Gdybym do końca życia miał łowić tylko jeden gatunek ryb, bez wahania wybrałbym klenie. Wyprawy na klenia dają mi najwięcej wędkarskiej satysfakcji, mimo że muszę się przy tym przedzierać przez zarośla, żrą mnie komary i parzą pokrzywy. Łowić klenie lubię także dlatego, że mogę to robić zupełnie spontanicznie, bez żadnych specjalnych przygotowań. Wystarczy minimum sprzętu, trochę przynęty i kilka wolnych godzin.

Łowiskiem kleni może być każda płynąca woda: mała, czysta i zarośnięta rzeczka, ale także zbagrowany strumień o brzegach równych jak spod linijki. Byle tylko co kawałek głębokość była zróżnicowana, nurt zmieniał swą prędkość. Głęboczek ze słabo widocznym dnem na pograniczu prądu to jest to, co klenie bardzo lubią.
Oczywiście te niewielkie rzeczki i strumienie mają swoje wędkarskie ograniczenia. Najgorszy jest ruch na brzegach. Spłoszone przez spacerowiczów klenie uciekają do swoich najgłębszych kryjówek pod wypłukaną faszyną lub zwisającymi trawami. Kryją się tak dokładnie, że za dnia w ogóle ich nie zobaczymy. Dopiero gdy zapadnie mrok i brzegi opustoszeją, możemy siąść i patrzeć, jak żerują i się spławiają. Niejeden raz w strumieniu, w którym wody było po kolana, widziałem sztuki ważące po kilogramie (kilka z nich udało mi się złowić). Widok to niezwykły, bo one swoją wielkością jakby nie pasowały do rozmiarów rzeczki. Właśnie dlatego za każdym razem rozpalają moją nadzieję. Wierzę, że któryś uwiesi się na mojej wędce.
Na tych małych strugach mam wspaniałe przeżycia i satysfakcję, że udało mi się tę płochliwą rybę podejść i wyciągnąć na brzeg, ale duża rzeka to co innego. Każda wyprawa może się tu zakończyć przygodą życia. Sobie i każdemu, kto wybierze się na klenie nad dużą rzekę, życzę niskiego stanu wody. Rzeka zdradza wtedy wiele swoich sekretów, trzeba tylko umieć ją czytać. Tam, gdzie pomiędzy prądami woda jest spokojna, musi być głęboczek. Jeżeli obok niego wiry układają się w kółko, to na pewno na dnie jest wyniesienie, jakaś mała górka. Wiadomo więc, gdzie posłać zestaw. Bo nie odbywa się to na ślepo. Spadku dna, przy którym pływają duże ryby, nie szuka się metodą prób i błędów.
W dużych rzekach klenie są wszędzie, ale najpewniej w tak zwanych miejscach przyprądowych. Nie osiągniecie jednak sukcesu siedząc sobie cały czas na krzesełku. Owszem, krzesełko się przyda. Na każdym nowym stanowisku trzeba zabawić co najmniej kilkanaście minut, czasami, kiedy brania są bardzo dobre, nawet trochę dłużej. Wtedy lepiej wygodnie siedzieć niż męczyć kolana pozycją w kucki, ale tkwić godzinami w jednym miejscu to bez sensu. Dobrze jest zabierać na łowisko wiadro o twardych ściankach. Z powodzeniem zastępuje krzesełko, a na dodatek w jego wnętrzu zmieścimy kilka niezbędnych rzeczy: procę i pudełko z ciężarkami, haczykami, krętlikami i żyłką przyponową, puszkę konserwowej kukurydzy, trochę zaparzonego grochu, mielonki konserwowej, po kawałku bułki i żółtego sera. Nie sądźcie, że podaję skład waszego drugiego śniadania. To wszystko jest na klenia, nie zapominajcie, że to ryba wszystkożerna.
Musimy też zabrać ze sobą troszeczkę wyobraźni. Będzie nam potrzebna, by stworzyć sobie w umyśle obraz nierówności dna. O kleniu wiemy, że bardzo lubi pogranicze nurtu, jest jednak duży, dlatego nie staje na płyciznach, tylko obok nich, gdzie jest trochę głębiej. Nie ściągam go więc w miejsca, do których wyskakuje tylko od czasu do czasu za pokarmem, lecz podaję mu go prosto do domu. W tym celu wagę i kształt ołowianego ciężarka dobieram tak, żeby zestaw nie stoczył się w dół (tak się stanie, jeśli obciążenie będzie za małe), tylko stanął na skarpie. Niżej ma opaść tylko przypon z przynętą. Łatwo to powiedzieć, zrobić trochę trudniej. Zanim się osiągnie pożądany efekt, trzeba parę razy zmieniać obciążenie i stanowisko. Za każdym razem napór wody na żyłkę będzie inny, a to z kolei wymaga odmiennego ustawienia wędziska (wysoko lub równolegle do powierzchni). Na pozór wszystko to jest bardzo skomplikowane i trudne, ale po kilku godzinach nabiera się wprawy gwarantującej udany połów. Przy kompletowaniu zestawu i nęceniu pamiętajmy, że nawet piaszczyste dno nigdy nie jest równe jak stolnica, lecz sfalowane (to sprawka płynącej wody). W dołkach tych fal blokuje się ciężarek, układa zanęta i przynęta, a to działa ma nasza korzyść. Jeżeli bowiem położymy na dnie zanętę odpowiednio ciężką, a zarazem małą, to zalegnie ona w zagłebieniach i nie będzie się przesuwała, bo prąd wody idzie nad nią. Wiecie już, dlaczego specjaliści od połowu kleni zalecają nęcenie grochem, a nie kukurydzą? Bo groch jest ciężki i dobrze zalega na dnie niedaleko od miejsca, w którym upadł na powierzchnię. Zarzucamy kilka razy. Jeżeli po trzech, góra pięciu próbach nic nie bierze, to znaczy, że kleni tu nie ma. Zmień miejsce.
W dużych rzekach kleni szuka się wyłącznie na napływach główek lub w innych podobnych miejscach, w które uderza prąd wody. Jeżeli więc jestem na główce, nie zmieniam jej od razu na inną, tylko przenoszę się kilka, czasami kilkanaście metrów w kierunku głównego nurtu. To oznacza, że trafiam w zupełnie inne rewiry dna, chociaż tak niedaleko od siebie położone. Dopiero kiedy po kilku takich zmianach brań nie mam, przenoszę się na inną główkę. Oto dlaczego wędkarz łowiący klenie nie powinien zabierać ze sobą zbyt wiele sprzętu. Nad wodą najważniejsza jest mobilność, łatwość przenoszenia się z miejsca na miejsce. Jeśli za każdym razem będziesz musiał się pakować i taszczyć ciężki bagaż, po prostu złowisz mniej ryb. Co do mnie, to nawet zapasowej szpuli z żyłką nie zabieram. Na główną daję 0,20, na przypon 0,18. Delikatniej nie ma po co. Klenie są mocne i pajęczynkę o średnicy 0,15 potrafią urwać pierwszym uderzeniem. Biorę za to więcej ołowiu, gdyż ciężarki są najważniejszą częścią zestawu.
Zapamiętajcie teraz dokładnie, co powiem o haczykach, bo do tych wniosków dochodziłem kilka lat, a w tym czasie puściłem niejednego dużego klenia. Haczyki do winkelpickera muszą być zrobione z grubego drutu! Nie mogą dać się rozgiąć w palcach! Nie muszą mieć zadzioru! Nie przesadzajcie z małymi rozmiarami. Pewniej zacina się na haczyki 4, 6, 8, nawet jeżeli swoją wielkością nie pasują do podawanej przynęty.
Klenie prawie nigdy nie ignorują odpowiednio prezentowanej przynęty, chyba że wcześniej były na nią wielokrotnie łapane. Dlatego do nęcenia używajmy grochu, ale do łowienia weźmy z sobą kilka różnych przynęt.
Mielonka. Doskonała przynęta, nie pozbawiona jednak pewnych wad. Zdarza się, że klenie są wobec niej nieufne. Poza tym nie najlepiej sprawdza się w ciepłej wodzie, bo się rozpada i nie trzyma na haczyku. Kroimy ją w nieregularne kawałki.
Żółty ser. Typowa przynęta na klenie. Kroimy go w kostkę lub robimy pastę. Ser jest ciężki, można go więc stosować na zestawie bez obciążenia.
Chleb. Zarówno skórka, jak i miękisz mogą być wykorzystane jako przynęty ruchome lub nieruchome. Ważną zaletą chleba jest to, że rybie łatwo go dostrzec.
Nie zapominajmy też o dużej skuteczności przynęt naturalnych. Białych robaków, gnojaków, dendroben i rosówek można używać oddzielnie lub w kanapkach. A kiedy już wszystko zawiedzie, spróbujcie na ślimaka lub małą żabkę.
Wojciech Jamróz