Na zbiorniku Kozielno (jeden z dwóch zbiorników zaporowych na Nysie Kłodzkiej koło Paczkowa; drugi nosi nazwę Topola) odbywały się zawody spiningowego klubu Potok z Ziębic.
Na łódce moim partnerem był Tadeusz Biela z Kłodzka. Obaj dobrze znamy zbiornik, mimo to nie mogliśmy ryb odszukać. Słabo żerowały i przez pierwsze godziny brań mieliśmy bardzo mało. Szczęście dopisało nam dopiero na zatopionej wysepce. Łatwo ją znaleźć, bo nad powierzchnię wystają gałęzie rosnących tam kiedyś krzaków.
Kiedy opuszczałem kotwicę, Tadeusz zarzucił srebrną obrotówkę i pokręcił kołowrotkiem. Wtedy nastąpiło branie. Od razu było widać, że wzięła duża sztuka, bo kij wygiął się w pałąk. Hol trwał kilkanaście minut. Tadeusz nie ciągnął ryby na siłę. Szczupak chodził blisko powierzchni wody, widać było, że ma ochotę z niej wyskoczyć. Był na długiej lince z dala od łodzi, ale łowcy udawało się go przytrzymać pod wodą.

Podebrałem mu tego szczupaka. Udało się za pierwszym razem, choć miałem obawę, że do podbieraka się nie zmieści. Kiedy Tadek wkładał zdobycz do siatki, ja zmieniałem przynętę. Łowiłem na gumy, teraz założyłem obrotówkę, niemal taką samą jak ta, na którą Tadek złowił swojego szczupaka. O powtórzeniu jego sukcesu nawet nie marzyłem, ale przecież cuda się zdarzają. Może więc żyje tu drugi tak samo wielki szczupak? Wcześniej, kiedy oglądałem złowionego szczupaka leżącego na dnie łodzi, powiedziałem, że nie chciałbym zaciąć takiego olbrzyma. Wcale nie żartowałem, naprawdę się go wystraszyłem.
Rzuciłem jednak w to samo miejsce. Położyłem obrotówkę na dnie i po chwili ją poderwałem. Jeszcze zanim skrzydełko zaczęło wirować, poczułem przytrzymanie. Zaciąłem, opór był spory, zwiększał się z każdym metrem holu. W myślach co chwilę dokładałem holowanej rybie po kilogramie. Dojechałem do czterech, kiedy szczupak przewalił się na powierzchni i mogłem go zobaczyć w całej okazałości. Walczył inaczej niż złowiony wcześniej przez Tadeusza. Tamten chodził pod powierzchnią, mój trzymał się przy dnie. Pozwalał się bez większych oporów przyciągnąć na kilka metrów od łodzi i dopiero kiedy ją zobaczył, nabierał wigoru i odjeżdżał kilkanaście metrów.
Nie mogłem go zdecydowanie przytrzymać, bo na kołowrotku miałem żyłkę Yorka o średnicy 0,22 mm. Wiedziałem, że jest mocna i pewna, ale szczupak miał około metra. Po kilkunastu minutach w końcu osłabł i przyciągnąłem go do burty. Zachował jednak jeszcze sporo siły i nie wyłożył się na wodzie. Ciągle walczył, a koledze dopiero za czwartym razem udało się go podebrać, bo zamiast zanurzyć podbierak w wodzie i czekać, aż szczupaka na niego nakieruję, próbował go zagarnąć. Kiedy siatka zbliżała się do szczupaka, ten wyskakiwał z wody i uciekał na kilkanaście metrów. No cóż, nie wystarczy umieć zaciąć.
Oba szczupaki złowiliśmy w tym samym miejscu, oba w pierwszym rzucie. Miały taką samą długość, równo po 102 cm. Była to para, bo Tadeusz złowił samca o wadze 7,6 kg, a ja o kilogram cięższą samicę. Nie myślałem, że samce mogą dorastać do takich rozmiarów. Największe, jakie dotąd złowiłem, ważyły około trzech kilogramów. Nic dziwnego, że nie zdążą urosnąć, skoro nie są dżentelmenami, wyprzedzają samice i pierwsze atakują przynętę. Przynajmniej tak było w naszym przypadku.
Józef Wyspiański
Ziębice