piątek, 26 kwietnia, 2024
Strona głównaGruntSZNUR BĄBELKÓW

SZNUR BĄBELKÓW

Z brzegu liny można usłyszeć, ale dojrzeć trudno. Nie wyskakują bowiem nad wodę jak karpie ani się nie spławiają na powierzchni, jak to czynią leszcze. Natomiast dość często widuje się liny, gdy się jest na wodzie. Tu nie boją się człowieka, niespiesznie defilują nad kobiercem roślin.

Statystyki połowów zarówno rybackich, jak i wędkarskich mówią, że najwięcej linów spotyka się w jeziorach płytkich o powierzchni do 10 hektarów. Tam bowiem mają najkorzystniejsze warunki – grążelowe zatoki, łany moczarki, rdestnic i osoki. To ulubione miejsca linów, które żywot swój spędzają przeważnie w jednym rejonie i trzeba naprawdę radykalnej zmiany w ich środowisku, żeby się gdzieś przeniosły. Liny wyraźnie unikają wód kwaśnych oraz silnie zasadowych, a więc nie złowimy ich wiele  w czarnych jak smoła bagienkach ani w mieniących się szmaragdem jeziorach lobeliowych (typ jezior o czystej wodzie z małą zawartością wapnia). Dobrze znoszą niedostatek tlenu i duże wahania ciepłoty, choć najlepiej czują się w temperaturze 19 – 24 stopni. Giną, gdy jest ponad 34 stopni, a w zimowy letarg zapadają po ochłodzeniu się wody do 4 stopni C.

Zanim się zacznie liny łowić, trzeba je znaleźć, a to nie jest łatwe. Szukanie tych ryb wędką gdzie popadnie mija się z celem. Należy pospacerować sobie raz i drugi brzegami jeziora, najlepiej wieczorem lub bardzo wczesnym rankiem, i zajrzeć do miejsc gęsto zarośniętych, zatok pokrytych kobiercem lilii wodnych. Obecność linów zdradzą nam drgania potrąconych roślin, niekiedy charakterystyczne cmokanie; odgłos wydają liny wyżerając wieczorem ślimaki i inne żyjątka spod liści lilii, z trzcin lub tataraku. Znakiem rozpoznawczym są również drobne pęcherzyki na wodzie. Trzeba im się jednakże bacznie przypatrzeć, aby ich nie pomylić z gazem wydobywającym się z mułu przy niskim ciśnieniu. Ryby orzące dno są w ruchu, więc sznureczek bąbelków – w przeciwieństwie do gazu wydobywającego się samoistnie – ciągle się przesuwa.

Z brzegu liny można usłyszeć, ale dojrzeć trudno. Nie wyskakują bowiem nad wodę jak karpie ani się nie spławiają na powierzchni, jak to czynią leszcze. Natomiast dość często widuje się liny, gdy się jest na wodzie. Tu nie boją się człowieka, niespiesznie defilują nad kobiercem roślin, a zaciekawione nawet podpływają do łódki, o ile ich nie spłoszymy gwałtownym ruchem lub hałasem. Te ryby nie robią dalekich wypadów, poszukują pokarm w pobliżu swych kryjówek położonych w gąszczu roślin. Szlak ich niedalekich spacerów wiedzie zazwyczaj podnóżem przybrzeżnych spadów, wokół podwodnych górek lub pomiędzy trzcinami. W każdym jeziorze jest wiele takich miejsc, ale nie we wszystkich z nich znajdziemy liny. Wystarczy, że rybacy sieciami wyczyszczą górkę z roślinności albo ktoś postawi pomost, a liny znikną na całe lata.

