5 miliardów dolarów strat rocznie w samym tylko regionie Wielkich Jezior; intensywne badania naukowe; apele, by nie rozprzestrzeniać nowego gatunku; angażowanie młodzieży szkolnej do rozpoznawania przebiegu inwazji; zmiany w ekosystemach wodnych – to niepełna lista problemów i działań, do których zmusił Amerykanów mały małż z Europy zwany racicznicą zmienną. Tylko producenci przemysłowych filtrów do wody zacierają ręce, bo klientów stale przybywa.
W Ameryce Północnej racicznicę wykryto w roku 1988, a dzisiaj już opanowała 19 stanów. Przypuszczalnie została tam zawleczona dwa lub trzy lata wcześniej. Przywiozły ją w swych wodach balastowych statki płynące z Europy, gdzie zresztą małż ten, pochodzący z dorzecza Morza Kaspijskiego, również żyje dopiero od dwustu lat.
Racicznice są niezwykle płodne. W ciągu jednego tylko sezonu, który trwa od wiosny do jesieni, dojrzała samica składa milion jaj. Po zapłodnieniu rozwijają się z nich niewielkie larwy, które przez 3 – 4 tygodnie unoszą się w wodzie. Mogą wtedy pokonywać duże odległości. Niekiedy pomaga im w tym także człowiek. Stąd apele, by nie przenosić jej na przykład na łodziach i w wiadrach z żywą przynętą.
Pływające larwy giną w ciągu paru tygodni, jeżeli w tym czasie nie zdołają osiąść na trwałej powierzchni jakiegoś zanurzonego w wodzie przedmiotu. Dlatego specjalnie nie wybrzydzają i przyczepiają się do byle czego, na przykład do kamieni, betonu, metalu, drewna, plastiku, gumy, szkła, roślin, tkaniny, innych muszli, a nawet piasku. Podłoża trzymają się mocno za pomocą tak zwanego bisioru, czyli specjalnych mocnych nici, co jest cechą wyjątkową wśród małżów słodkowodnych. Pozwala im to żyć nawet w silnym prądzie.
Punkt zaczepienia znajdują nieliczne larwy (l – 3%), ale to wystarczy, by narobić ludziom ogromnych kłopotów. Pokrywają grubą warstwą urządzenia hydrotechniczne (jazy, śluzy, doki) i utrudniają ich funkcjonowanie, zatykają ujęcia wody, w kanałach nawadniających spowalniają przepływ itp. Oczyszczanie tych urządzeń jest kłopotliwe, bardzo kosztowne i trzeba je ponawiać czasem już w następnym roku. Nawet na plażach są niepożądane, bo ostre krawędzie muszli mogą ranić stopy kąpiących się osób, a martwe małże wyrzucone na brzeg wydzielają przykry zapach.
Masowe pojawienie się racicznic to nie tylko straty ekonomiczne, ale także zagrożenie dla opanowanych przez nie wód. Na jednym metrze kwadratowym może ich być nawet 30 tysięcy, a każda zdolna jest w ciągu doby przefiltrować litr wody. Nic więc dziwnego, że w niektórych jeziorach jej przejrzystość dramatycznie się zwiększyła. Odcedzając duże ilości glonów i małych planktonowych skorupiaków, bakterii oraz drobnych martwych cząstek organicznych, racicznice zabierają pokarm innym zwierzętom. Duże skorupiaki i młode ryby, które przeważnie żywią się planktonem, tracą podstawę swego bytu. Z czasem więc ubywa także ryb starszych, w tym i drapieżników. Masowy rozwój racicznic szczególnie dotkliwie odbił się na walleyach (amerykański odpowiednik sandaczy). Młode bowiem nie mają co jeść, a dorosłym też warunki życia się pogorszyły, bo najlepiej czują się one w wodach mętnych. Z tego powodu połowy walleyów, ryb bardzo wśród tamtejszych wędkarzy popularnych, w niektórych jeziorach drastycznie spadły.
Liczebność racicznic osiąga swój szczyt po kilku latach, licząc od chwili, gdy się do nowego zbiornika dostały. Później trochę spada i na tym obniżonym poziomie pozostaje. Ich rozrodczość jest jednak bardzo duża i żywiące się nimi zwierzęta, które w Ameryce dopiero rozpoznają nowe źródło pokarmu (chodzi głównie o kaczki i niektóre ryby), nie są i nie będą w stanie tego procesu kontrolować. Szuka się więc innych sposobów. Ponieważ jaja i plemniki racicznic muszą być wydalane do wody jednocześnie, bada się obecnie, jaki biologiczny mechanizm tę synchronizację zapewnia i jak można by go rozregulować. To być może pozwoli zmniejszyć ich ogromną płodność.
WBo