Muzeum Rybołówstwa w Helu stara się odtwarzać i opisywać dawne metody połowowe oraz narzędzia stosowane przez rybaków na naszym Wybrzeżu. W trakcie badań polskiej części Zalewu Wiślanego napotkałem jedną z najoryginalniejszych technik połowowych, czasem stosowaną jeszcze zimą przez tamtejszych rybaków. Polega ona na wabieniu ryb do sieci dźwiękiem, wydobywanym przez uderzanie deską w krawędź przerębla.
Wykorzystywanie dźwięku do połowu ryb jest bardzo rzadkie. Wspomina się o wabieniu dźwiękiem rekinów, tuńczyków i sumów oraz niektórych innych gatunków ryb, głównie zamieszkujących strefę zwrotnikową. Tymczasem technika ta była od dawna znana i uprawiana przez rybaków znad zalewów Wiślanego i Kurońskiego oraz zatoki Saaler Boottem (wschodnie Niemcy). W niemieckim piśmiennictwie metodę tę określa się jako „klappenfischerei”, w polskim jako rybołówstwo z użyciem „sieci klepanej”. Rybacy nazywają taki połów łowieniem na „klepnetę”, co przejęli bezpośrednio od niemieckich poprzedników.
Połów z użyciem sieci klepanej można było rozpocząć, gdy lód osiągnął odpowiednią grubość. Zbyt cienka pokrywa zagrażała bezpieczeństwu, natomiast zbyt gruba nie dawała odpowiedniego odgłosu, utrudniała też ustawienie sieci pod lodem. Najlepiej, gdy grubość lodu wynosiła od 12 do 20 cm, a najobfitsze połowy były wówczas, gdy lód nie pokrywał całego Zalewu, a ryby nie weszły jeszcze na zimowiska.
Kiedy pogoda sprzyjała, odpowiednio wyekwipowani rybacy, najczęściej 2 – 3 osoby (rzadko pojedynczy rybak), udawali się na łowisko wczesnym rankiem. Mieli na sankach (rys. obok) łopaty do śniegu, siekiery do lodu, długą i giętką żerdź, kilka sieci, okutą dębową lub bukową deskę, drewniane kołatki oraz cebrzyk lub skrzynię do transportowania sieci. Sanki były wyposażone w wysokie, widlasto zakończone kłonice, na których podczas śnieżnych zamieci umieszczano żerdź z przewieszonym żaglem, stanowiącym wówczas osłonę dla pracujących.
Przy sprzyjającym wietrze transport odbywał się za pomocą dużego i masywnego bojera, którego waga sięgała często 800 kg, dzięki czemu mógł on bez problemu przewozić rybaków oraz sanki ze sprzętem.
W wybranym miejscu, po usunięciu śniegu, rybacy wyrąbywali kwadratowy przerębel o wymiarach l x l m, w który wsuwali, za pomocą żerdzi, najpierw jedną połowę 20-metrowej sieci, a następnie drugą, zaginając ją w stosunku do pierwszej pod kątem zbliżonym do 90°. Postępując podobnie z drugą siecią otrzymywali w efekcie zestaw ustawiony na planie równoramiennego krzyża, którego środek znajdował się bezpośrednio pod przeręblem. Wyciąganie sieci umożliwiały dowiązane do środka nadbory linki, których końcówki znajdowały się podczas połowu na lodzie.
Wabienie ryb polegało na uderzaniu w dolną krawędź lodu specjalną deską, wsuniętą ukośnie w przerębel na taką głębokość, by można nią było swobodnie operować w pozycji stojącej. Rybacy, zmieniając się co 5 – 10 minut, musieli uderzać deską rytmicznie, miarowo. Wydobywał się przy tym głęboki dźwięk słyszalny w promieniu 2 – 3 kilometrów. Uderzona w lód deska powinna była sprężyście odskoczyć na odległość około 15 cm, co wymagało dużej wprawy.
Po kilku minutach takiej pracy sznurki połączone z siecią zaczynały się poruszać – był to znak, że ryba wchodzi w sieć. Czasem, aby uzyskać taki efekt, wystarczyło uderzyć 5 – 6 razy, nieraz jednak i długie pukanie nie dawało żadnego rezultatu. Wtedy rybacy musieli wyciągać sieci i szukać ryb w innym miejscu. Taki połów trwał najczęściej przez cały dzień.
Na Zalewie Wiślanym tym sposobem łowiło się i nadal łowi sandacze, choć przed rokiem 1945 równie często poławiano jazgarze, które – według mieszkających tu wówczas rybaków – były znacznie dorodniejsze. Czasem jako przyłów do sieci trafiały także leszcze, płocie i okonie. Na Zalewie Kurońskim metodą tą poławiano głównie stynki, które zimą wchodziły tam masowo z Morza Bałtyckiego.
Rybacy z zalewów Wiślanego i Kurońskiego już od kilku wieków wabią ryby dźwiękiem, ale technika polegająca na uderzaniu deską w lód rozpowszechniła się w ostatnim stuleciu (np. na Zalewie Kurońskim dopiero po roku 1915). Wcześniej zamiast deski stosowano grubą „jak ramię” drewnianą żerdź o długości około 3 m, którą wkładano pod przerębel, pchano widlasto zakończonym kijem w głąb wody (rys. na str. 16), a następnie uwalniano. Wypływająca ku powierzchni żerdź silnie uderzała w lód od spodu, wywołując przy tym głośny łomot. Z powodu charakterystycznych ruchów, jakie wykonywał rybak, połów taki nazywano pompowaniem (pompen, pumpen). Pompowanie było równie skuteczne jak wabienie deską, ale gdy żerdź uderzała w lód, fontanna wody tryskała wysoko ponad przerębel i zalewała rybaka. Przy dużym mrozie nawet specjalny, impregnowany olejem fartuch bardzo szybko zamarzał i zamieniał się w gruby lodowy pancerz. Trzeba było ogromnej odporności, aby w taki sposób łowić ryby.
Według ustnej relacji rybaka Józefa Lemkego z Fromborka, którego ojciec i dziadkowie (urodzeni w latach 1884 i 1885) klepali deską jeszcze przed II wojną światową, nie istniał wówczas żaden przepis, który by tego zabraniał. Należało tylko zapłacić odpowiedni podatek inspektorowi rybackiemu.
Metoda klepana była szczególnie popularna wśród mniej zamożnych rybaków oraz ludzi innych profesji, dla których połów taki stanowił dodatkowe źródło utrzymania. Sprzyjała temu prostota tej metody oraz stosunkowo tani i nieskomplikowany sprzęt. Uciążliwa była tylko sama praca, odbywana często w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych.
Po roku 1945 Niemcy, których pozostawiono nad Zalewem Wiślanym, aby uczyli rybackiego rzemiosła przybyłych w te rejony polskich osadników, demonstrowali również połów z użyciem „klepnety”, lecz nie wzbudziło to większego zainteresowania. Z czasem jednak niektórzy się do tej metody przekonali, bo dawała ona możliwość dodatkowego zarobkowania. Miało to jednak nieoczekiwany skutek: sieć klepana została oficjalnie zakazana. Zdaniem rybaków, zakaz ten wziął się raczej z przyczyn politycznych niż ichtiologicznych lub ekologicznych, gdyż indywidualne zarobkowanie nie pasowało do wprowadzanej wówczas kolektywizacji i wymykało się spod kontroli urzędników. Nie doprowadziło to jednak do całkowitego zarzucenia tej techniki połowu. Polscy rybacy nieco ją jednak zmienili. Np. wycinają przerębel o kształcie trójkąta, a nie kwadratu. Ich zdaniem jest to znacznie mniej pracochłonne. Często także stawiając sieci nie zaginają ich, lecz krzyżują nad sobą.
Obecnie, choć formalnego zakazu już nie ma, połów z użyciem sieci klepanej jest rzadko praktykowany. Wynika to co najmniej z dwóch powodów: jest to metoda dość uciążliwa, a ponadto mniej mamy ostatnio dni z odpowiednią pokrywą lodową. Wielu jednak starszych rybaków z Tolkmicka, Fromborka czy Nowej Pasłęki nadal używa sieci klepanych osiągając całkiem dobre wyniki. Jeden z rybaków wspominał, że podczas mroźnej zimy 1993/94 tą techniką łowił nieraz 200 kg sandacza w ciągu dnia, a liczne trójkątne przeręble, jakie widywał na zamarzniętym Zalewie świadczyły, że nie był w tym odosobniony.
Marian Kuklik
Autor kierował Muzeum Rybołówstwa w Helu, obecnie jest dyrektorem Muzeum Ziemi Puckiej.