czwartek, 25 kwietnia, 2024
Strona głównaSpinningBAWIUŃCIANIE POD POMOSTEM

BAWIUŃCIANIE POD POMOSTEM

To było wspaniałe doświadczenie, zwłaszcza że niezamierzone. Z początku z wielu obserwowanych faktów nie byliśmy w stanie ułożyć niczego, co by stanowiło jakąś sensowną całość. Olśnienie przyszło dopiero później.
A zaczęło się to tak…

Do Ostródy, gdzie trwały już przygotowania do tegorocznego Pucharu „Wędkarza Polskiego”, pojechaliśmy ekipą w sile kilku osób. Sprawy organizacyjne wymagały, byśmy się tam znaleźli kilka dni wcześniej. Na miejscu się okazało, że dzięki Ostródzkiemu Towarzystwu Wędkarskiemu wszystko szło nad wyraz sprawnie, mieliśmy więc dużo czasu na rozpoznanie łowiska. Uprzedzano nas, że szczupaków jest w Jeziorze Drwęckim wiele. To ostrzeżenie szybko wypędziło nas z otwartej wody w trzciny i grążele. Okazało się, że właśnie tam są szczupaki. Nie złowiliśmy wprawdzie żadnego, który miałby więcej niż półtora kilo, ale było ich dużo. Już wiedzieliśmy, że kto będzie miał przynęty antyzaczepowe, ten sobie jakoś poradzi. Zajęliśmy się więc okoniami.

Najwięcej czasu poświęciliśmy wędkowaniu z łódki. Byliśmy zadowoleni, bo drobnego okonia było dużo, a to zapowiadało, że walka o puchar będzie wyrównana. Wieczorem wychodziliśmy na pomost przed ośrodkiem, w którym byliśmy zakwaterowani. Stamtąd też łowiliśmy okonie. Brały raz lepiej, raz gorzej. I wtedy nas zaćmiło. Zamiast rozpatrzyć wszystkie okoliczności, w których dochodziło do brania, myśmy całą uwagę skupili na przynętach, jakby poza nimi świata nie było. Szukaliśmy najlepszego rodzaju, koloru, wielkości, zmienialiśmy gumki, do jigów dodawaliśmy skrzydełka… Tak bawiliśmy się godzinę, czasem dwie, aż do zupełnych ciemności.

Kiedy któregoś dnia okonie prawie w ogóle nie reagowały na nasze coraz bardziej wyszukane przynęty, każdy wziął sobie za punkt honoru wyciągnąć choć po kilka sztuk. Ja łowiłem w najgłębszym miejscu. Było tam około pięciu metrów. Wojtek Sobota zawładnął środkiem pomostu, a Maryś Lewicki stanął nad najpłytszą częścią. Miał pod sobą 2,5 metra. Najwięcej brań odnotował Wojtek.

Marianowi, który łowił od strony jeziora, okonie często podskubywały twisterki, ale gdy któregoś zdołał zaciąć, to się okazywało, że ta „zdobycz” z trudem przekracza 10 centymetrów. Ja, gdy tak jak oni łowiłem przy dnie, brań nie miałem w ogóle. Tylko podczas wyciągania przynęt poczułem kilka mocnych szarpnięć. Po dłuższym czasie udało mi się złowić dwa ładne okonie w pół wody. Wojtek też miał kilka. Najwięcej złowił Maryś, który opracował metodę „na chodzonego”. Wzmagający się od strony jeziora wiatr utrudniał mu zarzucanie przynęty. Szedł więc kilkanaście kroków po pomoście, wkładał przynętę do wody i wracał. Wszystkie jego okonie brały w tym samym miejscu, co można było stwierdzić po ilości ściągniętej żyłki.

Ale i to jeszcze nas nie oświeciło. Dopiero w pokoju, obgadując kolejny raz wszystko od początku, doszliśmy do tego, co powinniśmy spostrzec już po paru pierwszych rzutach. Okonie były tylko w jednej, niezbyt grubej warstwie wody! Przecież to takie oczywiste, a my się dwa dni bawiuńciamy, nie zgłębiając przyczyn kiepskiego żerowania. Okoni pod pomostem musiało być bez liku. Tego byliśmy pewni oglądając ławice uklei. Gospodarze ośrodka mówili, że trzymają się tam już od kilkunastu dni. Niezliczona ilość pali podtrzymujących pomost, zacienione miejsca i te ukleje dawały gwarancję, że okonie być muszą.

Następnego dnia zaczęli się zjeżdżać zawodnicy. Mimo to rano znów stanęliśmy na pomoście. Każdy zajął swoje poprzednie miejsce. Teraz łowienie było łatwiejsze i skuteczniejsze. Wiedzieliśmy, jak okonie są w wodzie poukładane. Od wczoraj nic się nie zmieniło. Stały na głębokości od 3 do 4 metrów. Pamiętając, że biorą w trakcie wyciągania, zaciąłem dwa ładne okonie. Wojtek z miejsca, które wymierzył na 3,5 metra głębokości, ciągnął okonia za okoniem. Maryś stosując swoją metodę „na chodzonego”, nie miał ani jednego pustego przebiegu. Na ile starczyło czasu, próbowaliśmy też łowić w miejscach płytszych i głębszych. Poza 4 metrami wyniki były gorsze. Doszliśmy więc do przekonania, że w metrowym pasie wody zgrupowały się okonie wszystkich roczników.

Teraz żałowaliśmy, że nie możemy tego potwierdzić obserwacją ciśnienia atmosferycznego. Okonie bowiem znane są z tego, że przy skokach ciśnienia zatrzymują się na dłuższy czas na jednej głębokości. Skaczą wprawdzie trochę w górę i w dół, ale robią to niechętnie, jak z łaski.

Z niepokojem czekaliśmy na powrót wędkarzy po pierwszej turze zawodów. Byliśmy zadowoleni, gdy potwierdzili nasze spostrzeżenia. Kto znalazł stado okoni, łowił je tylko na określonej głębokości. Jeżeli stały na uskoku – relacjonował nam doświadczony okoniarz z Suwałk Andrzej Sztukowski – brały tuż przy dnie. W toni też brały, ale tylko na tej samej głębokości. Podobnie opisywał nam swój połów Władysław Kondracki. – Dopóki przeciągałem twistera metr nad dnem, tylko czasem puknął w niego okonek. Kiedy zszedłem niżej, uderzeń przybywało, ale też tylko do pewnej granicy. Poniżej 4 metrów brań nie miałem.

Na Pucharze triumfy święciła metoda łowienia z bocznym przyponem, ale byli też tacy, co jej nie znali. Wieczorem na pomoście pewien doświadczony wędkarz z Mazur urządził im lekcję poglądową. Na nasze szczęście zaczął pokaz od rzutów w kierunku trzcin, gdzie głębokość nie przekraczała dwóch metrów. Wolno prowadzony zestaw dobrze prowokował okonie, ale tylko małe (przypomnijmy: tego samego doświadczył przedtem Marian, który łowił na podobnej głębokości). Potem demonstrator rzucał w drugą stronę. Tam było o ponad metr głębiej, czyli że zaczynała się nasza magiczna strefa 3 – 4 metrów. „Mazurska metoda” i tutaj okazała się skuteczna, ale tym razem okonie były większe, trafiały się także trzydziestaki.

Do opowiadania o okoniach spod pomostu muszę jeszcze dodać parę szczegółów na temat przynęt. Otóż dopóki łowiliśmy poza strefą przebywania okoni, kolor przynęty nie miał większego znaczenia. Znaczenie miało natomiast skrzydełko zaczepione na wzór spinner baita lub jig zwany końskim łbem, który ma skrzydełko podwieszane. Migotanie błyszczącej blaszki wabiło okonie i takie jigi skubały one także poza warstwą wody, w której, naszym zdaniem, było ich najwięcej.

Kolor okazał się ważny dopiero wówczas, kiedy łowiliśmy je w strefie 3 – 4. Motor oil, który dla pucharowców był szlagierem nam wydawał się zaledwie średniakiem. Okonie o wiele lepiej reagowały na kolor żółty, który, jak się dowiedzieliśmy od ostródzian, już od kilku sezonów jest na tym jeziorze uważany za najlepszy. Mieliśmy z sobą zapas miękkich przynęt trochę większy niż jest w stanie zaoferować niejeden sklep na Mazurach. Dogrzebaliśmy się wśród nich twistera, który atakowany był najpewniej. Miał brązowy korpus i pomarańczowy ogon.
W naszym zapasie były dwa rozmiary tej przynęty, 3 i 4 cm. Trójkę okonie lekceważyły. Większe twistery trzeba było z nich wygrzebywać, tak je głęboko zażerały.

Czas na podsumowanie, które w zasadzie jest samokrytyką. Wszak mając trochę doświadczenia powinniśmy być o wiele szybsi w wyciąganiu wniosków. Jednak na naszą korzyść przemawiało chyba to, że potwierdziło je kilka osób, w dodatku nie tego samego dnia. Wydaje się więc mało prawdopodobnie, by były to wnioski pochopne i przypadkowe.

Wiesław Dębicki

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments