wtorek, 16 kwietnia, 2024
Strona głównaGruntGŁODNE KULKI PRPTEINOWE

GŁODNE KULKI PRPTEINOWE

Sezon karpiowy rozpoczynam dosyć wcześnie, bo już w kwietniu. Nie oczekuję, że w tym czasie będę łowił karpie po dziesięć kilogramów. Jak się trafią trzykilowe, to też będzie dobrze, bo chodzi głównie o to, żeby wreszcie po zimie rozprostować kości, przyjrzeć się wodzie i popatrzeć na ryby, które w ciepłe dni już zaczynają się spławiać.

Wiosną łowię wyłącznie w Wiśle. Tam, gdzie jej nurt zwalnia lub nawet się zatrzymuje. Zjawisko to, niekiedy widoczne na powierzchni, najczęściej występuje niedaleko brzegu, gdzie wcześniej nurt się odbił i wywołał powolne prądy wsteczne. Czasami te obszary spokojnej wody są duże, ale bywa, że mają tylko kilkadziesiąt metrów. W tych zastoinach woda szybciej się ogrzewa, dlatego mogą tam być karpie.

Wiele takich miejsc jest powszechnie znanych. Łowi się tam nie tylko karpie, ale także wiosenne płocie i inne ryby. Ja jednak takich łowisk unikam. Szukam odosobnienia, bo karpie, nawet małe, są płochliwe, a ponadto wrzuca się tam wielkie ilości różnej karmy, przez co nie mogę łowiska kontrolować.

Wiosenne łowienie karpi wymaga bardzo dużo cierpliwości i dobrej znajomości rzeki. Trzeba też inaczej nęcić, bo w chłodnej wodzie ryby wolniej trawią. Na wiosenne karpie wybieram się dopiero wtedy, gdy temperatura wody w Wiśle przekroczy sześć stopni. Wiosenne zmiany pogody już jej nie obniżają, a kilka ciepłych dni nawet ją o dwa stopnie podnoszą. Taki skok temperatury to dla karpi hasło do żerowania. Nie znaczy to, że jedzą dużo. Kilka kulek wystarcza im na parę dni. Mnie to nie wystarcza, bo przecież nie zawsze chwytają tę kulkę, przy której wisi haczyk.

Z początku jako zanęty i przynęty używałem kulek kupowanych w sklepie. Nie miałem jednak takich sukcesów jak teraz, kiedy łowię na kulki własnej roboty. Podstawowa między nimi różnica to zawartość białka. Kulki kupowane mają go o wiele za dużo, jest to więc pokarm wysokokaloryczny. A to niedobrze, bo na wiosnę ryby trawią powoli, a przecież mnie zależy na tym, żeby jadły dużo i często. Robię im więc kulki “głodne”. Ich podstawą jest mąka i trochę wyprażonych ziaren konopi, a do tego 12 jaj na kilogram mącznej masy. Taka ich ilość jest konieczna, bo to właśnie jaja nadają ciastu właściwą konsystencję i strukturę. To dzięki jajom kulka się w wodzie nie rozpuszcza i z 18-milimetrowej po kilku godzinach nie robi się dwunastka.

Do wszystkich kulek, niezależnie od pory roku, dodaję coco belge. To składnik przyspieszający trawienie. Z wędkarskiego punktu widzenia – dodatek idealny. Po zjedzeniu kulki z tym składnikiem ryba przeczyszcza przewód pokarmowy, niemal od razu zaczyna być głodna i znów ma ochotę na żerowanie.

Moje pierwsze wiosenne nęcenie to około pięćdziesięciu kulek. Sypię je co drugi dzień, a po trzecim nęceniu sprawdzam, czy chociaż w części zostały zjedzone. Czasami łowisko ma cztery metry głębokości. Wtedy oczywiście o sprawdzaniu nie ma mowy, bo nurkować nie zamierzam, a przejrzystość wody jest zbyt mała, żeby z powierzchni zobaczyć, co się tam przy dnie dzieje. Ale kiedy łowisko ma dwa metry, z pontonu widzę to bardzo dobrze.

Nęcone miejsce obsypuję również zanętą sypką. Robię ją z karpiowego pelletu oraz sparzonej kukurydzy i konopi. Wszystkie te składniki najpierw moczę w wodzie, kukurydzę i konopie potem sparzam. Do tego dodaję zwykłą leszczową bazę, a w razie potrzeby także mąkę ziemniaczaną, która zastępuje klej. Na jedno nęcenie wystarcza dziesięć kul wielkości pomarańczy.

Do sypkiej zanęty przeznaczonej na pierwsze nęcenie dodaję składnik smużący w postaci grubo zmielonej kukurydzy. Gotuję ją na półtwardo, osuszam na szmatce, a gdy przeschnie, grubo mielę. Po takich zabiegach łupiny pozostają w całości, a do nich przylepiają się kruszynki zmielonych ziaren. I to jest właśnie ów składnik smużący.

Najpierw w łowisko wchodzą małe ryby, karpie przyjdą później. Właśnie dlatego wybieram łowiska odległe od brzegu o 80 -100 metrów. Tym sposobem pozbywam się wędkarzy chętnych do korzystania z cudzej pracy, którzy robiliby na brzegu dużo hałasu, a tego karpie bardzo nie lubią.

Nad Wisłą pozostaję jeszcze dosyć długo, ale już pod koniec maja wybieram się na głębsze łowiska. Liczę, że spotkam tam karpie duże, dwucyfrowe. Właśnie w takim łowisku złowiłem karpia o wadze 18 kilogramów.

Dużo ogromnych karpi jest w rejonie płockiego mostu. Trudno je złowić, bo mają do dyspozycji ogromny obszar wody z bardzo urozmaiconym dnem. Wiele dobrych łowisk jest blisko brzegu, ale im bliżej, tym więcej tam wędkarzy. Karpi łowi się dużo, bo w wodzie jest wiele zanęty, ale duże sztuki bywają tam rzadko. W miejscu, o którym mówię, prąd wody uderza w brzeg, odbija się od niego, a w pobliżu tego odbicia tworzą się zastoiny, prądy wsteczne i wiry. Idealne miejsce i dla ryby, i dla bardzo wielu wędkarzy.

Moje łowisko znajduje się z drugiej strony mostu. Kilka metrów pod wodą jest główka, za nią o dwa metry głębszy dół, a u nasady główki pniaki. Zaczepy, że ho, ho, ale właśnie takie miejsca duże karpie lubią najbardziej. Przy dnie nurt jest spokojny, na twardych skarpach leżą ich ulubione racicznice, a jeszcze do tego mają spokój, bo nikt ich nie niepokoi. Nie przebywają tu cały czas, ale na pewno jest to ich ostoja.

Karpie prowadzą dosyć ruchliwy tryb życia. Pływają po swoich trasach szukając żeru, gdzieniegdzie zatrzymują się na dłużej. Myślę, że także za moją główką. Miejsce to znam dobrze, pamiętam je z czasów, gdy zapory we Włocławku jeszcze nie było. Dlatego wiem, gdzie położyć kulki proteinowe, a gdzie rzucić kule z zanętą sypką, żeby ich prąd wody zbyt szybko nie wypłukał.

Za pierwszym razem nęcę tu kulkami i zanętą sypką, czyli tak samo jak miesiąc wcześniej w miejscach płytszych. Teraz jednak sypię wszystkiego więcej i więcej jest w tej karmie białka, oczywiście również składnika coco belge. Temperatura wody wyraźnie się już podniosła i brań mam o wiele więcej. Więcej jest też sąsiadów. Niektórzy widząc, że wyciągnąłem ryby, siadają nawet w tym samym miejscu. Płocczanie mnie znają i tego nie robią. Wiedzą zresztą, że tak daleko nie dorzucą (łowisko jest około stu metrów od brzegu), co najwyżej porwą na zaczepach zestawy. Ponieważ są tam jakieś wodne prądy, to je wykorzystują, siadają niżej i zawsze jakieś ryby złowią. Również karpie, ale małe.

