Ryby łowię od zawsze, jak mój ojciec i dziadek. Po zalaniu Czorsztyna zaraziłem się tym jeziorem. Rzuciłem łowienie na muchę, zająłem się spiningiem i szczupakami. Z początku to ich było tyle, że łowiło się z brzegu, ale tylko małe. Teraz i grubego szczupaka jest dużo, tylko ciężko go dostać.
Trzeba mieć łódź, znaleźć zalane krzaki na spadach, wywabić rybę z gałęzi i łowić nad nimi, żeby nie urwać gumy. Na wodzie jestem ze trzy razy w tygodniu. Szczupaków do metra długości złowiłem w zeszłym roku koło trzydziestu. Największy miał metr i trzy centymetry i ważył osiem kilo.
Łowienie zaczynam dopiero pod koniec czerwca. Tak długo ślimaczy się tu tarło szczupaków, bo woda w Czorsztynie nagrzewa się powoli. Póki są niewytarte, biorą bardzo słabo. Za to potem łowię je przez cały dzień, nawet w największe upały.
Szczupaków szukam w zatopionych krzakach na stokach górek i na spadach. Spady przy brzegach są przełowione. Lepsze są wysepki i garby na otwartej wodzie. Poprzedniej zimy poziom wody w zalewie obniżyli o cztery metry i na płyciznach lód wyłamał wszystkie krzaki. Dlatego teraz szukam krzaków na głębokości od pięciu do ośmiu metrów. Płycej też są szczupaki, ale nieduże. Jak się w październiku zaczynają przymrozki, to kotwiczę na ośmiu – jedenastu metrach.
Najwięcej łowię na łagodnych spadach po lewej stronie zalewu, zwłaszcza dookoła Ptasiej Wyspy, za wyspą w zatoce zwanej Węgliszczakiem i na miejscu starej wsi Maniowy. Tam, w okolicy rozebranego kościoła (na brzegu stoi krzyż), został złowiony największy szczupak, o jakim tu słyszałem. Miał 114 cm. Dobra jest też zatopiona droga od strony Dębna. Zostało jej pod wodą jakiś kilometr, a po jej obu stronach ciągną się dwumetrowe rowy wybrane przez koparki. W tych rowach trzyma się gruby szczupak.
Jak znajdę dno zarośnięte wikliną, to kotwiczę na wierzchu górki albo na płyciźnie stoku i co najmniej przez godzinę rzucam gumą raz przy razie. Blacha się nie nadaje do łowienia po krzakach, bo kotwica natychmiast się zaczepia. Dlatego w zaczepach łowię tylko na gumowe rybki uzbrojone jednym hakiem. Gumę rzucam na głębinę do dna i dopóki nie ma zaczepów, ciągnę ją skokami pod górę, pod stok. Gdy tylko wyczuję pierwszy krzak, podnoszę ją o metr, żeby szła tuż nad gałęziami. Ciągnę ją na jeden raz o półtora metra do siebie i w górę, ale nie jednym ciągiem, tylko krótkimi skokami, żeby szczupaka podrażnić, wyciągnąć z gałęzi. Jak ruszy i pójdzie za gumą, to już jej nie daruje. Ale szczupak nie uderza w uciekającą przynętę. Prawie wszystkie pobicia następują po zatrzymaniu, kiedy guma idzie w dół. Żeby dobrze czuć opadanie gumy i pobicie, ciągnę gumę wędką, a nie kołowrotkiem. Potem robię korbką trzy obroty i znów daję wędkę do przodu. Łowię kijem 2,70 metra, żeby po przeciągnięciu gumy o półtora metra nie był odchylony do tyłu, bo wtedy się źle zacina.
Dobrze mi się łowi, gdy nie ma wiatru i woda jest gładka. Lepiej wtedy czuję, co się dzieje z gumą, i zakładam główki ośmiogramowe, żeby wolno opadały i szczupak miał dużo czasu na uderzenie. Na kiju mam plecionkę, więc zawsze odróżnię puknięcie gumy o krzak od uderzenia ryby. Gdy wieje wiatr, to szarpie linką i nie czuję gumy tak dobrze jak przy bezwietrznej pogodzie. Daję wtedy główki o wadze 12 – 15 gramów, żeby przy opadaniu linka była mocniej naprężona i żeby dalej rzucać. Ale wtedy nie da się odróżnić puknięcia o gałąź od delikatnego brania. Dlatego zacinam każde przytrzymanie. W wietrzne dni łowię tyle samo ryb, ale mam dużo więcej zaczepów. Gum jednak nie tracę, bo używam plecionki, która wytrzymuje 10 kg. Jak wyciągam przynętę z krzaka, to albo urwie się gałąź, albo rozegnie hak. Jeśli haki pękają, to takich główek już więcej nie kupuję. Tak samo z agrafkami i przyponami.
Andrzej Para
Biały Dunajec