach, i w żwirowniach są łowiska lepsze i gorsze. Żeby się przekonać, które są dobre, trzeba wszystkie często odwiedzać i porównywać.
Lubię poznawać coraz to nowe łowiska. Chociaż każde z nich ma inne właściwości, to poszukuję ich zawsze tak samo. Okonie najbardziej lubię łowić dżigami. Do bocznego troka sięgam tylko wtedy, kiedy ryby są tak daleko od brzegu, że innym sposobem nie mogę ich dosięgnąć. Na ogół dżigiem łowi się większe sztuki, a nad bocznym trokiem ma on jeszcze tę przewagę, że pozwala łatwo rozpoznać dno.
Poszukując okoniowych miejsc, opuszczam takie, które są łatwo dostępne, oraz takie, po których od razu widać, że mogą tam być okonie (np. w wodzie znajdują się drzewa, gałęzie i korzenie nadbrzeżnych krzewów). Omijam je, bo są bardzo często obławiane. Szukam miejsc na dnie, dla oczu niewidocznych, ale dla mnie łatwych do rozpoznania dżigiem. Obmacuję nim dno, szukam kilku racicznic, jakiegoś niewielkiego skupiska kamieni lub glinianej bruzdy. Do tych zadań zakładam główkę ważącą pięć lub sześć gramów. Nie może być za ciężka, bo będzie zbyt mocno szorować po dnie i od zaczepów zaboli mnie głowa.
Zarzucam, napinam żyłkę, szczytówkę kija mam skierowaną tam, gdzie dżig upadł na wodę. Nie skręcam żyłki kołowrotkiem, bo bym nie wyczuł, jakie jest dno. Ruchem takim, jakbym szczytówką rysował wachlarz, zagarniam dżiga do siebie. Robię to bardzo powoli. Na szczytówkę nawet nie patrzę. W dłoni czuję, czy dżig płynie w mule, czy się o coś obija. Kiedy trafi na coś twardego, ściągam go jeszcze spokojniej. Wtedy mogę wyczuć nie tylko twarde dno, ale jakiś uskok. Jeżeli trafiam na muł, przesuwam się w bok. Kiedy dżig zacznie mi szarpać o coś na dnie, rzucam tam raz koło razu, aby to miejsce dokładnie zbadać i się przekonać, jakie tam jest podłoże.
Okonie na pewno będą tam, gdzie dno jest twarde, ale nad dnem mulistym też lubią stać. Muł nie może jednak zalegać grubą warstwą i powinny z niego wystawać jakieś twarde przedmioty, np. konar drzewa, a nawet wrzucony do wody dziecinny wózek lub parkowa ławka. Okonie zawsze będą do takich przedmiotów dolepione.
W takich miejscach stoją czasem również szczupaki. Już nieraz złowiłem jednego lub dwa okonie, potem długo nie działo się nic, a następne branie kończyło się obcinką. Z tym się trzeba pogodzić i nie zakładać wolframów, bo nie złowi się ani okonia, ani szczupaka.
Najczęściej łowię takim samym dżigiem, którym sondowałem dno. Ale kiedy trafiłem na dobre miejsce, a brań nie mam, to zakładam trochę większą gumę. Większa guma spowalnia opad i mocniej kręci ogonkiem. Jeżeli ta zamiana nie pomaga, zmniejszam dżig. Podrywam go i później pozwalam mu opadać na napiętej żyłce. Lekki dżig opada dosyć długo. Okonie lubią taki długi opad, choć czasami bardziej im odpowiada szybkie i mocne pukanie dżigiem w dno. Ale w skali dziesięciu punktów, siedem przypada na długi wolny opad.
Wybierając się na okonie, zawsze zabieram dużo przynęt. Reprezentują one tylko kilka typów, ale za to mają bogatą gamę kolorów. Z gumami nie jest tak, jak się niektórym wydaje. Każda ma swoją akcję i trzeba ją poznać. Kopytko albo twister z jednej firmy nie daje takiej samej wibracji, jak niemal taka sama przynęta od innego producenta. Łowię gumami Relaksa, bo ta firma zapewnia mi ogromną ilość kolorów.
W starorzeczach i żwirowniach jest bardzo dużo drobnicy, dlatego okonie rzadko żerują przy powierzchni, a niemal cały czas w toni. To żerowanie jest niewidoczne, ale możemy się go domyślać, kiedy w ogóle nie ma brań przy dnie. Wtedy w toni prowadzę dżiga po torze, który przypomina stojące obok siebie piramidy.
Najpierw rzucam na próbę. Gdy dżig upadnie na wodę, liczę ile sekund minęło, nim osiągnął dno. Potem rzucam jak najdalej i ustawiam kij szczytówką do góry, na godzinę dziesiątą. Po pierwszym rzucie liczę najwyżej do dwóch i zaczynam prowadzić przynętę schodami. W drugim topię dżiga do połowy głębokości (liczę sekundy) i dopiero na tym poziomie rozpoczynam prowadzenie. Głębiej tym sposobem nie łowię, bo tam brań nigdy nie miałem.
W niektórych starorzeczach bardzo trudno znaleźć kawałek twardego dna. Wtedy szukam drobnicy. Pod nią zawsze są okonie, trzeba je tylko przekonać do brania.
Łukasz Panas
Do okoni, mimo ich różnorodnych reakcji oraz wielkiej i nieprzewidywalnej ruchliwości, można dopasować jeden szablon. Są wszędzie tam, gdzie pływają małe rybki.