środa, 24 kwietnia, 2024
Strona głównaBez kategoriiOpowiadanieSZCZUPAK POD SPECJALNYM NADZOREM

SZCZUPAK POD SPECJALNYM NADZOREM

Następnego dnia zdarzyło się coś, co mogłoby potwierdzać nasze przypuszczenia co do przyzwyczajeń starego szczupaka. W przerwie obiadowej oglądałem…

To było dawno temu. Wracaliśmy z odległego łowiska okrążając znajdujący się na naszym szlaku półwysep. Płynęliśmy blisko brzegu powoli, niemal majestatycznie, bo w takim tempie wiosłował Tadeusz, mój partner w kilku wędkarskich wyprawach. Siedziałem na rufie i jak zawsze obserwowałem dno jeziora. W pewnym momencie na jego jasnym tle, na wypłyceniach między łodzią a brzegiem półwyspu, zauważyłem długi, ciemny przedmiot, którego w tym miejscu nigdy wcześniej nie widziałem. Przypuszczając, że może to być duży szczupak, zmieniliśmy kurs. Kiedy stanąłem na łodzi, ów „przedmiot” wykonał zwrot o 180 stopni i po bardzo łagodnym stoku porośniętym osoką wolno spłynął w dół i zniknął nam z oczu. Obaj widzieliśmy go w całej okazałości. Jego długość ocenialiśmy na około jednego metra. Sprawdziłem godzinę, było kilka minut przed trzynastą. Świeciło słońce, było ciepło i bezwietrznie. Szczupak stał na głębokości pół metra, zwrócony pyskiem w kierunku brzegu. Z całą pewnością nie żerował!

Mieliśmy temat do dyskusji na dalszą drogę. Dlaczego stał pyskiem w kierunku brzegu? Przecież w odwrotnym ustawieniu mógłby łatwiej i szybciej znikać z pola widzenia ewentualnego napastnika. A może instynkt samozachowawczy nakazywał mu spodziewać się zagrożenia z tej głównie strony? Może poczucie bezpieczeństwa przed atakiem z tyłu, a przede wszystkim z góry, dawała mu wielkość? Efektem tych naszych rozważań był jedynie zgodny pogląd, że podobnie jak emeryci wychodzą przy ładnej pogodzie do ulubionego parku zawsze na tę samą ławkę, tak ten sędziwy szczupak wychodził na tę samą płyciznę (żeby się rozgrzać, jeśli wierzyć autorom niektórych wędkarskich publikacji). Być może był to przejaw czystego antropomorfizmu, ale trudno się przed nim ustrzec.

Następnego dnia zdarzyło się coś, co mogłoby potwierdzać nasze przypuszczenia co do przyzwyczajeń starego szczupaka. W przerwie obiadowej oglądałem jezioro przez lornetkę. Przyglądałem się polującej czapli siwej i obserwowałem kormorany. I nagle blisko półwyspu pojawiła się łódź z dwoma mężczyznami, która wolniutko pływała po płyciźnie. Mężczyzna siedzący na rufie uważnie wpatrywał się w wodę. Czyżby wcześniej namierzyli naszego szczupaka? Nie wyglądało to na czysty przypadek.

W kilka dni później znowu wracaliśmy z odległego łowiska i przy półwyspie spotkaliśmy tę samą łódź penetrującą płyciznę, a w niej dwóch osiłków zaopatrzonych w żerdź uzbrojoną w nowe dwuzębne widły ze specjalnie zaostrzonymi zębami. (Prawdopodobnie już wcześniej widzieli szczupaka i dopiero potem przyszło im do głowy, żeby na niego zapolować. Mogły o tym świadczyć te zupełnie nowe widły, na dodatek osadzone na świeżej i byle jakiej żerdzi.) Oczywiście doszło do ostrej wymiany zdań. Byli wulgarni i pewni siebie, grozili nam pobiciem, a nawet zatopieniem łodzi. Teoretycznie mieli przewagę, ale najwidoczniej nie odpowiadał im „plac boju” (może nie czuli się pewnie na łodzi?), bo przestali pyskować i spłynęli do przystani. My zaś jak zawsze, wolniutko i bez słowa, płynęliśmy do wędkarskiego pomostu. Rozumieliśmy się doskonale i obaj wiedzieliśmy, że finał tego spotkania dopiero nastąpi, bo nie mieliśmy w zwyczaju odpuszczać zniewagi.

Kiedy byliśmy blisko brzegu, tych dwóch drani wyszło na pomost.

  • Pewnie zaatakują nas na łodzi – powiedziałem.
  • Niewątpliwie mają taki zamiar – odpowiedział Tadeusz nawet nie spojrzawszy w ich kierunku. – Teraz są bardziej pewni siebie, bo czują grunt pod nogami, ale dzięki temu nie musieliśmy ich szukać, żeby wymierzyć sprawiedliwość, sami do nas przyszli.
  • Jak to rozegramy? – zapytałem.
  • A co tu jest do rozgrywania? Przytrzymasz na moment łódź przy pomoście, a potem zajmij się nią i sklaruj sprzęt. Ja załatwię resztę – odparł Tadeusz.

Zanim zdążyli się zdecydować na atak (chyba nie byli specjalnie odważni) Tadeusz był już na pomoście. To była chwila, nie zdążyłem nawet przywiązać łodzi, a oni już, pokiereszowani, opuszczali jezioro ociekając wodą. Tadeusz krzyknął za nimi: – Tego szczupaka zostawcie w spokoju, a umrzecie zdrowsi! – Najwidoczniej skutecznie wybił im z głowy niecne zamiary, bo do końca naszego urlopowego tutaj pobytu nie widzieliśmy ich na wodzie. Na lądzie zresztą też nie.

Półtora miesiąca później, już po sezonie wczasowym, ponownie przebywaliśmy nad tym samym jeziorem. Jesień urzekała nas cudownymi kolorami, na jeziorze panowała cisza, od czasu do czasu zakłócana wrzaskiem i szumem licznych chmar łysek atakowanych uparcie, ale bez powodzenia, przez jastrzębia. Naszego szczupaka nie było, nie wychodził już na swoje „wypoczynkowe stanowisko”. Zgodnie stwierdziliśmy, że zdecydowało o tym znaczne obniżenie temperatury wody. Przecież słońce nie grzało już tak mocno jak latem.

Długie wieczory spędzaliśmy na brzegu jeziora czatując na węgorza i miętusa. Któregoś popołudnia odwiedził nas kolega, stały pracownik ośrodka wczasowego. Szczerze się ucieszyłem tą wizytą, bo nadarzyła się okazja by w ciepełku zasiąść do stołu, posłuchać brzęku szkła i powspominać stare dzieje. Od niego się dowiedzieliśmy, że pod koniec gorącego sierpnia dwóch spasionych byczków – jak to obrazowo określił nasz kolega – wyholowało na oścień szczupaka o długości 113 cm i wadze 13,4 kg. W tym momencie odezwał się Tadeusz, zwykle małomówny i dotychczas milczący:

  • Pozwól, że zgadnę, w którym miejscu go wyholowali. Czy to było na płyciźnie przy prawym półwyspie?
  • Tak – odrzekł nasz rozmówca wyraźnie zaskoczony.
  • Nie dziw się – powiedziałem – to był szczupak pod naszym specjalnym nadzorem.

Tadeusz skwitował tę smutną wiadomość jednym słowem „szkoda”, co równie dobrze mogło oznaczać żal po ubitym szczupaku, jak i niezadowolenie ze zbyt łagodnego potraktowania obu rzezimieszków, zaś prawdopodobnie oznaczało jedno i drugie. A mnie przypadło opowiedzieć naszemu koledze całą tę historię. I pomyśleć, że miał to być bardzo przyjemny wieczór!

Andrzej Remlein

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments