Amury długo traktowałem jako przyłów. Nęciłem i montowałem zestawy z myślą o karpiach. Amura łowiłem nie za często, bo one w porównaniu z karpiami brały o wiele delikatniej. Wystarczyło jednak poświęcić im trochę uwagi, żeby sytuacja się zmieniła.
Najpierw obserwowałem amury żerujące na płyciznach. Czekając na branie karpia, widywałem, jak całe ich ławice podchodziły na skraj tataraku albo tam, gdzie gromadziła się rzęsa wodna. Ostrożnie wpływały na wodę nawet półmetrową, a potem urządzały sobie ucztę, obżerając się kłączami i młodymi pędami roślin. Woda aż tam kipiała. Miało się wtedy wrażenie, że nic oprócz jedzenia ich nie obchodzi. Wystarczył jednak jeden nieostrożny ruch na brzegu, a wszystkie natychmiast uciekały na głębszą wodę. Kiedy na brzegu znów zapanował spokój, po pół godzinie wracały i zaczynały od nowa.
Zamiast więc czekać, aż amury podejdą na łowisko karpiowe, które na ogół jest daleko od brzegu, zacząłem je łowić na płyciznach. Czyli tam, gdzie wcześniej żerowały. Z czasem się jednak przekonałem, że łowienie na półmetrowych płyciznach, tuż za pasem tataraku, to nie najlepszy pomysł, bo amury są tam bardzo ostrożne. Zacząłem więc nęcić je nieco dalej, na skraju płycizny, gdzie głębokość wody dochodzi do półtora metra. Okazało się, że skraj płycizny to ich baza. Tam czują się bezpieczne, tam kręcą się przed wyjściem na płyciznę i tutaj uciekają, kiedy coś je spłoszy.
Gdy tylko przyjdę na łowisko, w gumowych spodniach idę na skraj płytkiej wody i tam rozrzucam zanętę, na dzień łowienia jedno lub dwa wiadra. Większość to kukurydza gotowana bez żadnych zapachów i dodatków, reszta to najczęściej owocowe kulki proteinowe własnego wyrobu o średnicy 16 – 18 mm. Amury potrzebują dużo zjeść i są mało wybredne, nie potrzeba więc eksperymentować z zapachami. Sprawdza się aromat bananowy, truskawkowy i brzoskwiniowy. Gdy akurat jest sezon na śliwki mirabelki, to dodaję je, z pestkami, zamiast kulek, a ponadto kilka ich garści rozgniatam na miazgę, żeby w wodzie rozszedł się ich zapach. Do śliwek amury muszą przez kilka dni przywyknąć, ale potem wprost za nimi przepadają. Czasami zamiast mirabelek stosuję z równym powodzeniem niewielkie podłużne fioletowe śliwki zwane u nas śliwkami prawymi. Czereśnie i wiśnie się nie sprawdzają, bo są lekkie i wypływają.
Zanętę układam w polu o długości siedmiu i szerokości pięciu metrów. Zestawy zarzucam na jego obrzeża, jeden bliżej brzegu, drugi za polem nęcenia. Dzięki temu mam większą szansę, że co najmniej jedna przynęta znajdzie się w zasięgu żerujących amurów.
Na jeden włos zakładam śliwkę albo pojedynczą kulkę proteinową, taką samą, jak te, które dodałem do zanęty. Na drugi włos trzy ziarna kukurydzy. Dwa zewnętrzne to zwykła kukurydza zanętowa. Pomiędzy nie daję ziarno kukurydzy z puszki Cukk o smaku miodowym albo truskawkowym.
Zdarzyło się kiedyś, że poziom wody w łowisku został obniżony i amury nie mogły dopłynąć do tataraku, którym się od dłuższego czasu regularnie objadały. Z jednej rośliny wyciągnąłem młody liść i jego białe miękkie części pokroiłem na kostki, trochę większe od paznokcia. Były tak wyporne, że po założeniu na włos unosiły się wraz z haczykiem nad dno na wysokość przyponu. Brania były bardzo widowiskowe. W płytkiej wodzie widziałem, jak amury się rozpędzają i uderzają w przynętę. Niestety, w większości były to małe sztuki. Myślę jednak, że tę przynętę warto wypróbować także w innych łowiskach, bo nigdy jeszcze nie widziałem, żeby amury brały tak gwałtownie.
Zazwyczaj na karpiowym zestawie branie amura widać jako niewielkie pociągnięcie, trudno więc wyczuć, kiedy jest właściwy moment, żeby zacinać. Wszystko dlatego, że zestaw karpiowy jest opracowany, co oczywiste, z myślą o braniu karpia. Zakłada się, że ryba wessie przynętę na włosie wraz z haczykiem. Napięta żyłka i ciężki samozacinający zestaw sprawią, że haczyk się wbije, a długa ucieczka zaciętej ryby poderwie spokojnie drzemiącego w namiocie wędkarza.
Tymczasem z amurem sprawa wygląda całkiem inaczej. Ma on mocne, twarde, ale jednocześnie bardzo czułe wargi przystosowane do rwania roślin. Pochwycony kąsek przytrzymuje tymi wargami, a często i miażdży, więc głęboko do pyska nie musi go wciągać. Amur potrafi zjeść śliwkę i zostawić na włosie pestkę wiszącą na kawałku skórki, a mimo to nie udaje się go zaciąć. To znaczy, że nie wessał śliwki głęboko, ale cały czas memłał ją wargami. Dlatego zakładając przynęty na amura, maksymalnie skracam długość włosa. Kulka proteinowa albo ostatnie ziarno kukurydzy musi się opierać o kolanko haczyka. Gdy łowię na śliwkę, kolanko chowam w nacięciu owocu.
Używam niewielkich haków nr 2 lub 4. Oczywiście są one odpowiednio wytrzymałe, sporządzone z bardzo grubego drutu. Stosuję modele proste, bez bocznego wygięcia. Ponieważ hak jest mały, a włos bardzo krótki, to duża jest szansa, że ryba, biorąc przynętę, weźmie do pyska także haczyk i zacięcie będzie skuteczne.
Mówię cały czas o zacięciu, bo nie ma co liczyć na to, że amur zatnie się sam. Kiedy już weźmie przynętę i zaczyna z nią odpływać, robi to powoli i bardzo ostrożnie. Zaryzykuję twierdzenie, że duży amur jest pod tym względem bardziej ostrożny niż sandacz odpływający z żywcem w pysku. Każdy opór zestawu spowoduje, że przynęta zostanie wypluta.
Chcąc skutecznie łowić amury, musiałem budować zestawy zupełnie inaczej niż na karpia. Ponieważ łowię niedaleko brzegu, stosuję ciężarki ważące nie więcej niż 40 g. Zawsze montuję je przelotowo. Długość przyponu wykonanego z tonącej plecionki ograniczyłem do 30 cm. Dzięki temu zwiększa się szansa, że zestaw pokaże branie zanim amur zdąży zjeść umieszczoną na włosie przynętę. Ponieważ łowię na krótkim dystansie, opór położonej na dnie żyłki jest niewielki. Tym mniejszy, że zrezygnowałem ze stosowania swingerów i ciężkich wskaźników brań.
Nie czekam też, aż ryba zacznie wybierać żyłkę z kołowrotka. Moim wskaźnikiem jest piłeczka pingpongowa albo papierek założony na żyłkę zwisającą pomiędzy przelotkami. Dzięki temu podczas brania amur nie czuje dużego oporu. Gdy tylko wybierze zwis żyłki, zacinam. Trzeba to robić mocno, bo amury mają bardzo twarde pyski, zwłaszcza wargi. Nie muszę chyba dodawać, że cały czas siedzę przy wędkach i obserwuję wskaźniki brań.
Latem, kiedy amury żerują najintensywniej, zazwyczaj pojawiają się na płyciznach o świcie i wieczorem. Brania zaczynają się zwykle nieco później. Zupełnie jakby amury najpierw objadały się roślinami wodnymi, a kukurydzę i śliwki zostawiały sobie na deser. Oczywiście w innych godzinach brania też się zdarzają, ale przełom dnia i nocy jest najlepszy.
Po każdym braniu donęcam łowisko. Dwie garście kulek albo śliwek nie przepłoszą amurów na długo, a znacznie przyspieszają kolejne branie. Nigdy tego donęcania nie zaniedbuję, bo nawet jeden duży amur potrafi wyzbierać zanętę do ostatniego ziarenka. A trafiają się nieraz sztuki grubo powyżej 20 kilogramów. Zakładam więc żyłkę 0,32 lub 0,35 mm, a i to nie zawsze gwarantuje wygraną. Zwłaszcza gdy zacięty amur wejdzie w rośliny. Dlatego podczas zasiadki mam na sobie wodery albo gumowe spodnie. Po zacięciu ryby wchodzę na skraj płycizny i stamtąd ją holuję.
O waleczności amurów napisano już wiele. Najważniejsze to nie dać się nabrać na pozorowane zmęczenie i nie próbować zbyt szybko podbierać tej dużej ryby.
Bogdan Zieleźny, Rybnik