piątek, 19 kwietnia, 2024
Strona głównaGruntBIEBRZAŃSKIE LINY

BIEBRZAŃSKIE LINY

Zasiadka na lina bardzo relaksuje. Cóż bowiem przyjemniejszego niż patrzeć na spławik w błękitnym oczku otoczonym zewsząd zielenią. No i to oczekiwanie, aż spławik zatańczy, gdy tylko lin zacznie się bawić przynętą. Branie tej ryby to piękne widowisko.

Miejscówki
Stały problem każdego wędkarza: czy w tym łowisku są akurat te ryby, które on postanowił łowić? W przypadku Biebrzy i linów ten problem nie istnieje, bo Biebrza w liny obfituje.

W biebrzańskich łowiskach liny występują prawie wszędzie. Słowo “prawie” należy traktować dosłownie, gdyż z linem można się spotkać w większości miejsc, które mogą na jego obecność wskazywać. Jednak to “prawie” oznacza również, że liny, choć to tutaj gatunek pospolity, wcale nie są wszędobylskie. Bardzo trudno je spotkać w łowiskach kleniowo-jaziowych i boleniowo-kleniowych. Wniosek nasuwa się sam: lin nie przepada za bystrzami i piaszczystym, kamienistym dnem.

Paradoksalnie, w starorzeczach, gdzie podłoże jest przeważnie miękkie, a nawet muliste, sukces osiągnie właśnie ten wędkarz, który znajdzie dno twarde, piaszczyste, gliniaste albo nawet kamieniste. Znam w biebrzańskich starorzeczach miejsca, w których niegdyś moczono len, nim go wysłano do roszarni. Wiązki lnu, po zanurzeniu w wodzie, trzeba było przycisnąć kamieniami, żeby stale były pod wodą. Ów rytuał powtarzany przez wiele lat w jednym miejscu – bo był tam łatwy dostęp do wody – sprawił, że na dnie niektórych starorzeczy powstały “brukówki” zachowane do dziś. To moje najlepsze, ulubione łowiska linów.

Jeżeli ktoś chciałby szukać w starorzeczach miejscówek linowych, a brukówek nie zna lub nawet o nich nie słyszał, to wystarczy, że poszuka innych kawałków twardego dna. Najlepiej to robić z pontonu i pomagać sobie przy tym długą tyczką. Ale i to nie jest konieczne. Można przecież wędką z dosyć ciężkim ołowiem trochę poszorować po dnie. Tym sposobem też się trafi na twarde kawałki.

Sprzęt
Liny łowię bolonkami o długości pięciu lub sześciu metrów. Najczęściej używam spławików trzygramowych, o kształtach owalnych lub baryłkowatych, z krótką i grubą antenką. Żyłka główna ma średnicę 0,18, przypon 0,16 mm. Mniej więcej 20 lat temu żyłkę na przypony do połowu lina barwiło się w herbacianej esencji, żeby uzyskała ciepłą barwę zbliżoną do koloru wody w starorzeczach i torfowych bajorkach. Dziś tego problemu nie ma, gdyż wędkarski rynek proponuje nam żyłki w całej gamie barw.

Na marginesie dodam, że gdy łowię liny, staram się unikać wszelkich jaskrawości. I tych nad wodą (chodzi mi tutaj o kolor ubioru i spławików), jak i tych pod wodą. Stosuję więc żyłki, które swą barwą przypominają wodę, ciemne matowe haczyki i używane, też już trochę zmatowiałe, ołowiane ciężarki.

Najlepsza pogoda i pora
Stara to prawda, że liny biorą najlepiej, kiedy jest duszno i bezwietrznie, kiedy czuć, że burza wisi w powietrzu. Takie właśnie dni, gdy w południe nie ma czym oddychać, a ulgę i orzeźwienie niosą tylko poranki i wieczory, są świetną porą na liny. W miejscach, gdzie nęcę i łowię liny całe lato, biorą one systematycznie, aż do połowy listopada. Wędkarze, których u siebie goszczę, przyjmują to zawsze z wielkim zdziwieniem. Gdy na przełomie października i listopada proponuję im zasiadkę na lina, często słyszę: “Na lina? Czemu nie, ale o tej porze?” A właśnie, że tak. W miejscach systematycznie nęconych liny biorą tak długo, aż woda zamarznie.

Nęcenie
Opieram się głównie na swoich produktach. Kupowanej zanęty lin-karaś dodaję nie więcej niż 10% i to tylko po to, żeby był jakiś zapach. Nęcę gotowanymi ziemniakami z tartą bułką, kukurydzą oraz białymi i czerwonymi robakami, które zbieram na biebrzańskich łąkach. Nazywamy je tu torfiarzami. Wybieram je ze szczątków gnijących roślin lub zaległego, dawno skoszonego siana. Na liny są niezastąpione.

Zebrane robaki wrzucam do dwóch pojemników. Ładne do jednego, będę je zakładał na haczyk. Gorsze, uszkodzone lub małe, do drugiego. Te są przeznaczone na zanętę.

Na dwa – trzy dni przed planowaną zasiadką nęcę tylko torfiarzami. Jednak nie wrzucam ich do wody luzem. Kiedyś zagniatałem je w kule ulepione z gliny i linowej zanęty. Znalazłem jednak sposób, żeby liny nie wyjadały ich tak szybko jak z rozmywanych kul. Na łące wycinam 4 – 6 kawałków darni. Trawę obskubuję lub ścinam tuż przy ziemi. Następnie darń układam w drewnianej skrzynce, którą wcześniej wyścieliłem folią. Wrzucam do niej znaczną porcję robaków i pozostawiam w piwnicy na noc. Rano darń jest naszpikowana torfiarzami. Jej plastry, które są nieco większe od dłoni, wrzucam w łowisko. Robaki powoli uwalniają się z darni, liny też ją trochę podskubują. Jest ruch pod wodą, a to podnosi skuteczność łowienia.

W wodzie torfiarze żyją długo i cały czas pozostają bardzo ruchliwe. Są do tego naturalnie przystosowane. Biebrzańskie łąki są bowiem regularnie podtapiane. Poza tym są to stworzenia dobrze rybom znane i nie budzą ich podejrzeń.

Przynęta
Pierwsze miejsce na liście przynęt bezdyskusyjnie zajmują torfiarze. Są niezastąpione i rewelacyjne. Można je stosować pojedynczo, a jeżeli są drobne, zakładać na haczyk w pęczkach. Dobrą przynętą jest też pęczek okazałych białych robaków. Czasami dobrze działa na liny kanapka złożona z ziarna kukurydzy konserwowej i jednego lub kilku białych robaków. A gdy liny już na nic nie mają ochoty, to pozostaje jeszcze gotowany ziemniak. Kawałek wielkości kostki cukru obtoczony w firmowej zanęcie to kąsek bardzo łakomy. Taką przynętę stosuję, gdy na liny wyruszam niespodziewanie i wcześniej nie zanęcałem łowiska torfiarzami.

Krzysztof Żukowski

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments