Mróz, wilgotne powietrze – i od razu wszystko pokrywa się grubą warstwą szadzi. Sceneria niczym z bajki. Tak się nad Biebrzą często zaczyna zima.

To, o czym chcę napisać, dla większości wędkarzy pewnie nowością nie będzie, ale dla mnie jest to wspaniałe nowe doświadczenie. W ubiegłym zimowym sezonie, tak jak przez wszystkie minione lata, łowiłem tradycyjnie. Wędka z czułym kiwaczkiem, ochotka i biały robak oraz cała gama żuczków, mormyszek i błystek. Nic więc dziwnego, że połowy też były standardowe.
Pewnego słonecznego i mroźnego dnia na jednym z dobrze znanych mi starorzeczy przycupnąłem nad przeręblą w cichej i niezbyt głębokiej zatoczce. Długo nie musiałem czekać. Okonie brały systematycznie na czarnego żuczka z fosforyzowanym oczkiem, okraszonego ochotką. Brały systematycznie, ale ich rozmiary też były znormalizowane: 20-25 cm i żadnych dalszych odchyleń.

Na łowisku byłem od rana. Tuż przed południem na pustym dotąd starorzeczu pojawił się wędkarz, którego ubiór, sprzęt i znajomość łowiska wskazywały, że był tubylcem. Wykuł pierzchnią cztery otwory na głębokości ok. 3-3,5 m, usiadł na wiaderku i zaczął łowić.
Wędeczkę miał dosyć długą. Samoróbka, najprawdopodobniej z jałowca, sądząc po jej nieregularnym kształcie. Był to starszy już człowiek. Po okonie przyszedł jak po swoje, a jego poczynania coraz bardziej przykuwały moją uwagę. Tajemniczy nieznajomy złowił kilkanaście dorodnych garbusów, kilka średniaków i wydawało mi się, że ma też jazia. Biorąc pod uwagę moje mizerne wyniki nie odważyłem się do niego podejść i zapytać, na co łowi.

Około czternastej wędkarz złożył wędkę, opuścił łowisko i zniknął za trzcinami. Ośmieliwszy się nieco poszedłem tam, gdzie łowił. Nie zastałem nic, co by udzieliło mi jakichkolwiek wskazówek na temat jego sukcesu. Jednak po dokładniejszej obserwacji w jednym z przerębli zauważyłem ruszającego się jeszcze brzydkiego robala. Myślałem, że po prostu wypłynął sobie do przerębla, ale na lodzie był jeszcze jeden taki stworek wmarznięty w bryłkę lodu. Później znalazłem szczątki jeszcze dwóch lub trzech takich owadów. Tego żywego założyłem na haczyk mojego żuczka, opuściłem do dna i… atak nastąpił błyskawicznie.
Wyjąłem w miarę przyzwoitego okonia, lecz straciłem jedyny żywy egzemplarz owada. Okaz wmarznięty w bryłkę lodu włożyłem do pudełka po zapałkach i zabrałem do domu. Była to larwa jętki. Znałem je wcześniej, dużo o nich słyszałem i czytałem, ale te były całkiem niepodobne do tych, z którymi się zetknąłem. Były duże, miały około trzech cm długości i masywny tułów. Nie miały dwóch włosowatych wyrostków z tyłu korpusu. Kolor żółty, piaskowy, z ledwie widocznymi nieco ciemniejszymi prążkami.
Różne źródła podają, że wyróżnia się od 30 do 70 gatunków jętki. Nie wiem, co było przyczyną ich dorodnych rozmiarów, nie wiem też, z jakiego środowiska pochodziły i jak ono na nie wpływało.
Teraz sam zbieram jętki i w zasadzie tylko na nie łowię. Tyle tylko, że nie używam mormyszek lub żuczków, lecz zwykłych spławików. Lekkie, jednogramowe zestawy w stojących wodach spisują się idealnie.
Jętek szukam w stawach i gliniankach. Nie wszędzie jest ich dużo, ale dla chcącego nic trudnego. Przechowuję je tak jak ochotki, w wilgotnej ligninie, są jednak znacznie mniej trwałe. Nieco się też różnią od tych, które znalazłem po starszym wędkarzu w przeręblach, ale skutecznością im dorównują.
Kiedy zacząłem zgłębiać książki, w których te owady są opisane, to trafiłem na informacje, że dużo ich żyje w małych rzekach i strumieniach i że na zimę chowają się w muł. Żeby je łatwo łowić, zrobiłem sobie specjalny czerpak z grubej żelaznej blachy. W rzece zacząłem też zbierać inne larwy jętek. Na nie ryby biorą jeszcze lepiej. Naprawdę warto spróbować!
Krzysztof Żukowski
Mikicin