piątek, 26 kwietnia, 2024

LIS JEZIOROWY

Pan Jan Bisikiewicz złowił lina ważącego blisko pięć kilogramów. Jest to niewątpliwie największy lin złowiony w Polsce na wędkę. Niebywała to rzecz. Uznaliśmy zatem, że poza krótkim zgłoszeniem do “Parady rekordów” warto dokładniej opisać i łowcę, i łowisko. Być może pozwoli to także innym naszym czytelnikom odnosić podobne sukcesy. Lin należy bowiem do takich ryb, które można zwabić (w przeciwieństwie do drapieżników).

Jan Bisikiewicz nie ukrywa, że ten ogromny lin był dla niego zaskoczeniem. – Rekordowy okaz zawsze można złowić, jeżeli prócz wędkarskich umiejętności ma się też trochę szczęścia – mówi. Pan Jan szczęściu pomaga, jak tylko może. Często jest na rybach, nęci, wybiera dobre stanowisko, zachowuje się na nim cicho, ale przecież inni wędkarze, siedzący obok niego, robią dokładnie to samo. Tylko że im zabrakło właśnie szczęścia.

Jezioro Wilczkowo, w którym p. Jan złowił tego pięknego lina, znajduje się tuż za Świdwinem, przy trasie do Drawska. Należy do Gospodarstwa Rybackiego w Złocieńcu, które z tutejszymi wędkarzami zawarło porozumienie. Jako Społeczna Straż Rybacka pilnują wód przed kłusownikami, w zamian zbudowano im kładki, jezioro się zarybia, odłowy są niewielkie.

Miejscowi wędkarze nazywają Wilczkowo jeziorem emeryckim. Nad jego brzegami bowiem – a w zasadzie na kładkach, bo z brzegu dostęp do wody utrudniają trzcinowiska – rzeczywiście zasiadają przeważnie emeryci i renciści. Niedaleko od miasta, dojazd dobry, a w jeziorze sporo ryb. Wędkarzy wcale nie tak dużo, więc każdy ma swoją ulubioną kładkę, najczęściej z kilkoma kolegami do spółki. I nie ma tu zwyczaju, gdzie indziej dość powszechnego, że jak ktoś ma kładkę, to od razu uważa, że tylko jemu wolno z niej łowić.

P. Jan zna to jezioro od lat pięćdziesiątych. Takie, jak je wówczas poznał, pozostało do dzisiaj. Określa to jednym słowem: chimeryczne. Ile razy idzie na ryby, nigdy nie wie, jak tam będzie. Bywa, że wszystko jest jak trzeba: ciśnienie stabilne, temperatura od paru dni niezmienna, wiatry z tego samego kierunku, a ryby brać nie chcą. I odwrotnie, skok ciśnienia, czego białe ryby tak bardzo nie lubią, bywa hasłem do żerowania. – Trzeba więc mieć cierpliwość i być wyrozumiałym dla samego siebie. Przecież jednak trochę się umie te rybki łowić – mówi p. Jan.

Łowi dużo także w wielu innych wodach. Wiosnę zaczyna od płociowych łowisk w Świnie przy Kamieniu Pomorskim. Później przenosi się bliżej Świdwina i czasem sięga po spining. Kiedyś tylko tę metodę uznawał, ścigając po okolicy pstrągi i szczupaki. Teraz rzuci parę razy, kiedy w zanęconym łowisku brania nagle znikają. Bo najczęstszą tego przyczyną jest szczupak, którego zwabiła uwijająca się w zanęcie drobnica.

W Wilczkowie nęci koło kładki. Głębokość wynosi tam około trzech metrów. Stosuje wypróbowaną przez wiele lat karmę: słodki łubin i groch. Przeważa łubin, bo jego się małe ryby nie czepiają. Na dzień przed wędkowaniem sypie wiaderko łubinu wymieszanego z parzonym grochem. Później, tuż przed łowieniem i po jego zakończeniu, wrzuca do wody sam łubin. Przyzwyczaja tym sposobem ryby do miejsca i do tego, że zawsze znajdą tam jedzenie.

Płocie łowi na drgającą szczytówkę, liny i leszcze na spławik. Rekordowego lina złowił na zestaw lekko przegruntowany. To znaczy taki, w którym część obciążenia leży na dnie.

  • Lin to jeziorowy lis – mówi p. Jan. – Żeby zechciał wziąć, wszystko musi być idealne. Na brzegu nie można robić żadnych zmian, musi być spokój, a przynęta, do której lin przywykł, że leży w bezruchu na dnie, nie może się po nim przesuwać. Dlatego obciążam przypon, żeby założonego na haczyk łubinu nie ciągało po dnie, kiedy spławik i żyłkę spycha wiatr. Przy takim zestawie gry lina nie widać. Spławik albo się raptownie przytapia, albo równie nagle odjeżdża. Jego wyporność wynosi 3,5 g, przypon o długości 60 cm ma grubość 0,18, żyłka główna 0,20. Haczyk zawsze duży, żeby ziarno łubinu mocno na nim siedziało.

Liny to szczwane sztuki. W łowisku pokazują się dopiero w drugim tygodniu nęcenia. Najlepiej biorą, kiedy temperatura wody wynosi od 18 do 20 stopni. Najpierw w łowisko wchodzą płocie, zaraz po nich leszcze i wtedy małe płotki uciekają. Pozostają tylko te, które mają po 35 – 40 cm. Ale jak się pojawią liny, znikają wszystkie. Leszcze pozostają.

  • Najpierw biorą małe liny, ważące mniej niż kilogram, wyjaśnia mi p. Bisikiewicz. – Kiedy pojawiają się większe, może się trafić naprawdę duża sztuka. Tak właśnie było z tym moim rekordem. Przez kilka poprzednich dni łowiłem liny ważące powyżej dwóch kilogramów. W tym samym miejscu i niemal w takich samych okolicznościach, myślę o nęceniu, złowiłem leszcza, który ważył nieco ponad siedem kilo. Przy ważeniu byli świadkowie, ale zabrakło kogoś, kto by zrobił zdjęcie.

Notował
Wiesław Dębicki

Dorodne płocie to efekt połowu na drugą wędkę, która była zarzucona z drugiej strony pomostu, też w nęcone miejsce. Liny bowiem i płocie nie sąsiadują ze sobą.

Przy kładkach trzymają się ryby. Nic dziwnego, są przecież nęcone. Uczą się też przypływania w konkretnych godzinach, o ile są systematycznie nęcone.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments