sobota, 3 czerwca, 2023
Strona główna Zawody TEN SAM, ALE NIE TAKI SAM

TEN SAM, ALE NIE TAKI SAM

Każdy poprzedni Spining Bugu był inny. I mogło by się wydawać, że nic nas już nie może zaskoczyć. Mieliśmy Bug w prażącym słońcu i w ulewnym deszczu, któremu towarzyszyły wichury. Łowiliśmy w przejrzystej wodzie podczas niżówek oraz mętnej i wysokiej podczas przyborów. Biegaliśmy za rybami w upale i w czasie takiego zimna, że przy zawiązywaniu przynęty zgrabiałe palce odmawiały posłuszeństwa. Ale na jubileuszowy, dziesiąty Spining Bugu, na który zjechało dziewięćdziesięciu wędkarzy, ta piękna dzika rzeka zrobiła kolejną niespodziankę. I to niemałą.

Hrubieszowskie mady niemal zawsze plonują wspaniale, ale w tym roku zbiory zapowiadały się rewelacyjnie. W innych częściach kraju susza wypalała zboża, a w hrubieszowskiej pradolinie Bugu było tyle wody, że wszystko rosło jak na drożdżach. Już miano zacząć żniwa, a tu od ukraińskiej strony chlusnęło wodą. Pozalewało uprawy, a tocząca się po rzece fala zalewała nadbużańskie łąki. Nikt nie pamiętał, by kiedykolwiek o tej porze roku stan Bugu był tak wysoki. Utrzymywał się przez kilka tygodni, a był spowodowany raptownym spuszczeniem wody ze zbiorników zaporowych.

Kiedy przyjechaliśmy nad Bug w piątek 22 września był on dostępny tylko tam, gdzie wznosił się wysoki brzeg. Do wielu rewirów nie można było dotrzeć, bo na łąkach pozostały grzęzawiska, a polne drogi dojazdowe zostały poprzerywane. Samochody pozostawiano więc daleko od łowiska i – jak to się mówi – dawano z buta. Jedyną pociechą i wróżbą, że wędkowanie będzie udane, była dosyć duża przejrzystość wody.

Regulamin pozwalał poruszać się po całym granicznym Bugu, byle tylko dotrzeć do wagi na oznaczoną godzinę. W praktyce było tak, że łowiliśmy od mostu w Kukurykach do Janowa Podlaskiego. Nie warto było szukać miejsc, do których żaden wędkarz przed nami nie dotarł. Gdy już się ktoś do rzeki przedostał, to i tak na pewno był pierwszy. No, może drugi. W poprzednim tygodniu woda była wysoka. Dopiero na nasz przyjazd zaczęła powoli opadać.

Wysoki poziom Bugu z wielkim zadowoleniem przyjęli ci zawodnicy, którzy łowili tu rzadko lub nawet po raz pierwszy. Nasze szanse wzrosły, mówili, bo miejscowi wędkarze zostali odcięci od swoich miejscówek. I rzeczywiście. Wszyscy szukali nowych łowisk i tam łowili ryby. Miejscówki stanowiły wyjątek.

Przybrzeżne trawy były zalane. Nie trzeba więc było wielkiego fachowca, żeby zawyrokować, że większość drapieżników tam właśnie przebywa. Do takiego przekonania dochodziło się tym łatwiej, że przy każdym zamyłku lub większej kępie pływały ukleje wielkie jak śledzie. Więc po pierwszym dniu, kiedy pytaliśmy zawodników, w jakich okolicznościach złowili swoje ryby, niemal wszyscy odpowiadali: “Niedaleko brzegu” albo “Przy samym brzegu”.

Okazało się przy tym, jak bardzo nietypowo zachowywały się bolenie. Stały w miejscach, które według wszelkich zasad należałoby przypisać szczupakom: na płyciznach, za pniami stojących w wodzie drzew. Atakowały drobnicę tak jak szczupaki. Jeden skok, bez raptownego podpływania i otumaniania drobiazgu wywołanym przez siebie wirem wody. W ogóle o tym Spinigu Bugu trzeba by powiedzieć, że były to zawody w szukaniu ryb.

