piątek, 26 kwietnia, 2024
Strona głównaGruntRYBY SĄ WAŻNE

RYBY SĄ WAŻNE

Ryby są ważne, ale to nie wszystko co cenne jest dla wędkarza.
Wychowałem się w centrum Wrocławia, nad samą Odrą. Ryby łowiłem od dziecka. Kij leszczynowy, trochę żyłki, haczyk  zrobiony własnoręcznie ze szpilki – z takim sprzętem ustawiałem się niedaleko spadu wody z elektrowni.

Zawsze nałowiłem sporo ryb, ale do dzisiaj się dziwię, jak moje uszy to wytrzymały. Bo kiedyś wody pilnowano sto razy lepiej. Uwagę na mnie zwracali nie tylko wędkarze. Każdy dorosły, który przechodził, uważał za swój obowiązek sprawdzić, czy ktoś się mną opiekuje w tak niebezpiecznym miejscu. Karty nie miałem, opiekuna też nie, więc ciągnęli mnie za uszy i przeganiali do domu. Pomimo piekącego bólu, który do dzisiaj pamiętam, wędkarska pasja została mi na całe życie, chociaż z czasem okazało się, że to nie tylko ryby ciągną mnie nad wodę.

Wędkowanie jest dla mnie poznawaniem przyrody i ciekawych ludzi. Niektóre zdarzenia znad wody pamięta się latami. Kiedyś wraz z całą rodzinką biwakowałem nad Bugiem w okolicach Bubla. Podszedł do nas dziadek z pobliskiej wsi. Idąc w naszym kierunku wyciągnął z krzaków leszczynowy kij. To była jedna część wędki. Drugą miał w kieszeni: na drewnianym zwijadełku kilka metrów trzydziestki, duże gęsie pióro z korkiem z wina, ciężarek zrobiony z ołowianej plomby i haczyk, który można było dokładnie zobaczyć z dwudziestu metrów. Po „szczęść Boże” myślałem, że zaczniemy o rybach, a on pyta: „Macie igłe i mocnu nitku?”. Kiedy mu dałem, zaczął zszywać sobie długą ranę na pięcie. Rodzina na ten widok mało nie zemdlała i uciekła do namiotu, a dziadunio na to: „Miękkie teraz ludzie, a ja muszu, bo jak ziemia najdzi, to trochy pieczy”.


Pokazał mi później miejsce, w którym łowi ryby. Oceniłem, że z wędkarskiego punktu widzenia nie jest najciekawsze. Dziadek to potwierdził, bo brały mu tylko klenie i „podleszczaki”, ale nie zmieniał go, bo stąd roztaczał się rozległy widok na zakole rzeki. Opowiadał, że wieczorami, a także przed świtem, sumy uganiają się przy powierzchni za drobnicą „Słychać, jak kłapią”. On ich nie łowi, bo nie ma takiej wędki, a w ogóle to przychodzi tutaj, bo „ładnij popatrzyć”.


Czy muszą brać ryby, kiedy słucha się takich historii opowiadanych ze śpiewnym akcentem i ogląda przy tym przyrodę?
Inne moje ukochane łowisko jest na drugim końcu Polski. To międzyodrze. Drugiego tak pięknego i dzikiego zarazem miejsca chyba w Polsce nie ma. Jeżdżę tam od lipca do późnej jesieni. Ludzi prawie nie widać, nawet miejscowych z pobliskiego Gryfina. Może przeszkadzają komary? Ja jakoś sobie z nimi radzę w myśl wędkarskiej zasady, że jak komary gryzą, to najlepiej się podrapać.
Poza komarami na międzyodrzu jest wiele innych stworzeń. Każda chwila spędzona tam na łódce, bo inaczej na łowiska dotrzeć nie można, jest pełna wrażeń. Fenomenalne są świty. Kiedy się patrzy na wodę, to aż trudno uwierzyć, że może w niej żyć tyle ryb. Spławiają się, gonią za drobnicą, a kiedy na powierzchnię upadnie owad, któremu poranna mgła zmoczyła skrzydła, zasysają go z taką siłą, że na wodzie powstaje lej wielki jak krater. Latem taki rybi spektakl trwa od trzeciej do piątej – szóstej rano i zamiera w momencie, kiedy promienie słońca wyjdą zza drzew i padną na powierzchnię wody. Wieczorem odbywa się krótka, półgodzinna powtórka. Jest tak pięknie, że się łowić nie chce? Zresztą po co? Brań i tak nie ma.


Kiedy lód skuwa rzeki, to na Regalicy, przy elektrowni Dolna Odra, zasadzam się na karpie. Tam już można spotkać ludzi. Mam wielu miejscowych znajomych. Spotkania z nimi to okazja do opowieści o dużych, bardzo dużych rybach, które jeszcze tam pływają. Także o tych, które już wyciągnięto. Nie można o nich nigdzie przeczytać, bo mało kto chce się chwalić. Jednemu szkoda czasu na pisanie zgłoszeń, inny nie ma karty wędkarskiej, bo jest bezrobotny i lata bez grosza, a złowione ryby sprzedaje. Człowiek się nasłucha, później sam wędkę zarzuci. Może coś przyjdzie.


SUM
Z Dolną Odrą wiąże mnie jeszcze inne wspomnienie. To się działo 31 grudnia 1998 roku. Żona pojechała z synem odwiedzić rodzinę, ja z Czajką (to nasza foksterierka) wybrałem się na ryby w okolice Gryfina. Nad Odrą byłem wczesnym popołudniem, jeszcze za dnia. Liczyłem na spotkanie z dużym drapieżnikiem, dlatego zabrałem ze sobą krąpia na filety. Zarzuciłem wędkę…
Byłem zmęczony podróżą i głodny, więc zasiadłem do wczesnej kolacji. O czwartej przerwał mi ją trajkot kołowrotka. Miałem branie! Powoli, lecz zdecydowanie ryba wysnuwała linkę. Zaciąłem. Poczułem, jak rzuca łbem, ale od dna nie dała się oderwać. Po chwili ruszyła pod prąd. Na kołowrotku miałem tylko 100 metrów linki, a na brzegu po obu stronach rosły drzewa. Nie było wyjścia – musiałem iść za nią w wodzie, na szczęście ogrzanej, bo z elektrowni. Sięgała mi do kolan. Byłem sam (jeśli nie liczyć psa), na niczyją pomoc liczyć nie mogłem. Nie miałem nawet osęki. Wiedziałem jednak, że tę partię muszę rozegrać na wolnej wodzie, bo na spadzie była faszyna. Zrobiło się ciemno. Mokry byłem już do pasa. Po ósmym odjeździe ryba wyraźnie osłabła. Pompując wybierałem linkę metr po metrze, aż wreszcie na błyszczącej tafli wody zobaczyłem podłużny, ciemny kształt. Teraz już miałem pewność, że to sum. Obaj byliśmy wyczerpani. Doprowadziłem go powoli między kamienie. Wędkę odrzuciłem do wody, obiema rękami mocno chwyciłem go pod skrzela i wyciągnąłem na brzeg. Był mój.


Gdy kończyłem przerwaną kolację, po drugiej stronie Odry rozbłysły kolorowe race zwiastujące Nowy Rok. Był to najpiękniejszy sylwester w moim życiu. Razem z psem grzaliśmy się przy ognisku. Byłem szczęśliwy.
Wkrótce po północy przyjechał z Gryfina mój kolega i przywiózł coś do picia. Był w sylwestrowej gali przyprószonej brokatem. Odebrałem gratulacje. Sum leżał uwiązany na przybrzeżnej płyciźnie.
To był samiec długi na 157 cm. Ważył 27 kg.  


Nadal dużo łowię też we Wrocławiu i okolicach. Wędkarzy tu mrowie, więc trzeba się trochę natrudzić, żeby jakąś ładną rybkę dostać. Nie jestem hołdownikiem jednej metody. Może dlatego, że przychodzi mi zmierzyć się z rybami w bardzo różnych warunkach, o każdej porze roku i właśnie w wodach przełowionych. Posługuję się więc odległościówką, laską i spiningiem, sięgam także do muchówki. W każdej z tych metod mam jakieś swoje wynalazki, ale zapewne najlepszy jest nautilius (sam tak go nazwałem). Kiedy dałem koledze jeden egzemplarz i nauczyłem go łowić w silnym odrzańskim prądzie, to aż mu się oczy świeciły. Holował jedną rybę za drugą, a wszystkie całkiem niemałe. Na przemian brały mu klenie i jazie, bo ta łódeczka pozwala utrzymać zestaw w prądzie właśnie w miejscach, gdzie te ryby żyją. Brzany, klenie, jazie są zawsze przy wirach, daleko od brzegu. Nawet ze dwadzieścia  metrów. Tyczką tam nie sięgnie, odległościówka też się nie nadaje, bo zestaw za szybko spływa, a największe ryby i tak nie biorą, bo są zbyt ostrożne.


Pozostaje więc nautilius, który staje na uwięzi nawet w największym prądzie. Zarzucam go ręką. Leci łatwo, bo ciągnie go ciężarek o wadze 20 dekagramów. Mogę go postawić kilkadziesiąt metrów od brzegu – tak daleko jak dorzucę i jak będę widział spławik. Następnie odległościówką sonduję grunt oraz dobieram wagę obciążenia. Potem wrzucam kilka kul zanętowych. Są duże, większe od pomarańczy, a w środku kamienie, takie z nasypu kolejowego. Zestaw zarzucam powyżej nautiliusa. Spływając nie dostanie się pod niego, bo uniemożliwia to drut wygięty w kierunku dna. Za to żyłka się oprze o drut wygięty do góry, który zamocowany jest na drugim końcu łódeczki. Zestaw stoi więc poniżej  nautiliusa i czeka na branie. Przy zacięciu miękki drut, odginając się, wyzwala żyłkę z charakterystycznym, jakże miłym dla ucha, pstryknięciem i rozpoczyna się hol.


Pytają mnie, czy się nie boję, że ryba wejdzie pod sznurek. Oczywiście, że się nie boję. Tą metodą złowiłem już parę okazów i nie miałem żadnych problemów, bo wszystkie po zacięciu uciekały z prądem, umożliwiając mi spokojny hol.


Jan Kozłowski
Wrocław
(notował WD)

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments