Każdemu zdarza się trafić na lipienie, które choć żerują, sztucznej przynęty brać nie chcą. Najczęściej dochodzi do tego podczas łowienia na suchą muchę. Duży lipień podnosi się majestatycznie do powierzchni, ale zamiast zebrać muchę, w ostatniej chwili się cofa. Jest jednak na to parę wypróbowanych sztuczek.
Dopiero zaczynam łowić i mam wątpliwości, czy dobrze dobrałem muchę, to natychmiast ją zmieniam i próbuję sprowokować lipienia jeszcze raz. Kilka przepuszczeń i zakładam następną. Zaczynam od najpewniejszych, kończę na całkiem fantazyjnych.
Jeżeli do jakiejś muchy lipienie wychodzą częściej niż do innej, to zaczynam łowić delikatniej. Zamieniam muchę na taką samą, ale o numer lub dwa mniejszą. Zamiast szesnastki daję osiemnastkę, zamiast osiemnastki dwudziestkę, a czasem nawet zakładam najmniejszą muszkę wykonaną na haczyku nr 22. Do tego odpowiednio cienki przypon. Zamiast końcówki z żyłki 0,10 mm daję 0,08, a w przypadku delikatnej muchówki i najmniejszych muszek nawet 0,07 mm. W takich przypadkach przydaje się gumowy amortyzator, bo inaczej na przypon 0,07 i haczyk 22 kilogramowego lipienia trudno byłoby wyjąć.
Obok klasycznego podawania muchy, to znaczy z boku lub z góry z pewnym wyprzedzeniem, próbuję, nieraz z dobrym skutkiem, muszkę pod prąd. Czasem lipień bierze, kiedy mu się rzuci muszkę na głowę, bez żadnego wyprzedzenia. Tego wariantu trzeba zawsze próbować, bo wtedy lipień zbiera muchę odruchowo, nie przygląda się jej i nie nabiera podejrzeń.
Kiedy delikatne łowienie jest bezskuteczne, próbuję sprowokować lipienia dużą muchą. Każdy, kto badał lipieniom żołądki, na pewno zauważył, że oprócz mnóstwa drobnych muszek są tam także zebrane w tym samym czasie duże muchy, które spływają z wodą. Jeżeli mam już w koszyku jakiegoś wcześniej złowionego lipienia, to sprawdzam, jak duże owady go interesowały. Czasem nie muszę nawet zaglądać do żołądka, po prostu widzę, że od czasu do czasu lipień pokazuje się na przykład przy pojedynczym dużym chruściku. Taką właśnie muszkę zakładam na haczyku 12, nawet 10. Czasami jest to jakakolwiek duża mucha, nawet taka, która w ogóle w tej chwili nie płynie. I bywa, że lipień, który ignorował nasze troskliwie dobierane maleńkie muszki, już za pierwszym lub drugim przepuszczeniem wychodzi i bierze.
Jeżeli nie, to próbuję go skusić muchą podtopioną tuż pod wierzchem. Również te muszki dobieram stosownie do wielkości i koloru akurat zbieranych przez lipienie owadów. Wybieram muchę sfatygowaną, która słabo pływa. Czasami jeszcze przycinam jej skrzydełka. Podaję ją pod prąd i po przytopieniu prowadzę tak samo jak muchę suchą, to znaczy bez żadnego dryfu.
Bywa, że żaden z tych sposobów nie skutkuje albo poluję na namierzony okaz, a lipienie w ogóle do wierzchu nie wychodzą. Wtedy zakładam nimfy. Koniecznie bardzo małe, nr 16 – 18, w muszkarskim slangu nazywane pedałkami. Najczęściej są to brązki ze złotą, czasem wolframową główką. Są to imitacje hydropsyche lub maleńkich kiełży. Zakładam dwie takie muchy. Tam, gdzie same nie zeszłyby do dna, stosuję trochę inny tandem. W jego skład wchodzi jakakolwiek ciężka nimfa prowadząca i umieszczony nad nią maleńki łowiący skoczek. Ważna jest odległość obu much, bo od niej zależy, którą warstwę wody będzie się obławiać. Czasem przywiązuję nimfę skoczka tuż nad muchą prowadzącą. To zestaw do szukania lipieni przy samym dnie. Innym razem przywiązuje skoczka w takim miejscu, by penetrował środek wody.
Gdy spotkam lipienia, na którego żadne sztuczki nie działają, to zostawiam go w spokoju i szukam innych, bardziej wędkarzowi przyjaznych.
Antoni Tondera