Łowienie na imitacje miniaturowych muszek, nazywanych sieczką, jest kłopotliwe. Zimowy lipień zbiera je czasem w nietypowych miejscach, a zacięcie i wyholowanie ryby na haczyku nr 20 – 22 udaje się rzadko. Zazwyczaj tylko co piąta ryba ląduje w podbieraku. Ale zamiast narzekać, można użyć kilku sprawdzonych sposobów, które poprawią wyniki łowienia na sieczkę. Nagrodą może być wspaniały zimowy kardynał.
To było kilka lat temu na dolnej Rabie. W słoneczne zimowe południe wyroiły się drobniutkie czarne owady i płynęły po wodzie jak sadza. Bezskutecznie próbowałem łowić lipienie na równie czarną muszkę zawiązaną na haczyku nr 20. W pewnym miejscu na poboczu prądu zobaczyłem niepozorny odmęt. Na krążącej powoli wodzie zebrała się gruba warstwa sieczki. Co i raz żerowały tam jakieś ryby, ale myślałem, że to jelce, bo wody było po kostki. Dopiero gdy podszedłem bliżej i w odblasku słońca grzbietowa płetwa zagrała barwami tęczy, poznałem, że to spore lipienie. Powolutku, kroczek za kroczkiem, wycofałem się w górę rzeki i z kilkunastu metrów podałem muchę prosto w odmęt. Po kilku sekundach zobaczyłem zawirowanie. Zaciąłem. Zaskoczony lipień natychmiast wyszedł z płycizny w prąd. O tym, żeby go przytrzymać, nie mogłem nawet marzyć. Oddałem linkę i szybko zszedłem za nim w dół. Poniżej bystrza było spokojne wypłycenie. Za moment miałem już w podbieraku pięknie wybarwionego czterdziestaka w doskonałej kondycji.
Po zacięciu lipień tak szybko wyszedł z odmętu, że nie wypłoszył reszty żerującego stada. Podszedłem mozolnie w górę rzeki i jeszcze raz spróbowałem szczęścia. Po kwadransie miałem w koszyku już dwa czterdziestaki. Złowienie pięciu sztuk (ówczesny limit) zajęło mi godzinę. Najmniejszy miał 38 cm, największy 44. Na pięć brań było pięć udanych zacięć i pięć wyjętych dużych lipieni. Na sieczkę! Jeszcze nigdy nic takiego mi się nie zdarzyło. Tym razem się udało, bo wszystkie zasysały muchę bardzo głęboko.
Zimową porą na sieczkę z zasady łowi się w miejscach spokojniejszych i płytszych niż na suchą muchę w jesieni. Lipieni szukam więc przede wszystkim na płytkich końcówkach płani. Często grube sztuki podchodzą na przybrzeżne płycizny, gdzie o innej porze można spotkać tylko palczaki. W zimie nie lekceważę nawet niepozornego oczka na wodzie po kostki. Rzadko łowię na sieczkę w prądzie, bo tam mała jest szansa, żeby lipień taką małą muchę w ogóle zauważył. Poza tym nawet podczas rójki lipieniowi nie opłaca się podnosić z głębokiej wody do takiego drobiazgu.
Podczas rójki sieczka gromadzi się w zawirowaniach i odmętach. Lipienie tam podchodzą i raz po raz ją zbierają. Jest to nietypowe, bo zwykle stoją przy dnie zwrócone pod prąd i tylko od czasu do czasu wychodzą do powierzchni. W odmętach nie muszą zwracać uwagi na prąd i żerują stojąc cały czas pod wierzchem. Jeżeli żerowania nie widzę, obławiam tylko głębokie odmęty. Z przypadkiem opisanym na wstępie, gdy lipienie wyszły na płytki odmęt bezpośrednio z prądu, spotkałem się tylko kilka razy w życiu.
Przy łowieniu muchami nr 18 i mniejszymi nieudanych zacięć jest dużo, częściej też ryby spadają z haczyka. Przyczyną może być mało rozwarty łuk kolankowy haczyka, który płytko się wbija i kiepsko trzyma; mała wytrzymałość haczyka i przyponu, które przy zacięciu często pękają; zła technika zacinania i holowania; przede wszystkim zaś użycie zbyt mocnej wędki i ciężkiej linki.
Dobrze wyposażonemu muszkarzowi najłatwiej poradzić sobie z tym ostatnim problemem. Do łowienia na sieczkę używam bardzo delikatnej muchówki przeznaczonej do linki nr 4. Miękki kij i lekka linka zmniejszają siłę zacięcia, tym samym niewielkie jest ryzyko, że haczyk zostanie wyrwany lipieniowi z pyska, zerwie się przypon lub stracimy zdobycz w czasie holu. Jeżeli ktoś nie ma takiego lekkiego sprzętu, może do wędki założyć linkę o jeden lub dwa numery lżejszą niż to przewidział producent, na przykład linkę nr 4 do wędki nr 6 – 7. Nie da się wtedy daleko
i celnie rzucać, ale przecież zazwyczaj wystarczają rzuty w granicach kilkunastu metrów. Oczywiście przy łowieniu na sieczkę nigdy nie zacinam zamachem całej ręki. Kiedy lipień zbierze muchę i zejdzie z nią pod wodę, robię tylko lekki ruch nadgarstkiem. Do wbicia haczyka wystarcza ciężar wyprostowanej linki.
Przed zerwaniem cienkiej żyłki można się częściowo zabezpieczyć poprawiając amortyzację zestawu. Najprostszym sposobem jest przedłużenie o pół metra cienkiej końcówki przyponu. Miękka żyłka 0,10 – 0,08 może się na długości metra naciągnąć nawet o kilkanaście centymetrów, a to już wystarcza, by złagodzić zbyt energiczne zacięcie. Lepszy jest gumowy amortyzator. Robię go z maxgumu, który charakteryzuje się niewielką rozciągliwością. Gumy stosowane przy łowieniu spławikowym tutaj się nie nadają, bo są za bardzo rozciągliwe. Z maxgumu o średnicy 0,65 mm robię ostatni, najgrubszy segment przyponu. Odcinek 30-centymetrowy (taki zupełnie wystarcza) naciąga się o 20 cm. Łączę go z żyłką zwykłym węzłem zderzakowym. Splątania przy rzucie zdarzają się bardzo rzadko, choć guma nie jest tak sztywna jak żyłka i przypon nie układa się idealnie. Przy łowieniu na przypon z żyłki 0,10 często obywam się bez amortyzatora. Kiedy jednak warunki zmuszają mnie do założenia cieńszego przyponu, amortyzator staje się konieczny.
Antoni Tondera
Myślenice