wtorek, 10 grudnia, 2024

OJ, TEN ROK

Niebo bezchmurne, do świtu jeszcze trochę czasu. Wiosłuję. Już z daleka widzę butelkę na wodzie. To mój znak, przy którym się za chwilę zakotwiczę na 11 metrach głębokości. Na razie płynę powoli i rozglądam się na boki. Wypatruję wielkich kręgów na wodzie. Coś widzę, ale jeszcze jest dość ciemno i nie jestem pewny, czy to moja wyobraźnia, czy naprawdę leszcze się spławiają. Podpływam bliżej. Tak, to jednak leszcze. Przewalają się idealnie w moim nęconym od kilku dni łowisku.

Pierwszy zestaw z makaronem na haku leci do wody. Po krótkiej przerwie zaczynają się spławiać grube płocie. Miejsce chyba dobre, ale z dna brań nie ma. Drugi zestaw umieszczam na trzech metrach od powierzchni, bo tegoroczne upały z wody jeziora zrobiły zupę. Branie mam od razu, na białe robaki, ale to okonek. Kolejny rzut i znów branie. Tym razem potężne odbicie i zatrzymanie. Już wiem, że to leszczysko, w dodatku niemałe. Kątem oka widzę, że spławik z drugiej wędki wyraźnie się unosi (zestaw z makaronem na haku leży na dnie). Zacinam. Czuję piękny opór i pulsowanie dużej ryby.

Podniecam się bardzo, bo to kolejne nowe łowisko, już trzecie w tym miesiącu. Poprzednie były dobre przez tydzień, potem leszcze odpływały. Lipiec daje w kość z pogodą. Upały takie, że woda w jeziorze chyba się zaraz zagotuje. Pierwszy raz widzę, by miała taki kolor. Znam doskonale zakwity na Szczytnie Dużym i wiem, że nie utrzymują się dłużej niż dwa tygodnie. Przeważnie zielone sinice tworzą na powierzchni zwarty dywan, ale tym razem woda jest po prostu mętnozielona chyba na całej głębokości. Pół metra pod powierzchnią nie widzę pióra swojego wiosła. Czegoś takiego jeszcze tu nie doświadczyłem. Ryb nie można zwabić żadnym kupnym zapachem. Przebija się i wabi tylko mój atraktor. Sam go robię i często stosuję już niemal od 25 lat, ale teraz i on z trudem przebija się przez gęstą wodę.

Przez cały lipiec i sierpień, z krótkimi przerwami, leszcze nie schodziły na wyżerkę do dna poniżej dziesięciu metrów. Mogłem je łowić tylko w toni, ale wyłącznie w dni pochmurne. We wrześniu trochę się poprawiło, ale jednocześnie w toni zaczęło żerować więcej płoci. Dobrze przynajmniej, że były grube. Między nimi trafiały się też leszcze, ale co najwyżej dwukilowe. Choć to wrzesień i leszcze powinny już żerować jak wściekłe nawet na kilkunastu metrach, tym razem ani myślą.

Nadzieja, że może wreszcie zaczną żerować jak przystało, prysła w połowie października. Sinice jeszcze nie zniknęły z jeziora. Woda była zielona i na powierzchni, i w toni, choć już nie tak bardzo jak w lipcu. Leszcze, które łowiłem, nie były obżarte moją zanętą, nie miały w sobie nawet resztek mułu, który czasami pomaga rozszyfrować, gdzie żerują i co zjadają.

Nie powiem, że sezon był całkiem do niczego. Razem z moimi wędkarzami łowiliśmy leszcze i płocie o rozmiarach do pozazdroszczenia. Zawsze jednak ryb trzeba było szukać w toni, ciągle eksperymentując z gruntem. Tak było jeszcze w drugiej połowie października i na początku listopada. Normalnie na takiej głębokości biorą w czerwcu i na początku lipca. Upalne lato i bardzo ciepła jesień namieszały w wodzie i w mojej głowie. Ryby na pewno wiedziały, co robić w takich warunkach. Ja się, niestety, pogubiłem.

Teraz, gdy to piszę, jest grudzień. Przeglądam moje notatki i szukam w nich odpowiedzi, dlaczego leszcze się tak dziwnie zachowywały. W notatkach niczego nie znalazłem, ale kiedyś oglądałem przyrodniczy film o sinicach i aż wrzasnąłem z zadowolenia.

W tym filmie wyjaśniano, że sinice występują w jeziorach co roku. Czasem nawet dwa razy do roku, ale na krótko i zależy to od wielkości jeziora. Niekiedy pod koniec lata, gdy zdarzy się kilka dni chłodniejszych, w różnych częściach jeziora sinice opadają na dno. Tam, gdzie opadną i obumierają, woda robi się niedobra. To tłumaczy, dlaczego ryby lepiej żerują raz tu, raz tam, a czasami w miejscach zupełnie dla nich nietypowych. Tym razem było jednak całkiem inaczej, bo zakwity utrzymywały się na całym jeziorze przez lato i jesień. Później nagle obumarły i opadły na dno. Tam zaczęły się rozkładać (gnić) i zużywały przy tym dużo tlenu. Dlatego przy dnie go brakowało i ryby tam nie spływały.

Całe szczęście dla mnie i innych wędkarzy, że takie lata zdarzają się niezbyt często. Ciekawy jestem bardzo, co będzie z leszczami pod lodem. Czy letnie zjawiska zimą też będą zmieniały tryb ich życia?

Bogdan Barton

Zapraszam też na wspólne wędkowanie z przewodnikiem. Bogdan Barton, tel. 506432844,
e-mail [email protected]

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments