sobota, 12 października, 2024
Strona głównaLódOSZCZĘDNE I ZARADNE

OSZCZĘDNE I ZARADNE

Pierwsze mrozy i pierwszy lód cieszą mnie tak samo jak wiosną pierwsze zielone liście na drzewach. Bo jedno i drugie zapowiada dobre brania leszczy. Niby latem ryby więcej jedzą i powinny lepiej brać na wędkę, a tymczasem jest całkiem odwrotnie. Zimna woda, na powierzchni lód, a ryby biorą w każdym miejscu jeziora i na każdą przynętę.

Zimą ryby, ze względu na niską temperaturę wody i przez to spowolnioną przemianę materii, powinny jeść mało i rzadko. Skąd zatem u wędkarzy łowiących spod lodu tyle płoci, okoni, a nawet leszczy, skoro latem łowili ledwie po kilka sztuk? Przecież powinno być całkiem odwrotnie? Spróbuję rozwiać te wątpliwości na przykładzie leszczy.

Zimą nigdy, a na pierwszym lodzie szczególnie, nie żałuję leszczom poczęstunku. Przez trzy pierwsze dni sypię do przerębla co najmniej kilka kilogramów zanęty. I nie jest to jakiś tam drobiazg, tylko pęcak, obłuszczony owies i przede wszystkim łubin. To właśnie łubin utrzymuje w gotowości moje leszczowe łowisko przez bardzo długi czas. Przedtem trzeba go oczywiście przez 24 godziny moczyć, a potem chwilę gotować. Taki łubin mocniej pachnie i dużo szybciej zwabia ryby niż surowy lub tylko namoczony. Jak długo i ile tego łubinu sypię? Muszę to przedstawić dokładniej, bo kiedyś koledzy wędkarze twierdzili, że z mojego nęcenia leszczy łubinem będą mieli na jeziorze nową, łubinową górkę. Szybko zmienili zdanie, bo górki łubinowej jakoś nie ma, a od pewnego czasu wracają z lodu z piękną porcją leszczy.

Leszczowy łowca zapewne nieraz siedział rozdrażniony przy przeręblu i patrzył na idące od dna duże bąble. Gdy w dziurze pękały, bujały spławikiem we wszystkie strony. Czyż zna ktoś lepszy wskaźnik żerowania leszczy? Tymczasem brań zero. Potrafi tak bąblować przez kilka dni, a biedny wędkarz zachodzi w głowę, co tu się dzieje. Skąd te bąble, skoro brań nie ma?

Leszcze są przewidujące i oszczędne, dobrze wiedzą, jak o siebie zadbać, kiedy wyczują, że zbliża się niekorzystny dla nich okres (tu warto sobie zapamiętać lub zapisać, co się będzie niebawem działo z pogodą, lodem, wiatrem, ciśnieniem itd.). Jeżeli w obrębie naszego łowiska mają dużo dobrego i pożywnego pokarmu – a najbardziej odpowiada im właśnie łubin – to go nie zjadają, przynajmniej nie w całości. Ale też nie zostawiają bez opieki takiego zapasu jedzenia, mając w bliskiej perspektywie nagłą i nieoczekiwaną głodówkę. Latem potrafią całym stadem stać koło zanęty, przyklejone do dna.

Gdy na powierzchnię przerębla wydobywają się bąble, to oznacza, że na dole leszcze mocno grzebią w mule. Złowienie któregoś z nich w tym tumanie graniczy z cudem. Nawet przypadkiem żaden leszcz nie jest w stanie trafić w nasz haczyk, który zapewne też jest porządnie zamulony. Ale gdyby tak unieść przynętę troszeczkę nad dno, to kto wie…

Żeby jednak liczyć na takie przypadki, trzeba by być każdego dnia na rybach. Lepiej już pozyskać wiedzę, kiedy leszcze zaczną wygrzebywać to, co się wcześniej zamuliło. Nie jest to bardzo trudne, jeżeli poświęcimy trochę czasu na próby z grubą zanętą, obserwację bąbelków pod lodem, a ponadto ustalimy, kiedy i w jakich warunkach przestały żerować i kiedy zaczęły ponownie. Na podstawie takich notatek po jakimś czasie będziemy mogli już spokojnie sami wybrać termin wyprawy.

Moje leszcze, po blisko dwóch tygodniach dobrych brań, nagle przestały żerować, choć w przeręblu bąblowało jak w garnku. A że było tam już sporo nasypanego łubinu i co nieco już wiedziałem, czego się po leszczach można spodziewać, postanowiłem je sprawdzić. Przestały całkowicie żerować w piękny, słoneczny i lekko mroźny dzień, ale bąbli jeszcze w przeręblu nie było. Nazajutrz nic nie wskazywało na zmianę pogody, ale kolejnego dnia już się porządnie ociepliło i zaczął mżyć deszcz. Ciśnienie oczywiście dość szybko spadało. Taka pogoda utrzymywała się jeszcze przez dobry tydzień. Przez pierwsze pięć dni w ogóle nie zajrzałem w moje leszczowe przeręble, przez pięć dni nikt nic do nich nie sypał. Został tam jednak, jak przypuszczałem, łubin z poprzedniego tygodnia. Co z nim leszcze zrobią, miałem się wkrótce przekonać.

Gdy pogoda zaczęła się stabilizować, wróciłem z wędkami do moich przerębli. Postanowiłem przez dwa – trzy dni łowić bez nęcenia. Już pierwszego dnia – ranek był mglisty, lecz z przymrozkiem, za dnia wyjrzało słońce, choć trochę jeszcze zamglone – a więc pierwszego dnia z bąblujących teraz dziur wyciągnąłem trzy leszcze, takie do kilograma. Sprawdziłem, co mają w jelitach. Miały to, co przypuszczałem: całkiem świeżo połknięty łubin. Gdyby go zjadły dwa dni wcześniej, to choć to zima, zrobiłaby się z niego lekko żółtawa maź. Kolejne leszcze, które łowiłem jeszcze przez trzy dni bez nęcenia, też miały w brzuchach kawałeczki świeżo przełkniętego łubinu. Przez cały tydzień leszcze brały wspaniale, ale bąble z dna już nie szły. Gdy tylko zacząłem ponownie zanęcać, także brały dość dobrze, ale objedzone były już tym, co im akurat sypałem.

Długo nie myśląc zacząłem ponownie nęcić leszcze podgotowanym łubinem. Codziennie wrzucałem po kilka porządnych garści. Bo mam wielki szacunek dla tych ryb za ich zaradność. A skoro odkryłem jakąś ich tajemnicę, to mogę pójść w ich ślady i zadbać także o siebie. Jeżeli tak się zdarzy, że na leszcze będę mógł jechać tylko raz w tygodniu, to dziś wiem, jak sobie zapewnić dobre brania nawet bez kilkudniowego nęcenia.

Bogdan Barton

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments