Troć w marcu i kwietniu, przed powrotem do morza, odbudowuje swe siły nadwątlone trudami rozrodu. Zmienia też barwę. Była ciemna, grzbiet miała prawie czarny, dlatego wędkarze pogardliwie nazywali ją smoluchem. Teraz się wysrebrza i bardziej przypomina rybę, która kiedyś wpływała z morza do rzeki. Dla nas, wędkarzy, jest to wyjątkowa okazja, by ten jedyny raz w roku zmierzyć się z trocią lub łososiem, które naprawdę żerują. Dlatego do łowienia należy podejść inaczej niż jeszcze miesiąc temu.
Marzec i kwiecień to dla spiningistów miesiące szczególne pod jeszcze jednym względem. Możemy wówczas spotkać w rzece również ryby wstępujące do niej z morza, zwane srebrniakami. To daje nam podwójną szansę. I nigdy nie można być pewnym, na jaką rybę się trafi. A do złowienia są względnie łatwe, bo spływające do morza kelty ostro żerują, a srebrniaki są bardzo agresywne.
W marcu i kwietniu odwiedzam inne rewiry rzeki niż w styczniu i lutym. Odsuwam się teraz od miejsc, które kiedyś były tarliskami i które obławiałem centymetr po centymetrze. Teraz moje wędkowanie bardziej przypomina bieg wzdłuż rzeki. Kilka rzutów w upatrzonym miejscu i dalej. Kelty i srebrniaki są na tyle głodne lub agresywne, że kilka rzutów wystarcza, by się przekonać, czy jakaś ryba tu jest i czy żeruje.
Ten sposób łowienia wymaga, by wędkarski ekwipunek zredukować do minimum. Kamizelka, dwa pudełka z przynętami, trzymetrowa wędka z żyłką trzydziestką – to musi nam wystarczyć.
Gdzie szukać ryb
Wszystko zależy od stanu wody. Kiedy rzeka płynie w swoim korycie, zwracam uwagę na środek rzeki, zwłaszcza na tę strefę, która graniczy z nurtem. Z moich doświadczeń wynika, że trocie i schodzące, i wchodzące, właśnie w takich miejscach lubią przebywać. Srebrniak wcale nie stoi tam, gdzie prąd rwie, a kelt nie zawsze siedzi przy brzegu. Szczególnie interesują mnie te rewiry rzeki, gdzie uciąg wody jest równy, nurt zaś umiarkowany, a nawet leniwy. O tej porze roku warunki są na tyle sprzyjające, że ryby unikają wszelkich skrajności. Dla wielu spiningistów takie przepływy wyglądają nieciekawie, dla mnie są godne najwyższej uwagi.
Inaczej rzecz się ma, gdy stan wody jest podwyższony. Wówczas ryby przebywają w pobliżu brzegu. Kelt nierzadko stoi w zastoiskach, tuż pod naszymi nogami, niczym szczupak. Sądzę, że łatwo to wytłumaczyć. Wiadomo, że wody roztopowe są zanieczyszczone, a tylko pod brzegiem woda się klaruje. Tutaj ryba ma więc czym oddychać i zarazem unika szaleńczego naporu wody.
I właśnie do warunków w rzece dopasowuję swoje przynęty.
Najbardziej uniwersalny wydaje mi się srebrny wobler z zielonkawym, niebieskim lub czarnym grzbietem. To bardzo naturalne zestawienia kolorów. Woblery wściekle czerwone lub seledynowe są dobre w styczniu. Teraz tylko czasami pozwalam sobie na pewną nienaturalność i brzuszki woblerów delikatnie spryskuję czerwoną farbą.
Łowię również na obrotówki, byleby ich skrzydełka delikatnie wirowały wzdłuż korpusu. Także na wahadłówki, które leniwie się obracają, kolebią i tylko czasami spokojnie się okręcą wokół swojej osi. Mam wrażenie, że taki ruch wiernie naśladuje wolno przepływającą, obudzoną po zimowym letargu żabę. W domu pozostają natomiast karlinki, które łatwo wpadają w ruch wirowy.
Na kelty zaś nie ma nic lepszego od twistera lub rippera. Przedwiośnie to jedyny okres, kiedy gumy zajmują w moim pudełku więcej niż połowę miejsca.
Jak prowadzić przynętę
Przy normalnym stanie wody zwyczajowo rzucam przynętę pod przeciwległy brzeg i na napiętej żyłce sprowadzam ją do siebie. Nie warto już orać dna tak jak zimą. Ryby są żarłoczne i agresywne, więc chętnie podnoszą się do wabika. Szczególnie dotyczy to srebrniaków, które zdecydowanie częściej atakują przynętę przemierzającą toń niż ryjącą po dnie.
Sprawa się komplikuje podczas wiosennych przyborów. Woda rwie jak oszalała i czasem po prostu nie można znaleźć odcinka o średnim lub równym przepływie. Wówczas należy łowić wzdłuż burt brzegowych, zwalonych drzew, kęp wikliny, czyli wszędzie tam, gdzie woda zwalnia. Najlepsze są do tego woblery, trzeba im tylko tak przestawić uszko, żeby odchodziły od brzegu.
Ogólnie jednak znakomicie sprawdzają się gumy. Szczególnie chętnie pożerają je ryby schodzące. Sądzę, że jest to znowu związane z wiernym imitowaniem pokarmu. Lepsze wyniki daje łowienie z bocznym trokiem niż bezpośrednio z główką, zwłaszcza gdy obławiamy strefę przybrzeżną. Przynęta porusza się wtedy swobodnie nad dnem i nie grzęźnie tak łatwo w roślinności i zaczepach. Ponadto wody roztopowe niosą sporą ilość zbutwiałych liści i innych pozostałości po roślinach. Ramię żyłki z obciążeniem zbiera zanieczyszczenia, nie zakłócając pracy wabika. Wadą tego rozwiązania jest to, że wirujący wokół własnej osi twister skręca żyłkę. Tego się, niestety, nie da uniknąć. Przynajmniej ja nie znalazłem na to sposobu. Na boczny trok można założyć muchę tubową. Nie od dziś wiadomo, że w tym okresie muszkarze swoimi wynikami biją spiningistów na głowę.
Gdy widzę, że od brzegu do brzegu przepływają żaby, to wrzucam do wody ich wierną imitację na lekkiej główce dżigowej. Sprowadzam ją pod powierzchnią do siebie i co rusz delikatnie podszarpuję, żeby przypominała prawdziwą spływającą żabę. O innej porze roku tak widowiskowych ataków troci nie zobaczymy.
Krzysztof Bartosiak