O tym, że miejsce, które nęcę, jest dobre, świadczy wielkość łowionych ryb. Małe sztuki nie trafiają się tu nigdy.

Kiedy przychodzi lato i woda robi się ciepła, idę na żwirownie Skoki. Są to dawne wyrobiska żwiru używanego do budowy zapory we Włocławku. W jednym z nich mam dwa łowiska. Wybrałem właśnie ten zbiornik, bo była o nim opinia, że jest bardzo chimeryczny, no i wiedziałem, że pływa tam kilka dużych karpi. Jest to łowisko skrajnie trudne, ponieważ tutejsze karpie zachowują się bardzo dziwnie. Nie wiadomo, z jakiego powodu nagle przestają żerować, nie wiadomo też, dlaczego się długo w łowisku nie pojawiają, chociaż pogoda i inne warunki wskazują, że powinny brać aż miło.

Nie od razu zostałem karpiarzem. Łowiłem na spining i na spławik. Widziałem wiele różnych łowisk. Żeby coś w nich złowić, musiałem się nauczyć, jak rozpoznawać ukształtowanie dna i gdzie szukać ryb. Obserwowałem też innych wędkarzy. Miałem trochę szczęścia, bo na Skoki przyjeżdżali karpiarze z pobliskiego Włocławka. Z początku mieli wyniki lepsze od moich. Obserwując ich, zyskałem wiedzę, do której sam musiałbym dochodzić może i przez kilka sezonów.

Woda w Skokach nagrzewa się później niż w rzece i nie wszędzie ma taką samą temperaturę. Wynika to stąd, że zbiorniki mają bardzo zróżnicowaną głębokość. Są rynny, które mają po kilkanaście metrów, a obok nich wzniesienia sięgające metr pod powierzchnię. Po prostu dno jest poorane czerpakami do żwiru. Poziom wody też się zmienia, bo przez warstwy żwiru zbiornik łączy się z Wisłą. Wodę mieszają również wiatry.

Z tych wszystkich powodów karpie potrafią w oka mgnieniu zniknąć, choć nam się wydaje, że wszystko jest OK. Tymczasem do łowiska mogła np. wpłynąć zimna woda nagoniona wiatrem albo wepchnięta z Wisły, gdy jej poziom się podniósł.

Przez kilka sezonów rejestrowałem zachowania karpi. Notowałem, kiedy się spławiały, jak długo były aktywne, w jakich warunkach pojawiało się bezrybie. Wiadomo, że wszystkie ryby robią się aktywne, gdy załamuje się pogoda. Wtedy zawsze zjawiałem się na Skokach. Nie po to, żeby łowić. Chciałem zobaczyć, gdzie się ryby spławiają.

Początkowo miałem na Skokach tylko jedno łowisko. Kiedy jednak zauważyłem, że na żerowanie tutejszych karpi ogromny wpływ ma wiatr, znalazłem sobie drugie. Rozszyfrowałem zasadę, według której karpie pływają po zbiorniku. Ściąga je cieplejsza woda. Wybieram więc to łowisko, na którym wiatr wieje mi w twarz. Oba są bardzo do siebie podobne, jeżeli chodzi o ukształtowanie dna. Oba są oddalone od brzegu o kilkadziesiąt metrów i znajdują się na niewielkich wypłyceniach około dwóch metrów pod powierzchnią. Ich strome stoki schodzą na głębokość wielu metrów. Wiatr wiejący mi w twarz, na to właśnie wypłycenie spycha wody powierzchniowe, które zawsze są najcieplejsze. Dlatego karpie są tam bardzo aktywne. Brań jest dużo, a kulki znikają błyskawicznie.

Wiele razy widziałem spławiające się karpie, które jednak znajdowały się poza zasięgiem wędki. Były to bowiem miejsca bardzo oddalone od brzegu. Po drodze do nich spotykało się wypłycenia sięgające pod samą powierzchnię i nawet dziesięciometrowe głębiny. Gdy więc moje łowiska zanęcałem po raz pierwszy, z kulek robiłem jak gdyby ścieżki długie na kilkadziesiąt metrów i schodzące się z trzech kierunków. Im bliżej miejsca, w którym zamierzałem łowić, tym kulek było więcej. Pierwsze karpie łowię po dwóch tygodniach nęcenia, ale jak już się w łowisku pokażą, to jestem w stanie utrzymać je do końca sezonu.

W miejscu, w które będę zarzucał zestaw, robię na dnie dywan z karpiowego pelletu. Gdy łowiłem w rzece, moczyłem go i mieszałem z innymi składnikami. Tutaj wystarcza sam sypki pellet i gotowana na półtwardo kukurydza. Właśnie do tego dywanu prowadzą opisane wyżej ścieżki. Nęcę co dwa dni. Z początku kukurydzę i pellet zjadają mniejsze ryby. Kiedy jednak pokażą się karpie, natychmiast znikają. Od czasu do czasu na płyciznę wypływają tylko kilkukilowe złote leszcze.

Ciepła woda, na dworze też już ciepło, a nad brzegami ludzi jeszcze mało. Biorę więc do ręki spining, chodzę brzegami Skoków i obserwuję, co się na wodzie dzieje. Kiedyś przy takiej właśnie okazji zobaczyłem coś niezmiernie ciekawego. Karpie żerowały wspólnie z łabędziami! Myślę, że te zwierzęta żyją w takiej samej symbiozie również w innych miejscach.

Kiedyś myślałem, że gdy łabędzie wyskubują z dna rośliny, to ryby się płoszą. Jedno moje zanęcone wypłycenie miało metrową głębokość. Był to goły szczyt podwodnej górki pokryty żwirem i małymi kamieniami. Boki górki obrastała roślinność. Szczyt zapewne dlatego był łysy, że falująca woda wypłukiwała z niego każdą roślinę. Dla mnie było to korzystne, bo właśnie w to miejsce sypałem kulki.

Pewnego razu na Skokach pojawiła się rodzina łabędzi. Czekając na branie, spoglądałem, jak zanurzają głowy, by z dna wyskubywać zielsko. Powoli podpływały do mojego łowiska. W pobliżu miał swoje gniazdo perkoz, a przy trzcinach, które tworzyły małą wysepkę, przebywała parka kurek wodnych. Uroczy zakątek.

Łabędzie zbliżyły się do mojej płycizny. Nie obawiałem się, że zjedzą kulkę, bo nigdy wcześniej mi się to nie przytrafiło. Nie ściągałem więc zestawu. Obserwowałem. Nagle zagwizdał czujnik i musiałem zacinać. Było to nieoczekiwane i niewiarygodne. Branie nastąpiło tuż pod łabędziem!

Zacięta ryba odjechała w bok na dużą wodę. Żyłka znalazła się daleko poza szczytem górki. Łabędzie nadal żerowały. Karp był spory. Holowałem go więc spokojnie, na tyle lekko, że mogłem się rozglądać po wodzie. Wśród łabędzi zobaczyłem grzbiety innych karpi. W końcu się domyśliłem, o co tu chodzi. Łabędzie, wyrywając rośliny, wzburzały denne osady. Korzystały z tego karpie, bo w tych osadach znajdowały pokarm, którego we wszelkich żwirowniach nie ma zbyt wiele. Później jeszcze kilka razy, także w innych miejscach, widziałem przez lornetkę skubiące pod wodą łabędzie, a tuż przy nich grzbiety spokojnie pływających karpi. Raz zobaczyłem nawet wyskok pełnołuskiego, złotego jak słońce karpia o wadze kilkunastu kilogramów.

Kazimierz Prudło
Płock

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments