Karpie można złowić w rozmaitych miejscach. Pod względem dostępności łatwe są na przykład żwirownie. Karpi w nich nie brakuje, ale dużego złowić trudno. Często dlatego, że jego tam w ogóle nie ma, bo już go ktoś złowił i zabrał.
Zupełnie inaczej jest w jeziorach. Dostęp do wody jest bardzo trudny, jeszcze trudniej znaleźć miejsce dobre do nęcenia. A kiedy już się zanęci, nie ma pewności, że brania nastąpią w miarę szybko. Gdziekolwiek jednak bym łowił, muszę być pewny, że zanęty i przynęty karpiom odpowiadają.
Każde łowisko ma swoje właściwości. Żeby je rozpoznać, dobrze jest zacząć od rozmowy z miejscowym wędkarzem. Najlepiej karpiarzem, bo taki, który łowi płocie, powie nam co najwyżej, gdzie karpie się spławiają. Karpiarze to ludzie bardzo doświadczeni, nawet jeżeli nigdy nie złowili karpia ważącego więcej niż dziesięć kilogramów.
Żeby złowić karpia, trzeba nie tylko trochę posiedzieć na łowisku, lecz także je zanęcić. Wtedy się dowiemy, czy jest tam dużo drobnych ryb. Od tego zależy, jak grubą zanętę trzeba sypać przez pierwsze dni, jakiej wielkości kulki przygotować i po jakim czasie od początku nęcenia karpie przypływają. Ale o tym wszystkim opowie nam również miejscowy karpiarz, a my zaoszczędzimy sobie trudu i czasu.
Uzyskane od niego wiadomości pozwolą nam się dobrze przygotować do kilkudniowej wyprawy. Zamiast całej spiżarni zabierzemy tylko zanęty i kulki odpowiednie dla tego właśnie łowiska. Jeżeli wtedy nie złowimy karpia lub będą brały wyłącznie małe i to niezbyt często, wrócimy do domu z przekonaniem, że nie popełniliśmy błędu, lecz o naszym niepowodzeniu zdecydowały inne okoliczności. Np. nieodpowiednia pogoda lub biwakowicze, którzy pojawili się niespodziewanie i rozbili obóz akurat w pobliżu łowiska.
Zanętami zajmowałem się przez wiele lat, jak zresztą każdy wędkarz. Kiedy zacząłem łowić tylko karpie, zmieniłem zdanie co do tego, jaka zanęta jest dobra dla poszczególnych ryb i na konkretne łowiska. Jakość zanęty zależy od jakości jej składników. Jeżeli więc zachodzi taka potrzeba, wędkarz powinien do niej dodać coś, co w jego łowisku najlepiej przyciąga ryby. Najczęściej są to jakieś zapachy, do których ryby zostały przyzwyczajone. Gdy się chce łowić duże ryby, to nie można tego lekceważyć.
Nie wyobrażam sobie zanęty bez składników prażonych. Z ziaren, mączek i ciast zabieg ten wydobywa smaki i zapachy, których inaczej się nie osiągnie. Jeżeli jednak jest źle przeprowadzony, może zanętę zepsuć. Trudno to będzie spostrzec nawet podczas mieszania w wiadrze, ale ryby na pewno się na tym poznają. Zanęta przeznaczona do handlu musi być tak przygotowana, żeby po otwarciu opakowania była sucha i miała zapach przewidziany dla danej ryby, a po dodaniu do niej wody lub innych wypełniających i wilgotnych składników wydała z siebie jeszcze woń prażonych ziaren lub prażonego ciasta.
Jak każdy producent, przygotowuję zanęty o różnej strukturze: grubo zmielone na ryby duże, bardziej pyliste na małe, a jeszcze inne do pakowania w koszyczek. Ale to wcale nie oznacza, że jakaś zanęta nadaje się wyłącznie do tego, co jest napisane na jej opakowaniu. W stosowaniu zanęt trzeba być bardzo elastycznym i brać pod uwagę przynajmniej kilka podstawowych czynników, które decydują o żerowaniu karpi. Chociażby pogodę i to, co jest z nią związane: temperaturę powietrza i wody oraz kierunki wiatrów. Podam przykład.
Któregoś roku w Reńskiej Wsi na Opolszczyźnie odbywały się zawody karpiowe. Drużyny, które wylosowały głębokie stanowiska (około ośmiu metrów), bardzo na to narzekały. Niektórzy bowiem uważają, że głębokość łowiska karpiowego nie powinna przekraczać czterech metrów. Tymczasem w Reńskiej Wsi to właśnie oni wygrali zawody i pewnie do dzisiaj nie wiedzą dlaczego.
Wytłumaczenie jest proste, a zacząć trzeba od tego, że karp to nie maszyna i niczego nie robi zawsze tak samo. Wtedy pogoda była paskudna, mocno wiało, więc karpie schowały się na głęboką wodę i tam żerowały. Nocą, kiedy wiatr się uciszał, wypływały na płytkie żerowiska, ale tam brania trwały krótko. Zwyciężyli więc ci wędkarze, którzy mieli karpie dłużej w łowisku.
Gdyby tę pogodę można było dokładnie przewidzieć, łatwiej byłoby odgadnąć, jak się karpie będą zachowywać. Wtedy w płytkiej wodzie nie należałoby nęcić zanętami grubymi i dużymi kulkami proteinowymi, lecz zanętami pylistymi i kulkami bardzo małymi. Przypuszczam, że złowiono by dwa razy więcej. Bo taka jest w wędkarstwie idea, że rybom trzeba się podporządkować. Jest więc bardzo ważne, żeby być pewnym swoich zanęt i kulek, bo same karpie są wielką niespodzianką. Coraz częściej się przekonuję, że jakiegoś ich zachowania dotychczas nie znałem.
Ogromną pomocą w poznawaniu ryb są podwodne kamery. Można nimi sprawdzać, czy kulki lub zanęta znikają z łowiska i z tego wnioskować, czy karpie w ogóle są, ile ich może być i jak są duże; a także, jak po kilkudniowym nęceniu wyglądają kulki w wodzie i nęcone miejsce.
Któregoś razu po dokładnym sondowaniu dna wybrałem mały podwodny garb. Położyłem na nim sypką zanętę wymieszaną z kukurydzą i kulki proteinowe. Przez kilka kolejnych dni sypałem tylko kulki. Kiedy na czwarty dzień popłynąłem z podwodną kamerą obejrzeć to przyszłe łowisko, myślałem, że pomyliłem miejsca. Nie znalazłem kulek, ale nie znalazłem też podwodnego garbu! Garb był z gliny, tkwiło w niej trochę kamieni. Wystawał tyle nad dno, że nie było na nim grama mułu.
A wymiary miał metr na dwa metry. Teraz, po kilkudniowym nęceniu, był w tym miejscu dół. Glinę wypłukały karpie. Już nie trzeba było w tym miejscu nęcić, co najwyżej sypnąć garść kulek i położyć przynętę z haczykiem. Mógłbym tam siedzieć długo i wyłowić wszystkie karpie, ale wtedy łowisko poszłoby na straty. Bo dopóki były w nim karpie, czyściły dno z mułu. Później wystarczyłoby kilka dni, żeby muł wpłynął do dołu i byłoby po łowisku. To się często nam, karpiarzom, przydarza, że nawet najobfitsze łowisko jest dobre tylko na jedno posiedzenie. Nawet długie, ale jedno.
Kulki to coś zupełnie innego niż zanęta, muszą mieć konserwanty. Dzisiaj nie produkuję już kulek na handel, robię je tylko na zamówienie znajomych i kolegów. Oni wiedzą, jakie są im potrzebne, korzystają również z mojej wiedzy, kiedy poruszają się po nieznanych sobie łowiskach. Przede wszystkim jednak pewni są mojego produktu, wiedzą też, jak długo można go używać i w jakich warunkach przechowywać.
Kiedy produkowałem kulki zawodowo, pakowałem je do woreczków foliowych i nie było cudów – po dwóch tygodniach w sklepie zachodziły pleśnią. Robiłem wiele prób, by się pozbyć tego niehandlowego białego nalotu. Swoją drogą wiem, że wiele narodów spleśniałym pokarmem leczy żołądek i jelita. Penicylina to przecież także pleśń, która przynosi jakieś korzyści. Ale na pewno nie przy sprzedaży. Zresztą pleśń jest wykorzystywana do łowienia niektórych ryb. Doskonałą przynętą na brzany jest pokryty pleśnią żółty ser. Wkłada się kawałek sera do foliowego woreczka. Po iluś dniach, to zależy od temperatury na dworze, ser pokrywa się białym nalotem. Trzeba go jeszcze trzymać w tym woreczku dłużej, aż zzielenieje. Gdy go wtedy wyciągniemy z folii, to się przekonamy, że nie śmierdzi, lecz pachnie lawendą. Taki serek jest idealny na brzanowy haczyk.
Przebrnąłem przez całą prawie literaturę o trutkach, które się teraz ładnie nazywają konserwantami żywności. To ogromna dziedzina. Niemal każdy produkt, który się znajduje w kulkach, potrzebuje swojego konserwantu. Także na przykład kurze białko, które ma wpływ na to, czy później kulki będą pływać. Ale mleko w proszku, biały ser albo kazeina wymagają już czegoś innego. A to przecież nie wszystkie składniki, które w kulkach łatwo pleśnieją. Więc dawka konserwantów jest solidna. Jedyny sposób, by zabić ich smak, to zapachy, często również sztuczne, albo duże ilości cukru lub miodu. Tym sposobem uzyskuje się ładną woń, ale kiedy się taką kulkę przełamie i dotknie językiem, to piecze.
Nigdy bym nie powiedział, że takie kulki są złe. Przeciwnie, łowi się na nie dużo karpi, ale tych, które mają mało naturalnego pokarmu. Np. w żwirowiskach, gliniankach – w ogóle w stawach nie za bardzo żyznych. Natomiast w jeziorach, w których karpi jest mało i mają dużo pokarmu, nie do każdej kulki podpływają. To się okazuje po kilku dniach nęcenia. Jedno branie, czasami dwa i koniec. Znikają, chociaż wcześniej często się w tym miejscu pokazywały. Co tu dużo mówić, w wielu kulkach jako konserwantu używa się sody kaustycznej.
Kulki sporządzane własnoręcznie to też nie jest recepta na złowienie karpia. Można je robić z najlepszych składników, ale z czymś się nie trafi i zamiast karpi będziemy łowić węgorze albo sumy. Nic w tym dziwnego, widocznie w kulkach był jakiś mięsny dodatek. Po kilku dniach zaczął fermentować i tym zapachem ściągnął węgorze. A stało się tak dlatego, że kulki nie zostały zjedzone, tylko leżały na dnie. Żeby w łowisko ściągnąć karpie, należy je długo nęcić kulkami zrobionymi z bardzo drobno zmielonych produktów. Wtedy one po pewnym czasie uniosą się nad dno i z nęconego miejsca zabiorą je prądy wody. Dalej niech się nimi interesują inne ryby. Nasze łowisko karpiowe będzie czyste.
Wniosek: przy karpiach trzeba pamiętać o wielu rzeczach. Także o tym, że nie wszystko co ładne, jest smaczne i że dobre jedzenie nie w każdym miejscu smakuje.
Faił Abdułłajew
Borki
Notował ww