Złowiliśmy ich bardzo mało. Łącznie 53 kilogramy, z czego 35 kg pierwszego dnia, bo w sobotę ryby żerowały jeszcze nieźle. Złowiono mało, ale na kijach było ich sporo. Gryzły jednak słabo, można powiedzieć: skubały. Toteż wiele drapieżników, i to dużych, spinało się w trakcie holu lub tuż przed podebraniem. Spotykaliśmy nad wodą wędrujących kolegów, którzy mówili, że mieli na haku szczupaki i sandacze, albo że mieli wyraźne brania. Zostawiali te miejscówki w spokoju na kilka godzin po to, by wrócić później i próbować te namierzone ryby złowić. Niestety, prawie w każdym ze znanych nam przypadków brań już nie było.

To się zdarzyło m.in. kolegom z Ostrołęki i z Buska-Zdroju. Wymacali nowe piaszczyste przykosy, łowili przy nich ryby i liczyli, że również następnego dnia tam połowią. Tutaj należy się informacja, która być może w przyszłości pomoże nam w nietypowych sytuacjach lokalizować ryby. Łowiska, o których mowa, znajdowały się w rejonie wsi Łęgi. Na przytulonych do tej wsi nadrzecznych łąkach spotkałem miejscowego wędkarza. Nie łowił, tylko przyglądał się naszym. Kiedy wdałem się z nim w rozmowę, opowiedział mi, że są to miejsca bardzo rybne, ale nie przy tym stanie wody. Gdy jednak woda w Bugu jest normalna lub jest jej bardzo mało, to kto chce złowić rybę, właśnie tam się wybiera i rzuca pod białoruski brzeg, gdzie jest ujście małej rzeczki. W pobliżu jest też na środku koryta gliniano-kamienista przykosa. Ryby siedzą u jej podstawy, więc można się do nich dobrać tylko bardzo ciężką blachą, i to przy niżówce.

To jest jednak dobre, kiedy do łowiska da się dojechać rowerem. Ot, jest trochę wolnego czasu, to skoczy się na rybki. Ale kiedy się przyjeżdża z daleka, trzeba wykorzystać każdą chwilę. I tu się okazuje, że rewiry, w których ryby łowi się zawsze, są dobre również w sytuacjach nietypowych, np. gdy poziom wody jest bardzo podniesiony. Wtedy, rzecz jasna, ryby nie zawsze będą brały zdecydowanie, na przykład dlatego, że poprowadzimy nasze przynęty innym torem niż płyną małe rybki, ich naturalny pokarm. Jest jednak tak, że gwarantowana miejscówka silniej wyzwala wędkarską pomysłowość.

Przed naszym przyjazdem woda ciągle opadała. Przez tydzień ubyło jej około pół metra. Ale kiedy nad brzegiem Bugu stanęliśmy w niedzielę, mokry ślad wskazywał, że przez noc opadło jej aż dwadzieścia centymetrów. Spuściliśmy nosy, bo wiadomo, że czegoś takiego ryby spokojnie nie przeżywają. I rzeczywiście. Tego dnia przyniesiono do wagi niewiele ponad dwadzieścia kilogramów ryb. I tylko kilka sztuk świadomie złowiono w wybranym miejscu. A w zasadzie wymęczono. W większości była to zdobycz przypadkowa. Tego dnia brały już dalej od brzegu, również na środku rzeki.

Zapewne przynieślibyśmy do wagi znacznie więcej ryb, ale wymiar dla szczupaka, sandacza i bolenia podnieśliśmy do pięćdziesięciu centymetrów. To sprawiło, że kilkanaście boleni, którym do pół metra brakowało centymetra lub dwóch, trafiło z powrotem do wody. Większy wymiar uratował życie również licznym szczupakom i kilku sandaczom. Do pięćdziesięciu kilogramów ryb zważonych trzeba więc dodać 30 – 40 kilogramów takich, które normalnie też by tam trafiły. Wynik niezły, ale i tak nie oddaje on wędkarskich umiejętności zawodników i możliwości rzeki.

W tym krótkim podsumowaniu jubileuszowych zawodów Spining Bugu musi się znaleźć obserwacja, która spiningistów powinna skłonić do zadumy. Łowią przecież ryby, których wcześniej nie nęcą, i zdani są nie tylko na własne umiejętności i sprzęt, ale również na niezależne od nich chimery natury.

Udało się nam kiedyś w kilku słowach, ale trafnie, opisać rzekę, która jest miejscem naszych zmagań. Napisaliśmy tak: Bug więcej obiecuje niż daje. Bo gdziekolwiek się stanie, w którąkolwiek stronę spojrzy, wszędzie nawet oko młodego wędkarza dostrzeże stanowisko drapieżnika. Można więc zapytać, dlaczego tak mało ryb łowimy, skoro tuż pod wędką są zawady, spowolnienia nurtu, wymiały, przykosy, powalone drzewa. Odpowiedź jest prosta. W Bugu łowi się ryby, które same dają się złowić.

Przekonaliśmy się o tym obserwując miejscowych wędkarzy. Łowią świetnie. Rzucają nie tylko wcześniej wypróbowanymi, łownymi przynętami. W rozmaitych łowiskach podają je najlepiej jak tylko można sobie wyobrazić. Świetnie wybierają stanowiska, a gdy już w nich staną, to nie poprzestają na jednej przynęcie i jednym sposobie prowadzenia. Miejscówkę obławiają systematycznie i dokładnie. W ich łowieniu jest jakiś duży spokój, który, jak się wydaje, nie wynika tylko z opanowania i doświadczenia. Raczej chyba z przekonania, że nie złowi się ryby, jeżeli ona nie chce z wędkarzem współpracować.

WYNIKI
1 dzień 34,59 kg, 2 dzień 18,90 kg.
Łącznie 53,49 kg ryb.

  1. Marian Makówka Bolesławiec 4.89 kg
  2. Wojciech Bernaszuk Janów Podlaski 4.74 kg
  3. Mirosław Włodarczak Zaniemyśl 4.44 kg
  4. Piotr Zoellner Nowa Dęba 3.78 kg
  5. Krzysztof Peciak Węgrów 3.25 kg
  6. Waldemar Wawryniuk Platerów 2.98 kg
  7. Jacek Urbański Płock 2.98 kg
  8. Marek Samosiuk Kodeń 2.87 kg
  9. Wiesław Witkowicz Kodeń 2.63 kg
    10.Marek Kulesza Ostrołęka 2.60 kg
  10. Ireneusz Miechowicz Sławacinek Stary 2.36 kg
  11. Andrzej Maj Lublin 1.71 kg

Największe ryby

Szczupak Marian Makówka 3,62 kg
Sum Marek Samosiuk 2,87 kg
Boleń Jacek Urbański 2,09 kg
Okoń Waldemar Wawryniuk 0,50 kg
Kleń Tomasz Zoellner 0,22 kg
Wzdręga Wojciech Bernaszuk 0,11 kg

Marian Dacewicz
ze Starego Pawłowa

W zawodach startowałem pięć razy. Biegałem z wędką, łowiłem. Teraz również biorę w nich udział, ale tylko na papierze. W rzeczywistości jestem pilotem tych, którzy rzekę znają słabo. Przed zawodami rozpoznaję łowiska i zajmuję się pracami przygotowawczymi.
Spining Bugu był pierwszą wędkarską imprezą o znaczeniu ogólnopolskim, która odbyła się w Janowie Podlaskim. Kiedy jednak zaczęliśmy się przyglądać rzece na całej długości tego jej odcinka, który jest granicą państwa, to się okazało, że nigdzie tam takiej imprezy nie było. Stąd pomysł wędrownego Spiningu Bugu. Janów jest bazą i tu spotykamy się co dwa lata, natomiast zawody urządzamy gdzie indziej. Był już Hrubieszów, dwa razy byliśmy w Neplach, raz w Kodniu.
To wymaga dużych przedsięwzięć organizacyjnych. Wspomagam w nich redakcję “WP”, a mnie wspomagają koledzy wędkarze. Łączy nas wielkie umiłowanie Bugu. Jednak dopiero w ciągu tych kilku lat zobaczyliśmy, jak wielkie są tu możliwości, a jak niewiele dotychczas zrobiono. Wszystko, co tutaj powstało, to inicjatywa samych mieszkańców. Myślę, że nadal tak będzie. Dlatego na bazie Spiningu Bugu będziemy tworzyć pozarządową organizację skupiającą w swoich szeregach wędkarzy – mam nadzieję, że nie tylko ich – którzy będą chcieli promować nasz region, popularyzować jego walory wędkarskie i turystyczne, a przede wszystkim chronić przyrodę przed dewastacją.

Andrzej Świerczewski
z Warszawy
uczestniczył w każdej z dziesięciu edycji SPININGU BUGU
Spining Bugu traktuję bardzo ekologicznie. W trakcie dziesięciu imprez złowiłem i przyniosłem do wagi jednego szczupaka, ale zrobiłem to pod naporem kolegów. Dwa lata wcześniej złowiłem dużego okonia, którego wypuściłem, żeby nie psuć statystyki swoich zerowych połowów. Bo na Spining Bugu, tak sobie obiecałem, przyjeżdżam dla jego uczestników. To postanowienie powziąłem po spotkaniu ze Zbyszkiem Borowskim ze Szlichtyngowej.
Było to na pierwszym Spiningu. Podczas zestawiania par los właśnie jego mi przydzielił. Widziałem jak się cieszył, że będzie miał za partnera kogoś miejscowego. Przyjechał z zachodniej Polski i pierwszy raz widział tak dużą i dziką rzekę. Myślał więc, że będę doskonałym pilotem. Za grosz nie chciał wierzyć, że ryby łowię bardzo kiepsko, a spiningu w ogóle nie uprawiam. Uwierzył dopiero wówczas, kiedy zobaczył, jak zarzucam. Od tego momentu przez dwa dni – tyle trwały zawody – uczył mnie, w jaki sposób i gdzie rzucać, i jak prowadzić przynęty. Zrezygnował na moją rzecz z łowienia i walki o dobre miejsca, a wędkarzem był świetnym. Cały Zbyszek. Wspominam go ze wzruszeniem i dla takich ludzi zawsze będę na Spining Bugu przyjeżdżał.
(Zbyszek Borowski nie żyje. Na Odrze, w okolicach wsi Ciechanów, koledzy organizują memoriał jego imienia. W tym roku odbędzie się po raz dziesiąty. Redakcja.)

Marian Makówka
Zwycięzca zawodów Spining Bugu

W ubiegłym roku, w tym samym miejscu, również złowiłem dużego szczupaka. To bardzo ciekawy fragment rzeki, przez miejscowych nazywany Kołtunem. Bug jest tutaj szeroki, a od naszej strony ma jakby dwa brzegi. Ten drugi jest pod wodą.

Podczas ubiegłorocznego Spiningu Bugu wszystko w tym miejscu wyglądało zupełnie inaczej. Poziom wody w rzece był bardzo niski, odsłonięte były ogromne połacie koryta. W miejscu, gdzie w tym roku złowiłem szczupaka, chodziłem suchą nogą. Jadąc na tegoroczne zawody, wiedziałem, że woda jest wysoka, bo cały czas byłem w kontakcie z miejscowymi wędkarzami. Przygotowałem wiele ciężkich przynęt, głównie wahadłówek znitowanych po dwie sztuki. Ale kiedy z tymi przynętami stanąłem na brzegu, zwątpiłem.

W ubiegłym roku złowiłem szczupaka w miejscu, gdzie teraz było około siedmiu metrów wody i ciągnął spory prąd. Wtedy stałem niedaleko grani, za którą była cztero-, a może nawet pięciometrowa ściana. U jej podnóża stały szczupaki. Teraz nad granią było najwyżej trzy metry wody. Zanim więc zacząłem łowić, poszedłem szukać innych stanowisk. Niestety, znalazłem niewiele. Były to stanowiska jednego, najwyżej dwóch rzutów. W dodatku, aby do nich dotrzeć, trzeba się było przedzierać przez gęste chaszcze. Kilka miejsc obłowiłem. Złowiłem nawet jednego szczupaczka, ale niewymiarowego, i wróciłem na Kołtun.

Od brzegu, na którym stałem, do grani było około dwudziestu metrów. Musiałem więc rzucać pod prąd i to bardzo daleko, żeby blacha dopłynęła chociaż do połowy wysokości tej kilkumetrowej ściany znajdującej się za granią od strony nurtu. Stałem w jednym miejscu i cały czas rzucałem coraz to bardziej pod prąd. Chciałem nie tylko przynętą dotrzeć jak najgłębiej, ale również zorientować się, gdzie są zaczepy. Za nimi przecież stoją drapieżniki.

Łowiłem tak kilka godzin. Kilka razy mi się wydawało, że jakaś ryba puknęła w przynętę, ale porządnego brania nie miałem. Zniechęcony postanowiłem, że dam odpocząć rybom w głębinie, i wziąłem do ręki okoniówkę. Pomiędzy granią a mną była patelnia. Na jej zróżnicowanym dnie były zalane trawy i sporo gałęzi. Było też głęboko, przy brzegu około półtora metra, a nad granią trzy.

Wiedziałem już, że ryby żerują bardzo słabo, więc trzeba im dać prowokującą przynętę, najlepiej obrotówkę. Za granią nie mogłem nią łowić, bo nawet gdyby była bardzo ciężka, prąd wody by ją wynosił. Tu jednak, bliżej brzegu, było to możliwe. Założyłem dwójkę Glan. Ta obrotówka doskonale spisuje się w nurcie.

Dorzuciłem nią do grani i kilka sekund czekałem, żeby się utopiła. Kiedy oceniłem, że jest już niedaleko dna, zacząłem ją ściągać. Po kilku obrotach korbki poczułem delikatne puknięcie. Wydawało mi się, że to okoń, i przez chwilę żałowałem, że nie zacząłem wcześniej tak łowić, bo do tej pory miałbym już trochę ryb. Rzuciłem drugi raz tak samo i po ściągnięciu obrotówki na dystansie może dwóch metrów nastąpiło branie. Było mocne i niespodziewane. Przecież to nie okoń – pomyślałem.

Na kiju poczułem ciężką rybę. Przytrzymywałem ją, żeby nie poszła za grań, bo ciągnęła w tamtym kierunku. Do walki miałem sporo miejsca, ale się bałem, żeby szczupak – bo już po chwili wiedziałem, że z nim mam do czynienia – nie wszedł w zatopione korzenie tuż przy brzegu. Ale miałem podbierak i możliwość pomocy, bo obok mnie zjawił się wędkarz z Białej. Był też mój brat. Szczupak szybko znalazł się na brzegu. Nie wiem, czy był na grani przez cały czas, czy z głębiny wyciągnęła go ciekawość.

Później dołowiłem jeszcze jednego wymiarowego szczupaka. Drugiego dnia w tym samym miejscu złowiłem jeszcze jednego miarowego szczupaka i okonia, a ponadto dwa szczupaki niewymiarowe. Oba miały powyżej 45 cm, ale mniej niż 50.

Ryby przez cały czas żerowały słabo i tylko w krótko trwających cyklach. Pierwszy zaczynał się o dziewiątej, drugi w samo południe, a trzeci po czternastej. Ten trwał najdłużej, ale nie więcej niż godzinę. W tym czasie miałem brania, ale wielu z nich nie udało mi się zaciąć. Uważam, że osiągnięte na zawodach wyniki są bardzo dobre. Łowiłem dzień wcześniej i nie miałem nawet kontaktu z rybą. Nie widziałem też, żeby żerowały. Przed zawodami łowili również inni i też byli, jak to się mówi, zerowi. Na szczęście w sobotę zaczęło się żerowanie (choć słabe), ale w niedzielę, drugiego dnia, ryby tak pozamykały pyski, że te swoje złowiłem chyba cudem.

Wojciech Bernaszuk
Janów Podlaski, 2. miejsce
Bug znam jak własną kieszeń, ale przed zawodami zastanawiałem się, czy nie zrezygnować ze startu. Powodem była wyjątkowo wysoka woda. Nawet dla mnie była kompletnie nieczytelna. Na dodatek do wielu miejscówek nie można było dojść.
W pierwszym dniu pojechałem na ujście Krzny do Bugu. W czasie wysokiej wody ryby chętnie do niej wchodzą, ale teraz ich nie było. Przeniosłem się więc na Bug i obławiałem spokojne miejsca tuż przy brzegu, bo przy wysokiej i szybkiej wodzie są one najpewniejsze. Łowiłem za zawadami, tam gdzie jest spokojna, prawie stojąca woda. Nie dalej jak metr od brzegu, tuż przy zalanych trawach złowiłem przyzwoitego szczupaka. Uderzył z opadu w duże perłowe kopyto założone na 15-g główkę. Więcej brań nie miałem, więc na boczny trok zacząłem łowić okonie. Szukałem ich w podobnych łowiskach co szczupaki, czyli spowolnieniach nurtu za zatopionymi krzakami. W zestawie miałem 4,5-g ciężarek i paproszek w kolorze motor-oil. Wyjąłem osiem krótkich okoni i jednego wymiarowego. Wszystkie wzięły w trawach blisko brzegu.
W drugim dniu także pojechałem na Krznę, ale nieco wyżej, kilka kilometrów od ujścia do Bugu. Namówił mnie kolega, który twierdził, że łowił tam szczupaki. Przez cały dzień łowiłem ciężko na 20-g główkę i duże jasne kopyto. Na środku rzeki zobaczyłem wystający z wody krzak. Była ta najlepsza miejscówka na długim odcinku rzeki. Czułem, że właśnie koło tego krzaka musiał stać szczupak, innego wyjścia nie miał. Dokładnie obławiałem to miejsce. Przez kilkanaście minut bez efektu. Cały czas zmieniałem stanowiska, żeby podawać przynętę pod innym kątem. Cierpliwość się opłaciła. Z krzaka wyskoczył 3-kg szczupak i kiedy perłowe kopyto mijało krzak, palnął. Na tę samą przynętę złowiłem jeszcze niewymiarowego 47-cm szczupaczka, ale już w innym miejscu.

Mirosław Włodarczak
Zaniemyśl 3. miejsce
Mieszkam w okolicach Poznania. Nad Bug przyjechałem pierwszy raz i nie żałuję. Warto było przejechać szmat drogi, żeby zobaczyć piękne krajobrazy, dziką rzekę, nad którą jest mało ludzi i mało śmieci. Wysoka woda sprawiła, że Bug był nieczytelny. Nie było widać, gdzie kończy się brzeg i zaczyna łąka. Dlatego nastawiłem się na szczupaki i bolenie, które w takich warunkach da się jeszcze znaleźć. Chodziłem z dwiema wędkami. Z samego rana dopisało mi szczęście i złowiłem bolenia. Wziął w klasycznym dla tego gatunku miejscu, warkoczu za zwalonym do wody drzewem. Uderzył w 7-cm bezsterowy wobler Yo-Zuri pomalowany jak ukleja, który był uwiązany na żyłce. W przejrzystej wodzie, a taki był Bug pomimo swojego wysokiego stanu, plecionka jest zbyt dobrze widoczna i moim zdaniem płoszy bolenie.
Później zacząłem chodzić za szczupakami. Przez długi czas miałem problem z dobraniem ciężaru główki do szybkości nurtu, łowiłem za ciężko i dużo rwałem. W końcu metodą prób i błędów dopasowałem odpowiednie przynęty, które z główkami od 18 do 22 g mogłem prowadzić przy dnie, a prąd wody przenosił je nad zaczepami. Znalazłem piękne miejsce między dwoma zwalonymi drzewami. Pomiędzy nimi było ze trzy metry wolnej wody i aż pachniało szczupakiem. Węch mnie nie mylił bo już w drugim rzucie, po poderwaniu przynęty z dna, poczułem uderzenie. 2,5- kg szczupak zaatakował duże żółte kopyto Relaxa. Próbował uciec w zatopione gałęzie, ale na plecionce bez problemu go zatrzymałem.
W drugim dniu poszło mi znacznie gorzej. Miałem tylko jeden pewny kontakt. A kilka szczupaków wyszło mi do przynęty, ale nie z chęci żerowania, zrobiły to z ciekawości. Jeden z nich nawet chwycił gumę, ale puścił ją zanim zdążyłem go zaciąć. Pod nogami miałem także sporego bolenia, który odprowadził wobler. Zabrakło mi dosłownie dwóch metrów na przyśpieszenie ściągania.

Piotr Zoellner
Nowa Dęba
Znalazłem wysepkę, którą omywał szybki nurt Bugu. W trzecim rzucie na 5-cm białego rippera dostałem bolenia. Miałem przy tym dużo szczęścia. Tylko przynęta uderzyła w powierzchnię, boleń już ją miał w pysku. Przy tej samej wysepce złowiłem jeszcze cztery spore okonie. Stały przy dnie na środku nurtu opływającego wysepkę. Dostałem je na jasnego rippera, takiego samego na jakiego złowiłem bolenia. Okonie brały bardzo delikatnie. Musiałem powoli wlec gumkę po dnie i czekać na mocniejsze wygięcie szczytówki. Inne łowienie było nieskuteczne. W tym samym miejscu, ale już bliżej brzegu, złowiłem też kilogramowego szczupaka na Storma pomalowanego tak jak okoń.
W drugim dniu było słabo. Początkowo chodziłem za szczupakiem, bo wydawało mi się, że jest najłatwiejszy do złowienia, a ja chciałem utrzymać wysokie miejsce, które zajmowałem po pierwszym dniu. Pół dnia łowiłem bez skutku. Przerzuciłem się więc na okonie. Znalazłem je w podobnym miejscu, takim jak wczoraj. Były przy dnie, kilkanaście metrów od brzegu. Na 5-cm perłowoczarnego rippera Relax założonego na 5-g główkę, złowiłem cztery wymiarowe okonie. Łowiłem tak samo jak dzień wcześniej, to znaczy powoli wlokłem gumkę po dnie.o

Tomasz Zoellner
Nowa Dęba
Pod powierzchnią wody zobaczyłem ukleje. Nic nie brało, więc postanowiłem się nimi zająć. Zmieniłem żyłkę na dwunastkę i wygrzebałem z pudełka mormyszkę swojej roboty, na którą założyłem najmniejszy jasny twisterek. Ukleje brały znakomicie. Biły z opadu. Branie miałem prawie w każdym rzucie. W ciągu godziny złowiłem 40 sztuk, szkoda, że wcześniej nie zacząłem ich łowić, bo przez dwa dni nałowiłbym ich kilkanaście kilogramów.

Krzysztof Peciak
Węgrów
Jest to mój debiut w zawodach, a w ogóle spininguję dopiero drugi rok. Oba szczupaki złowiłem w tym samym miejscu. Było tu spokojnie. Woda za zwalonym drzewem wyhamowała i lekko kręciła. Było tam około dwóch metrów głębokości. Pierwszy szczupak wziął blisko powierzchni na 12-cm wobler Sting firmy Salmo. Prowadziłem go bardzo wolno. Drugiego złowiłem przy dnie. Walnął w zielone kopyto w ciemne paski, które założyłem na 15-g główkę. Pierwsze branie miałem o 7.30, a drugie dwie godziny później i na tym brania się skończyły.

Kamil Pliszka
Pratulin
Szczupaka złowiłem w spokojnej wodzie tuż przy brzegu na białoczerwoną gumę Sandra. W tym miejscu, w normalnych warunkach, jest brzeg, a teraz było ponad metr wody.

Jacek Urbański
Płock
Z myślą o zawodach kupiłem boleniowy wobler. Okazał się dobrą przynętą. Złowiłem na niego 2-kg bolenia i miałem jeszcze kilka wyjść, wszystkie z samego rana. Dostałem go w klasycznym boleniowym miejscu. W warkoczu utworzonym za zwalonym drzewem. Łowiłem na żyłkę o średnicy 0,20 mm, uważam, że w przejrzystej wodzie plecionka jest zła na bolenie.o

Jacek Wargocki
Sochaczew
Oba szczupaki złowiłem na woblery Bonito. Bo i na co innego miałem łowić, kiedy jestem producentem tych woblerów. W zasadzie tutaj na Bugu pierwszy raz sprawdzałem swoje nowe woblery. Poznały one wcześniej wiele innych łowisk, najlepiej Bzurę i Wisłę, bo na tych rzekach je testuję. Ale tamte rzeki nie dorównują różnorodności Bugu. Co metr inne warunki i inna głębokość. Rewelacyjne miejsca do testowania i do łowienia.

Ireneusz Miechowicz
Sławacinek Stary
Na Spining Bugu przyjechałem z Anglii, specjalnie, tak jak w poprzednich latach. Nastawiłem się na szczupaki, bo przy wysokiej wodzie to najpewniejsza zdobycz. W pierwszym dniu nie miałem kontaktu z rybami, choć objechałem wszystkie najlepsze, jakie tylko znałem, miejsca. Ale uparłem się na rybę. Łowiłem tradycyjnie, po bużańsku. Gnomem 3 pod ruskim brzegiem. Zmieniałem go czasami na gumy na bardzo ciężkich główkach, ale tylko kiedy obławiałem jakąś przykosę. Dopiero na drugi dzień złowiłem ponad 2-kg suma.o

Wiesław Witkowicz
Kodeń
Już dawno nie najeździłem się tyle nad Bugiem. Byłem prawie wszędzie, gdzie kiedyś złowiłem jakieś ryby. Teraz nie mogłem w tych miejscach dojść do wody.
Nastawiłem się na szczupaki, szukałem ich w głębokiej i spokojnej wodzie przy brzegu. Właśnie w takim miejscu, za zwalonym drzewem złowiłem szczupaka. Był to lepszy cwaniak, brał trzy razy, zanim go wyprowadziłem na powietrze. Najpierw się pokazał, w drugim rzucie puknął w gumkę i dopiero po kilku kolejnych rzutach pewnie ją zaatakował.o

Waldemar Wawryniuk
Platerów
Rano do perłowego rippera wyszedł mi duży garbus. Pomyślałem, że to okoniowy dzień i zacząłem chodzić za nimi. Miałem kilka brań, ale złowiłem tylko jednego, który okazał się największym okoniem zawodów. Ważył równe pół kilograma. Złowiłem go metr od brzegu w zalanych wodą trawach. Uderzył w przynętę w opadzie, w twister motor-oil założony na 12-g główkę. W podobnym miejscu, to znaczy blisko traw, w wodzie po kolana, złowiłem szczupaka, ale ten zaatakował jasną gumę.o

Marek Samosiuk
Kodeń
Suma złowiłem w samo południe nie dalej jak metr od brzegu w głębokim na trzy metry miejscu. Uderzył w opadający 15-cm ripper Sharq Relaxa założony na 20-g główkę. Na tę samą przynętę miałem jeszcze dwa sandacze, ale były odrobinę za krótkie. Miały po 48 cm, a więc brakowało im po dwa centymetry do ustalonego wymiaru.

Andrzej Maj
Lublin
Na połączeniu Bugu ze starorzeczem jakieś ryby ganiały drobnicę. Sądziłem, że to bolenie, ale pomyślałem, że pod nimi mogą być także okonie i na bocznym troku podrzuciłem im gumkę. Branie miałem już w drugim rzucie, ale zamiast spodziewanego okonia wyciągnąłem ponad 1,5 kg bolenia. Namęczyłem się z nim w czasie holu, bo miałem żyłkę o średnicy 0,12 mm. Później zacząłem łowić na specjalistyczny boleniowy wobler, który dostałem od Darka Mleczki. Poszedł za nim duży boleń, ze dwa razy większy od tego, którego złowiłem, ale już pod moimi nogami, w ostatniej chwili, się rozmyślił i zrezygnował z ataku.

Poprzedni artykułWIĘCEJ NIŻ REWELACYJNA PRZYNĘTA
Następny artykułMOJE PRZYNĘTY

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments