NA PŁASKIM
Odmierza się rękami tyle żyłki, żeby sięgnęła do głębokści, na jakiej przebywa ławica (głębokość pokazuje mi echosonda). Dokładam pięć metrów na luzy i wybrzuszenia. Na żyłce mam stoper, a przed nim żywcowy, przelotowy spławik, pod którym, bez żadnego przyponu, przywiązuję dziesięciogramowy pilker.
Dobranie się do prawdziwych jeziorowych okoni nie jest łatwe, nawet w listopadzie, kiedy zbijają się w duże stada i żerują na stynce i sielawie bo te ryby pływają zawsze bardzo głęboko. Można za nimi trolingować, ale jeżeli się wie, w jakich rejonach przebywają. Dlatego łowienie na podlodówkę jest o wiele spokojniejsze i przyjemniejsze.
Właściwie na dużych głębokościach sprawdza się wiele przynęt, ale o wyborze decyduje raczej łowisko, a nie przynęta. Na dużych głębokościach sprawdzają się przynęty szybko tonące, takie, które jak kamień szybko i prosto lecą do dna. I wbrew pozorom przynęty szybujące lub kręcące się w trakcie tonięcia wcale nie przyciągają okoni.
W tej metodzie łowienia spławik pełni rolę strażnika. Pilnuje, żeby przynęta nie wychodziła poza warstwę wody, w której przebywają sielawowe okonie. Najczęściej jest to głębokość od 25 do 30 metrów.
Łowi się okonie z łodzi zakotwiczonej albo dryfującej. Ale dryfować można tylko wówczas, kiedy jest prawie bezwietrznie. Inaczej nie będziemy mieli kontroli nad przynętą.
Kotwiczy się nad ławicą drobnicy i zestaw zarzuca jak najdalej. W momencie, kiedy pilker dotrze na właściwą głębokość, spławik lekko się przytopi. Odczekuje się dosyć długą chwilę, bo może być branie, poźniej podciąga zestaw półmetrowymi skokami, pomiędzy którymi robi się kilkunastosekundowe przerwy. Przypomina to trochę łowienie z opadu i właśnie w opadzie jest najwięcej brań. Niektóre są tak gwałtowne, że zatapiają spory, z konieczności, spławik. W większości jednak są to delikatne skubnięcia, ale zauważalne na spławiku. Dlatego trzeba być w pogotowiu i ciąć każde drgnięcie spławika.
Przy takich głębokościach dobrą rzeczą jest łowienie plecionką, ale do niej należy zakładać, jako przypon, przezroczystą żyłkę.
NA STROMYM
Podobnie można obławiać stoki o stromym nawet nachyleniu. Wymaga to jednak większej koncentracji, bo nie będziemy używali stopera, a spławik powinien mieć dosyć dużą wyporność. Nie zasygnalizuje więc brań, będziemy je wyczuwali w ręce.
Zestaw zarzuca się w najpłytsze miejsce i czeka na zluzowanie żyłki, która tym samym sygnalizuje, że pilker leży na dnie. Kolejne poderwanie pilkera równocześnie przyciąga do nas zestaw, który tym samym penetruje coraz to głębsze łowisko. Po każdym więc podciągnięciu musimy wypuszczać z kołowrotka trochę żyłki, cyrklując przy tym, żeby przynęta zatrzymała się kilkanaście centymetrów nad dnem i tak się trochę pobujała.
Przy łowieniu na podwodnych stromiznach najlepiej spisują się pilkery z dużą płaską powierzchnią.