Pstrągi łowię w zaczepach, bo im pod wodą więcej patyków, tym większa szansa na złowienie ryby. Często kończy się to na jednym przepuszczeniu przynęty po którym mam albo branie, albo zaczep.
Najpierw podchodzę pod prąd. Z każdego nowego stanowiska rzucam kilka razy, a wiosną jeszcze częściej, żeby dno dokładnie przeorać. Zaczepów się nie boję. W dziewięciu przypadkach na dziesięć przynętę udaje mi się uwolnić znanymi sposobami. Podszarpuję szczytówką albo strzelam naciągniętą żyłką. Jeżeli to nie pomaga, sięgam po odczepiacz. Oczywiście płoszę przy tym wszystkie pstrągi, ale za to poznaję nowe stanowisko, do którego za jakiś czas wrócę.
Nowe miejsce obławiam nawet przez pół godziny i przy tym kilka razy zmieniam przynęty. Najczęściej są to tonące woblery. Wiosną, nawet gdy łowię w małej rzeczce, stosuję zazwyczaj modele o długości od 7 do 10 cm. Pstrąg może uznać, że taki duży wobler to albo pokarm, albo intruz. Tak czy owak jest to na wiosnę najskuteczniejsza przynęta. Co prawda swojego rekordowego pstrąga złowiłem na woblera o długości 2,5 cm, ale było to w lipcu.
W czystej wodzie łowię woblerami w kolorach naturalnych. Przeważnie są to imitacje strzebli, uklejek i cierników. Jeżeli pstrągi ich nie biorą, zakładam woblery pomalowane fantazyjnie. Zwykle ciemne, nawet czarne. Kiedy woda jest podniesiona i zmętniała, sięgam po woblery ubarwione jaskrawo. Skuteczna jest wtedy zwłaszcza krwista imitacja ciernika z mocno czerwonym brzuszkiem.
Sięgam także po gumy i koguty o długości od 5 do 7,5 cm na 10-gramowych główkach. Ciężkimi przynętami łatwo zejść do dna nawet w głębokich dołach. Koguty są najczęściej mojej własnej roboty. Wiążę je na dżigowych główkach. Wystarczy trochę nici i kilka piórek w stonowanych barwach, najlepiej z kury perliczki lub kaczki krzyżówki. Przekonałem się, że najłowniejsze są te, które mają choćby jedno białe pióro. Gumy mogą mieć rozmaite barwy, ale na początku zawsze jest u mnie motor-oil.
Gdy zaczynam łowić, idę w górę, pod prąd. Później przechodzę na drugi brzeg i obławiam te same miejsca, ale z prądem. Teraz łowię przeważnie pływającym woblerem. Szczególnie dużo czasu poświęcam miejscom, w których pokazał mi się pstrąg. Tam zatrzymuję woblera w nurcie i pozwalam mu swobodnie pracować nawet przez kilka minut. Brania jednak następują niekoniecznie w tych właśnie miejscach. Nieraz wobler schodzi na skraj płycizny i dopiero tam jest atakowany. W ten sposób złowiłem swojego największego pstrąga. Ważył blisko 3 kg, był długi na 65,5 cm,
a wziął na półmetrowej wodzie.
Andrzej Dąbrowski, Leżajsk
Notował Jarosław Kurek