Posługując się muchówką można łowić wiele gatunków ryb. Późną wiosną zdobyczą najważniejszą, obok pstrągów, są dla mnie okonie.
Połowem okoni na sztuczną muchę zainteresowałem się wiele lat temu, kiedy dopuszczono je do punktacji na muchowych zawodach. Z dnia na dzień okonie stały się dla muszkarzy ważne. Bywało, że decydowały nawet o tytule mistrza Polski. Z czasem to się zmieniło, ale moja sympatia do okoni pozostała.
Przede wszystkim są to ryby wszędobylskie i nie ma prawie wody, gdzie by ich nie było. Można je łowić zarówno w rzekach, jak i w wodach stojących. Pełno ich zwłaszcza tam, gdzie o pstrągach lub lipieniach nie ma nawet co marzyć. Występują gromadnie, zazwyczaj dobrze biorą nawet w środku dnia i trudno się przy nich nudzić. Często trafiają się nawet dublety! Choć najwięcej łowi się małych okonków, czasami na muchę biorą wyrośnięte sztuki, z którymi trzeba stoczyć prawdziwą walkę. Nie są przy tym wybredne. Atakują nie tylko imitacje rybek i wylęgu, ale prawie każdą poruszającą się agresywnie muchę.

Łowię okonie metodą streamera. Używam do tego takiej samej wędki jak na pstrągi, a więc o długości 2,7 m, klasy AFTM 5 – 7. Linki oczywiście tonące, na rzeki przeważnie o czwartym lub piątym stopniu tonięcia, bo muchy nie muszą iść przy samym dnie, a poza tym nie prowadzi się ich w mocnym prądzie. W wodzie stojącej konieczna jest linka możliwie jak najszybciej tonąca, oznaczona jako # 6 lub extra fast sinking, bo dzięki temu łowi się szybko i głęboko.

Cenię sobie linki typu WF, bo pozwalają na dalekie rzuty. Wprawdzie do okoni zazwyczaj można podejść blisko i nie trzeba sięgać dalej niż na kilkanaście metrów, ale im dalej się rzuci, tym dłuższa jest droga prowadzenia przynęty i większa szansa na branie. Zwłaszcza w wodzie stojącej. Przypon krótszy od wędki kończę żyłką grubości 0,16 – 0,18 mm.

Skuteczne są muchy tonące wszelkie. Od klasycznych much łososiowych (tych oczywiście szkoda mi zakładać), poprzez streamery, włosianki, puchowce, mylarowe rybki i mokre muchy, aż po nimfy. Dwie ostatnie kategorie nadają się zwłaszcza na skoczka. Choć okonie potrafią atakować nawet duże muchy, najczęściej zakładam przynęty wykonane na haczykach nr 8 – 12. Czasami tylko, gdy brania są bardzo słabe albo chcę się pobawić łowieniem małych okonków, zakładam muszki nr 14, a nawet 16. Cały czas eksperymentuję i zmieniam przynęty. Z dwóch wybranych much tę większą, bardziej obfitą, bardziej jaskrawą, zakładam zawsze jako muchę prowadzącą.

Kolory sprawdzają się najprzeróżniejsze. Im woda ciemniejsza, a żerowanie bardziej agresywne, tym okonie lepiej reagują na jaskrawe akcenty. Pożądane są wszelkie odcienie czerwieni, żółci, pomarańczy, złota i fioletu, a także pasemka cristal-fleszu. Wszystko to najlepiej skojarzyć z czernią. Im słabsze brania i jaśniejsza woda, tym czerni powinno być więcej, ale zawsze z choćby małym jaskrawym akcentem. W przypadku nimf doskonałe na każdą niemal okazję są konstrukcje ze złotą główką i krótkim czerwonym ogonkiem.

Osobna kategoria to przynęty z pogranicza muchy i spiningu albo wręcz spiningowe. Zdarzało mi się łowić okonie na muchy wzbogacone turbinkami, grzechotkami lub ogonkami twisterów założonymi na kolanko haczyka. Świetnym skoczkiem w zestawie okoniowym jest maleńki twisterek założony na muchowy haczyk z piórkowym kołnierzykiem. Na końcu muchowego przyponu można też zawiązać miniaturową obrotówkę lub jednokotwicowego woblerka. Trzeba rzecz jasna pamiętać, że przynęty wykraczające poza definicję sztucznej muchy mogą być stosowane tylko pojedynczo i tylko w wodach, gdzie dopuszczone jest używanie przynęt sztucznych.
W wodzie stojącej szukam okoni blisko brzegu, na spadach o głębokości do 2,5 – 3 metrów. Jeżeli brzeg jest stromy, to rzucam wzdłuż niego jak najdalej. Jeżeli łagodny, to wchodzę w woderach lub gumowych spodniach na tyle daleko, żeby obrzucać ukosem spad za przybrzeżną płycizną. Gdy czasami mam okazję łowić z łódki, kotwiczę też na szczytach podwodnych wypłyceń i górek.