Jeżeli już je odnajdziemy, trzeba się zastanowić nad taktyką połowu i wyborem stanowiska. Liny najlepiej łowić z brzegu. Z łódki korzystajmy jedynie na głębszych łowiskach, bo z płytkich hałas, o który nietrudno, wypłoszy je na długie godziny. Ale nawet wtedy, gdy się ma pięć metrów pod sobą, spławik należy zarzucać co najmniej na 15 metrów, a łódź ustawić na dwóch kotwicach, żeby się nie kołysała na fali. Wad łodzi nie mają pontony, jednakże ciężko w nich wysiedzieć bez ruchu kilka godzin. Za to doskonale nadają się do krótkich wieczornych lub porannych zasiadek. Ponton pozwala dostać się nieomal bezszelestnie do miejsc niedostępnych z brzegu: oczek wolnej wody pośród zwartego kobierca grążeli, trzcinowisk, wysp roślinności albo bagnisk.

Wędkując zarówno z brzegu, jak i łodzi, warto zadać sobie nieco trudu i urządzić sobie stanowisko z dala od zgiełku, w mało uczęszczanym, ustronnym zakątku jeziora. Lepiej zdać się na niewygody, niż później konkurować o miejsce z innym wędkarzem lub, co gorsze, z plażowiczami. Wybieramy pogranicze roślinności wynurzonej i zanurzonej, o głębokości od pół do półtora metra. Łowimy na skraju roślin, nigdy w ich gąszczu. Niektórzy wędkarze przygotowując sobie łowisko, usuwają z dna rośliny.  Robią to jednak zawczasu, wiosną, aby ryby miały czas się przyzwyczaić do nowej dekoracji. Dobrze jest zatopić na roślinach jakąś platformę, na przykład zbitą z kilku desek. Jednak i do takiego stołu liny zaglądają dopiero wtedy, kiedy pokryje się nalotem mułu. A to też wymaga czasu. Rozgrabiając łowisko w szczycie sezonu tylko przepłoszymy nieufne liny.

Liny zdecydowanie lubią ciepło i najlepiej żerują w wodzie o temperaturze 18 – 20 stopni. Jedzą to, czego znajdują najwięcej. Ryjąc głęboko w mule wybierają z niego larwy owadów (ochotki, chruściki, jętki, ważki), skorupiaki (ośliczki, małżoraczki, raki) oraz skąposzczety (pierścienice, rureczniki); z roślin ściągają drobne ślimaczki i pijawki. W ich pokarmie sporo jest także martwych szczątków roślin. Najlepiej żerują w ciepłe, ciche dni, o cyrkulacji zachodniej lub południowej. Dobrze też biorą podczas lekkiego, ciepłego deszczu. Nadzwyczaj udane połowy zdarzają się przed gwałtownym załamaniem pogody, natomiast w okresach nagłych ochłodzeń przestają pobierać pokarm. Liny są rybami półmroku i właściwą porą ich żerowania jest przełom dnia i nocy. Na łowiskach zjawiają się zawsze przed innymi rybami albo po nich. Żerują krótko, dobre brania trwają godzinę, najwyżej dwie. Później, w ciągu dnia, można je wywabić z ukrycia zanętą, ale i wówczas pokażą się na łowisku dopiero wtedy, gdy już się najedzą płotki, a w niektórych małych zbiornikach także karasie. Latem bardzo dobrze łowi się liny w jasne noce.

Można liny łowić na tyczkę, ale najodpowiedniejsza jest odległościówka. Wybór zestawu zależy przede wszystkim od charakteru łowiska. W leśnych oczkach oraz płytkich, osłoniętych zatokach większych jezior lub prześwitach pomiędzy roślinnością najodpowiedniejszym spławikiem jest gramowy „ołówek”. Mocuje się go na stałe koszulkami igelitowymi u dołu oraz na samym czubku antenki. Idzie o to, żeby przy spławiku żyłka nie leżała na wodzie, bo wtedy mogłaby się zaczepić o jakąś roślinę. Jeżeli powierzchnię wody nie marszczy żaden wiaterek, całe obciążenie warto umieścić tuż pod spławikiem. Wtedy przynęta opada naturalnie i miękko osiada na mulistym dnie. Zestaw trzeba przegruntować tak, aby na dnie spoczywało luźno około 30 centymetrów żyłki z haczykiem i przynętą na końcu. Liny są wyjątkowo ostrożne. Gdy otrą się o zwisającą żyłkę, bez wahania uciekną. Natomiast bardzo lubią „pobawić” się zdobyczą. Swobodnie leżący długi kawałek żyłki nie wzbudzi więc ich podejrzeń.  W miejscach głębszych, przekraczających półtora metra, na łowiskach oddalonych od nas o kilkanaście metrów oraz przy sfalowaniu wody – zestaw należy przeciążyć. Prawie cały ołów w postaci kilku niewielkich śrucin zaciskamy w połowie gruntu. Śrucinę sygnalizacyjną (zdolną zatopić spławik) i w tym przypadku umieszczamy około 30 centymetrów od haczyka. Zestaw tak gruntujemy, aby z wody wystawał sam koniuszek antenki pomalowany na dobrze widoczny kolor. Sygnalizowanie brań poprzez wynurzenie (wyłożenie) spławika jest co prawda mniej precyzyjne, jednak w trudnych warunkach (fala, duża odległość), dobrze je widać. Ponadto jest to sygnał wczesny. Działa, gdy tylko ryba pochwyci przynętę. Wędkarz ma więc na zacięcie trochę czasu. Nieraz się zdarza, zwłaszcza przed nadchodzącym deszczem, że przynętę opadającą liny biorą chętniej niż nieruchomo spoczywającą na dnie. Należy wtedy zmniejszyć grunt i podać przynętę w połowie wody.

W dużych jeziorach, gdzie łowi się liny na krawędzi zarośniętych stoków i gdzie  głębokość nierzadko sięga 5 – 6 metrów, z konieczności trzeba stosować cięższe zestawy. W tych miejscach woda jest zwykle sfalowana. Znakomicie sprawuje się wtedy kilkugramowy waggler z długą antenką.

Wiosną, na początku lata i jesienią najskuteczniejszy jest jeden czerwony robaczek średniej wielkości lub mała rosówka. Przekłuwa się je haczykiem przez tak zwane siodełko.  Robak w ten sposób założony żyje długo i jest ruchliwy. Od połowy lipca, gdy liny są już po tarle, warto przejść na coś lżejszego. Może to być  kukurydza z puszki, gotowana pszenica lub łubin. Zboże szybko przyciąga liny kolorem i zapachem, nawet jeśli ziarna pogrążą się w mule. Nie zapominajmy, że liny ryją dno głęboko!  Na haczyk zakładamy zawsze trzy – cztery ziarna, zahaczając je delikatnie za skórkę. Na wodach uczęszczanych dobrze jest dołożyć jeszcze jednego białego robaczka, pokarm w takim łowisku znany wszystkim rybom. Jak widać, linom należy więc  zaoferować spory kąsek. Dzięki temu przynęty nie będą podgryzać płotki, karasie, wzdręgi lub krąpie zwykle kręcące się w linowych miejscach.

Nęcimy z umiarem. Pół puszki zmiksowanej kukurydzy, garstka całych jej ziaren, pudełko pokrojonych robaków i do tego pół kilograma tartej prażonej bułki to mieszanka sprawdzona na wielu łowiskach. Całą zanętę w postaci kul wielkości pomarańczy wrzuca się do wody na początku łowienia. Donęcanie tylko nam liny wypłoszy. Oczywiście najlepsze rezultaty osiągniemy na łowisku podkarmianym od dłuższego czasu niewielkimi porcjami przyszłej przynęty, na przykład pokrojonymi czerwonymi robaczkami lub garścią kukurydzy, ale trzeba to robić systematycznie.

Przy połowach linów lepiej zrezygnować z przyponu, bo każdy węzeł osłabia żyłkę. Powinna ona mieć wytrzymałość około  półtora kilograma. Haczyk nr 4 – 6 na ziarna kukurydzy i pszenicy, nr 6 – 8 na czerwone robaczki.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments