Drwęca Warmińska, prawobrzeżny dopływ Pasłęki, to rzeczka długości pięćdziesięciu kilometrów. Mało kto ją odwiedza, bo jest bardzo trudna do wędkowania.
Różnice poziomu wody są tu bardzo duże. Kiedy zima jest ciepła, rzeki nie da się pokonać nawet w spodniobutach. W czasie wiosennych roztopów podnosi się niekiedy o dwa metry. Latem w wielu miejscach można ją przejść w woderach. Tyle tylko, że wtedy trudno do niej dotrzeć, bo rosnące nad nią trawy i pokrzywy są wyższe od człowieka, a zaraz za nimi brzegi opadają pionowo, gdzieniegdzie do głębokości trzech metrów.
Komu się uda wśród traw i pokrzyw wydeptać stanowisko, musi łowić tak, jakby przynętę rzucał do wiadra. W małej rzeczce łowiska też są małe. Ryb trzeba szukać w niewielkich zagłębieniach, na zakrętach pod brzegami, wśród korzeni drzew, w rynnach na środku rzeki.
Latem Drwęca Warmińska ma szerokość od trzech do pięciu metrów. Szerzej rozlewa się tylko tam, gdzie w poprzek koryta leżą wywrócone drzewa lub gdzie nurt zablokowały gałęzie, naniesione wiosenną powodzią. Od wsi Krosno do mostu drogowego na trasie Lidzbark Warmiński – Orneta rzeczkę zacienia gęsty baldachim drzew. Tylko gdzieniegdzie ma on luki i tam pojawia się wodna roślinność. Można by sądzić, że w związku z tym rzeka jest uboga w pokarm dla ryb, jednak na każdym wyciągniętym z wody kawałku drewna jest sporo robaków. Pstrągi mają więc co jeść. Trafiłem tutaj z Robertem Grzywnowiczem z Bartoszyc, który Drwęcę Warmińską zna od wielu lat. Toteż z dużą ciekawością słuchałem jego uwag i informacji.
To rzeka dla jednego. Jest mała i łatwo w niej rybę spłoszyć, a do tego ma swoje szczególne właściwości, które trzeba poznawać latami. Każdy bowiem typ pogody to inny sposób żerowania ryb. Najłatwiej łowi się podczas deszczu. Ryby są wtedy mniej ostrożne. Kiedy wieją silne wiatry, na pstrągi nie ma się po co wybierać. Do wody spadają gałęzie i ryby chowają się w najciemniejsze kąty. Na ogół przebywają w głęboczkach i norach w podmytym brzegu, ale po deszczach wypływają z ukryć i żerują na całej szerokości koryta. Łatwo je wtedy złowić, ale jeszcze łatwiej przestraszyć. Nieostrożny hol, pokazanie się na wysokim brzegu jak na strzelnicy – takie przypadki powodują, że na kilka godzin rzeka robi się pusta.
Z początku próbowałem dobierać przynęty do pory roku i zawartości pstrągowych żołądków. Dzisiaj już tego nie robię. Przekonałem się bowiem, że drwęckie pstrągi lubią dwie przynęty: woblery i włosiano – piórkowe dżigi. Najpierw sprawdzam, na co dzisiaj mają ochotę. W upatrzone miejsce rzucam sam krętlik z agrafką. Jeżeli pstrąg wyjdzie do tego, zakładam dżigi. Jeżeli nie reaguje na tę dziwną przynętę, łowię wyłącznie woblerami.
Dżigi w Drwęcy, ale nie tylko w tej rzece, mają swoje ograniczenia. Nie nadają się na tzw. wodę trąconą. Żeby były skuteczne, woda musi być przejrzysta. Tym bardziej, że tutaj łowi się na wypatrzonego. Pstrągi rzadko atakują podczas prowadzenia. Biją zaraz, gdy tylko przynęta spadnie na wodę, przy pierwszym obrocie korbki.
Mój największy pstrąg z Drwęcy miał 42 centymetry. Złowiłem go latem, a przynętą był bardzo ciemny wobler. Wiosną tutejsze pstrągi atakują niemal wyłącznie woblery pomalowane na kolory złota. Latem lubią ciemne, niemal czarne, ale z czerwonymi plamkami. Niemal wyłącznie łowię woblerami 7 – centymetrowymi, czasem piątkami. Wydawałoby się, że w tak niewielkiej rzeczce mniejsze woblery będą skuteczniejsze. Tymczasem do małych przynęt pstrągi nawet nie mają ochoty wychodzić. Trzeba się też trochę pomęczyć z dżigami. Mam kilka ulubionych, są to kombinacje sierści i ozdobnych piór. Nigdy jednak nie mam pewności, że ten dżig, na którego wczoraj złowiłem pstrąga, będzie dobry również dzisiaj. Trzeba próbować. Czasem drobna zmiana czyni cuda.
Do pstrągów zawsze podchodzę pod prąd i zawsze z krótkim kijem. Wydawałoby się, że w rzece, która ma kilkumetrowe skarpy, trzeba łowić długą wędką. Kilka lat temu używałem kija o długości 2,7 metra. Największą jego wadą była mała celność rzutów. A tutaj rzuty muszą być bardzo dokładne. W punkt. Teraz łowię kijem 2,2 metra. Stosuję też bardzo cienkie żyłki. Szesnastka musi wystarczyć. Przynęta bowiem powinna pracować natychmiast po zetknięciu się z powierzchnią wody. Gorzej z wyciąganiem ryby. Osiem na dziesięć zaciętych pstrągów mi spada, bo stoję kilka metrów nad nimi. Po te, które uda mi się zapiąć, opuszczam się na plecach po skarpie. Ale to już właściwość dzikiej natury. Łatwo się człowiekowi nie poddaje.
Robertowi Grzywnowiczowi
towarzyszył Wiesław Dębicki
Krosno to mała wieś rozłożona nad brzegiem Drwęcy Warmińskiej, blisko Ornety. Znajduje się tam sanktuarium maryjne. Po złożeniu wędki warto je odwiedzić. Jest to przepiękny architektonicznie zespół budowli. Kościół otaczają krużganki, w których umieszczono stacje drogi krzyżowej. W kościele zachował się główny ołtarz z 1724 roku.
Historia Krosna mówi, że w XIV w. w wodach Drwęcy Warmińskiej znaleziono figurkę Matki Boskiej. W pobliżu tego miejsca wybudowano kapliczkę, a później kościół, który w niezmienionym kształcie przetrwał do dzisiaj. Jego konsekracji dokonał w 1720 roku biskup warmiński Teodor Potocki.
Podczas budowy kościoła koryto rzeki przesunięto tak, żeby ołtarz główny znajdował się dokładnie w miejscu, w którym znaleziono figurkę Matki Boskiej.