Tego dnia nawet pogoda zachęcała by pójść na ryby. Było dość ciepło, a po niebie płynęły niezbyt gęste chmurki pędzone lekką północną bryzą, która marszczyła spokojne lustro Wisły. Dlatego zaraz po obiedzie wybrałem się z wędkami na jej brzeg pod Zawichostem. Niestety, wszystkie główki i wszelkie inne miejsca zdatne do wędkowania były już pozajmowane. Wypatrzyłem jednak, że na główce przy przewozie jest tylko jeden wędkarz, który z jej szczytu pilnuje dwóch postawionych daleko w nurcie gruntówek. Z konieczności więc usadowiłem się w pewnym od niego oddaleniu i postawiłem dwie spławikówki, na które nałowiłem żywca.
Liczyłem bowiem na szczupaka lub sandacza, które czasem się tu trafiały, choć rzadko, gdyż w tym miejscu woda nie była zbyt głęboka. Niezła głębia była natomiast przy szczycie główki. Czatowały tam szczupaki polujące na przepływającą w pobliżu drobnicę, o czym się już wiele razy przekonałem łowiąc w takich właśnie dołach najdorodniejsze szczupaki. Niestety, akurat w tym wymarzonym przeze mnie miejscu zapatrzony w wędziska swych gruntówek tamten wędkarz, nie zdając sobie sprawy, że u jego stóp czają się łakome żeru drapieżniki.
Tymczasem słońce zaczęło się już zniżać, na innych główkach ktoś od czasu do czasu coś wyciągał, a moje spławiki tylko krążyły. Gruntówki mojego sąsiada też ani drgnęły. W pewnej chwili jednak zaczął on niespodziewanie zwijać wędki, poszedł do zacumowanej opodal łódki, odwiązał ją i odpłynął pod starą krochmalnię.
Tam się usadowił.
Korzystając z tego wyciągnąłem jedną ze swych szczupakówek i przesunąwszy jej spławik na dobre dwa metry w górę postawiłem ją przy szczycie główki i wróciłem po drugą, żeby postąpić z nią podobnie. Zaledwie to uczyniłem, gdy korek pierwszej szczupakówki gwałtownie drgnął, a następnie przynurzył się mocno i zaczął majestatycznie jechać na środek zakola niknąc stopniowo w mrocznej jego toni. Na ten widok aż wstrzymałem oddech, po czym zaciąłem i po krótkiej walce wyholowałem ślizgiem szczupaka, który ważył dobre dwa kilogramy. Stawiając ponownie tę wędkę wprost z niedowierzaniem spostrzegłem, że również korek drugiej szczupakówki zniknął i szedł pionowo w głębię wysnuwając żyłkę z obracającego się coraz szybciej kołowrotka.
Znowu więc zaciąłem i znowu na główce zatrzepotał szczupak, nieco tylko mniejszy od poprzedniego. Te dwie sztuki to już było coś, ale że upływały właśnie ostatnie minuty kończącego się dnia, więc nie schodziłem z główki, czując przy niej niejednego jeszcze szczupaka i z uwagą śledziłem swoje spławiki coraz słabiej widoczne w zapadającym zmierzchu. Jakoż po kilku minutach nastąpiło trzecie, a po chwili jeszcze jedno branie, tak że do domu wracałem niosąc w siatce cztery dorodne szczupaki złowione dzięki temu, że wykorzystałem doświadczenie nabyte podczas wędkowania w dołach i rynnach przy szczycie główki.
Michał Starzyk