Zawsze prowadzę muchy z głębokiej wody na płytką. Po rzucie odczekuję, aż linka opadnie na dno, a potem ściągam muchy krótkimi skokami, od kilku do kilkunastu centymetrów. Dwa – trzy pociągnięcia i przerwa. Im lepiej okonie biorą, tym bardziej agresywnie prowadzę muchy. Przy słabych braniach, kiedy jest dużo pustych zacięć albo gdy okonie tylko odprowadzają muchy, zaczynam stopniowo zwiększać przerwy pomiędzy seriami pociągnięć. Aż do położenia linki z powrotem na dnie. Często brania następują w momencie, kiedy muchy, po zatrzymaniu, są gwałtownie podrywane do góry i w przód.
Każde zarzucenie kończę manewrem stosowanym przy łowieniu na mokrą muchę: podrywam przynęty płynnym i szerokim ruchem wędki do powierzchni i przeciągam je w bok.
Prowokuje to niezdecydowane ryby do ataku w ostatniej chwili. Czasami, gdy brania są słabe, zakładam bardzo dużą i jaskrawą muchę prowadzącą, a pół metra przed nią miniaturowego i niepozornego skoczka. Okonie, przyzwyczajone do rywalizacji o pokarm, zazwyczaj dają się nabrać i choć są mało aktywne, to atakują skoczka „ściganego” przez wielką muchę-konkurenta. Ten sposób stosuję też podczas łowienia okoni polujących przy powierzchni. Rzucam wtedy jak najdalej w ich stronę i agresywnie ściągam muchy na głębokości do pół metra. Przerwy między seriami pociągnięć skracam lub zastępuję pojedynczym długim pociągnięciem.

W rzekach szukam okoni zawsze w miejscach spokojnych i głębokich, z dala od nurtu i za przeszkodami. Bardzo dobre są zwłaszcza spokojne głęboczki i wsteczne prądy pomiędzy nurtem rzeki a opaską. Niezłą wskazówką są drobne ukleje. Jeżeli one potrafią się tam utrzymać, to i okonie, które nie przepadają za nurtem, dadzą sobie radę. Co prawda w górskich rzekach okoni jest mniej niż w rzekach nizinnych, można tam jednak czasem trafić na naprawdę grubą sztukę.
W rzekach nizinnych okoniowych miejsc jest więcej, za to nie zawsze można tam bezpiecznie łowić na muchę, bo drogiej lince wszelkie zanieczyszczenia bardzo szkodzą.
Gdy łowię rzeczne okonie, rzucam wachlarzem po kilka razy z jednego miejsca, im wolniejszy nurt, tym bardziej do niego prostopadle. Prawie od razu po rzucie zaczynam muchy ściągać krótkimi energicznymi pociągnięciami. Linki zazwyczaj nie poprawiam, bo tylko tam, gdzie woda całkiem stoi, zależy mi, by się zatopiła do samego dna. Wybrzuszenie linki przez nurt też zbytnio w łowieniu nie przeszkadza, bo związane z tym przyspieszone ściąganie much bywa przy łowieniu okoni korzystne. Żeby to przyspieszenie nie było jednak zbyt duże, redukuję je skracając w tym czasie podciągnięcia linki do kilku centymetrów lub nawet całkiem przestaję ściągać. Po wyprostowaniu linki podciągam ją do siebie prowadząc muchy tak jak podczas łowienia w wodzie stojącej.
Oprócz rzek, stawów i jezior jest jeszcze jeden rodzaj okoniowych łowisk, który szczególnie cenię sobie na wiosnę. To cofki zbiorników zaporowych, gdzie woda stojąca styka się z nurtem głównego dopływu. Można tam łowić na muchę nie tylko ładne okonie. Wystarczy spróbować.
Antoni Tondera
Myślenice