Gdziekolwiek jestem na lodzie, wszędzie słyszę, że bez ochotki nie połowię. Figa z makiem. Od wielu lat z dobrym skutkiem łowię okonie na bardzo małe wolframowe mormyszki w kształcie kiełża (najlepsze są dwukolorowe: czarno-żółte lub czarno-zielone). Wiążę je nietypowo. Gdy już przełożę żyłkę przez otwór, na jej końcu robię dwie pętelki i zaciągam tak, żeby naszły na siebie. Mormyszka luźno przesuwa się po żyłce i jest przez to bardziej ruchliwa niż wtedy, gdy się ją zawiesza sztywno, np. zaciskając węzeł na łopatce haczyka. Kiedy jej nadaję energiczne drgania, cały czas potrząsa haczykiem, a podczas opuszczania lekko się cofa.
Przy łowieniu okoni mormyszka powinna wykonywać ruchy o dużej amplitudzie. Do tego potrzebny jest dobry kiwak. Ja używam kiwaków ze sprężynującego drutu.
Gdy okonie żerują mizernie, postępuję inaczej niż większość wędkarzy: sięgam po ciężką mormyszkę z wolframu. Na haczyk nie nakładam jednak delikatnych ochotek, lecz kawałek dżdżownicy lub czerwonej włóczki. Łowienie tą przynętą polega na opukiwaniu dna, niezależnie od tego, ile wody jest pod lodem: metr lub osiem metrów. Kiwaka wtedy nie używam, bo przy gołej szczytówce mormyszka mocniej uderza o dno. Stukam nią energicznie dwa – trzy razy,
a potem lekko unoszę. To świetny sposób na apatyczne okonie przyczajone przy dnie.
Sławomir Kołodziejski
Trzcianka