piątek, 19 kwietnia, 2024

JAŚ I MAŁGOSIA

Dniami i nocami, z północy na południe ciągnęły klucze rozgęganych dzikich gęsi. Zdarzało się, że w nocy któryś klucz obniżał pułap nieco nad wierzchołki drzew i z przeraźliwym wrzaskiem okrążał jezioro aż do świtu. Stale miałem w uszach to głośne gęganie i często się zastanawiałem, o co się te gęsi tak zawzięcie kłócą lub o czym tak hałaśliwie rozprawiają.

Kilka lat wcześniej w tym samym domku i w takiej samej scenerii mieszkałem z moim nieodżałowanym kolegą, którego szczątki niedawno żegnałem po tragicznym pożarze na statku. Tego popołudnia nie zamierzałem wędkować. Usadowiłem się w sfatygowanym fotelu z zamiarem, by dokończyć lekturę powieści mojego ulubionego autora, ale czytanie wyraźnie mi nie szło. Odsunąłem firankę i przez wychodzące na jezioro okno patrzyłem na ciągnące na południe gęsi. Zatraciłem się we wspomnieniach i wydało mi się, że on znów siedzi wraz ze mną i w milczeniu razem oglądamy to fascynujące zjawisko na nieboskłonie.

Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. To przyszedł Jaś, od niedawna członek naszego koła, zapalony spiningista. Nieco odstawał od towarzystwa i właściwie nikt specjalnie za nim nie przepadał. W firmie powoził bryką jednego z mniej ważnych “wice” i również dlatego nie znalazł pewnego miejsca w drużynie.

  • Usiądź, zaraz coś przygotuję – witałem go z zadowoleniem. – Z przyjemnością – odpowiedział. – Przyszedłem, żeby ci zaproponować wspólną wyprawę na szczupaki. Jezioro znasz dobrze, facet z ciebie sympatyczny, więc moglibyśmy razem spróbować.
    Nie posiedział długo, ale zdążyliśmy znaleźć wspólny język. Stanęło na tym, że popłyniemy razem.

Wykonaliśmy pętlę i zbliżaliśmy się do przystani. Jaś już był zmęczony, a ja, zdegustowany wyjątkowym bezrybiem, machałem wędką bezmyślnie nie wierząc w sukces. Patrzyłem na przelatujące klucze dzikich gęsi. Nagle od jednego z nich oderwała się gęś, zawróciła i gwałtownie obniżając lot siadła na tafli jeziora, wrzeszcząc przy tym wniebogłosy. Natychmiast od klucza oderwała się druga i wykonując taki sam manewr siadła na wodzie obok niej. Teraz darły się obie. Po chwili zgodnie i już w milczeniu poderwały się do lotu i wyprzedzając inne klucze doganiały swój, który był już daleko. To wydarzenie nas ożywiło. Zaczęliśmy dyskutować o gęsiej małżeńskiej wierności i Jasiowi wyraźnie wróciła chęć do wędkowania.

Uderzenie było siarczyste! Widziałem, jak szczupak krótkim skokiem spod przewróconego drzewa dopadł Jasiowego woblera i zapiął się na amen.
Kiedy dobijaliśmy do pomostu, Jaś złożył mi propozycję nie do odrzucenia.

  • Zapraszam do siebie na drinka – powiedział.
  • Przyjmuję zaproszenie z największą przyjemnością – odpowiedziałem. Obaj jak na komendę głośnośmy się roześmiali. Zawiązywała się między nami nić sympatii.
    Na wstępie do miłego wieczoru Jaś zaskoczył mnie retorycznym w “lepszym towarzystwie” pytaniem:
  • Koniak, whisky, czysta?
    Oj, bracie, jednak ty nie nasz – pomyślałem. – Czysta, kolego, czysta! Ja tutejszy i za granicą nie bywał – odpowiedziałem żartobliwie.
    Długo rozmawialiśmy. Jaś zaimponował mi rozległą wiedzą. To nie pasowało do zwykłego szofera. Zrozumiałem, że nie z własnej woli odstawał od towarzystwa.

Nie przeżyliśmy razem żadnej przygody godnej odnotowania. Nie było ryzykownych wypraw ani rekordowych ryb. Była jedynie serdeczna znajomość. Okazją do wspomnień o Jasiu były jego pozdrowienia oraz zdarzenie z pewnych uroczych wakacji.

Spędzałem urlop u mojego serdecznego kolegi Marka. Mieszkałem w starym, ciągle czynnym młynie, który mimo prób podejmowanych przez zwolenników społecznej własności i ukołchozowienia zawsze był własnością jego rodziny. Młyn stał nad piękną i rybną rzeką, Marek miał śliczną młodszą siostrę Małgosię, pogoda była wymarzona, zdrowie jako tako dopisywało… Same plusy.

Tego dnia nie wędkowałem. Obaj z Markiem czekaliśmy na wspólnego kolegę Piotra, który obiecał do nas dołączyć. Przyjechał po południu i ledwo zdążył się przywitać, powiedział do mnie:

  • Przywożę ci pozdrowienia od Jasia, szofera. Pamiętasz go? Nie uwierzysz – ciągnął dalej nie dając mi czasu na odpowiedź. – Spotkałem go na jeziorze w fińskiej tajdze, ale o wszystkim opowiem ci podczas wieczoru wspomnień, jeżeli oczywiście obaj mój pomysł zaakceptujecie. Gwarantuję pełne materiałowe zabezpieczenie.

Oglądaliśmy zdjęcia z wyprawy do Finlandii, a Piotr opowiadał o Jasiu-szoferze, teraz jednym z dyrektorów dużej zagranicznej firmy. – Patrzcie, jak układają się ludzkie losy – mówił. – Człowiek skazany przez lumpów na niebyt zdobywa należną mu pozycję społeczną i szacunek ludzi, podczas gdy lumpy włóczą się po sądach i komisjach śledczych, dając żałosne popisy arogancji, chamstwa i tchórzostwa.

  • Nie brudź się nimi, Piotrze – powiedziałem. – Wracajmy do Finlandii i “Finlandii”, szkoda takiego pięknego wieczoru.
    Rankiem następnego dnia wyszliśmy nad staw młyński, by pełną piersią wchłaniać czyste i rześkie powietrze.
  • Dzień dobry, Małgosiu! – krzyknąłem zobaczywszy ją zaczajoną z wędką na skraju kępy krzewów.
  • O Jezu, jaka duża i piękna ryba! – usłyszeliśmy w odpowiedzi jej radosny okrzyk.
    Szybko do niej podeszliśmy. Ryba już leżała na trawie.
  • Piękny jaź – powiedziałem z zachwytem.
  • Jaź i Małgosia – skomentował Piotr, szczerze zdziwiony swoją błyskotliwością.

Andrzej Remlein

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments