piątek, 19 kwietnia, 2024
Strona głównaBez kategoriiOpowiadanieTEGO ZAKŁADU NIE PRZEGRAM – ZAGADKA BEZ ODPOWIEDZI

TEGO ZAKŁADU NIE PRZEGRAM – ZAGADKA BEZ ODPOWIEDZI

Motocykl, sprzęt, akcesoria – wszystko dopięte na ostatni guzik. Woda jeszcze wysoka i dostęp do starych, dobrze znanych łowisk w dole rzeki jest mocno utrudniony. Myślę, że w następnym tygodniu sytuacja się wyklaruje. W górnym odcinku Biebrzy, na wysokości wsi Jagłowo, rzeka jest już w korycie, tylko niektóre niżej położone zatoczki są jeszcze nieco rozlane.

Łowię koło Jagłowa od kilku dni. Rzeka jest tu wąska, kręta i bystra. Średnia głębokość – około dwóch metrów. Do czterech metrów dochodzi tylko na ostrych zakrętach, gdzie woda wyrywa głęboczki, przy których tworzą się wsteczne prądy. Właśnie w takich miejscach wyszukuję sobie dogodnych stanowisk.

Łowię na dwie spławikówki, przynętą są pęczki średniej wielkości torfiarzy (regionalna nazwa czerwonych robaków zbieranych na podmokłej łące pod resztkami zeszłorocznej słomy lub siana). Zestawy, nieco przegruntowane, wypuszczam w wybrane miejsca na kilkunastometrowej żyłce. Rewelacji nie ma. Kilka drobnych leszczy, w tym dwa nieco powyżej kilograma, kleniki (30 cm i parę półkilowych), prócz tego biorą okonie, ćwierćkilaki, ale nie za często. Drobnej płotki jest sporo, jak wszędzie, ale od czasu do czasu podchodzą też większe. Między innymi z powodu małych płoci łowię na pęczki robaków. Dzięki temu odróżniam brania. Częste i energiczne skubanie nie wróży niczego godnego uwagi, natomiast przynurzenie i wolny odjazd wstrzymuje w piersiach dech…

Duże płocie biorą rzadko. Średnio udaje mi się złowić 3 – 4 sztuki dziennie. Tłumaczyłem to sobie tak, że pewnie nie ma ich tu zbyt dużo i trzeba trochę poczekać. Wkrótce jednak się okazało, że może być inaczej

Około godziny jedenastej kończył mi się zapas robaków z poprzedniego dnia. Do mocno już obskubanego przez drobiazg pęczka dołożyłem jeszcze trzy urwane niedobitki, spławik podciągnąłem do samej szczytówki i zestaw z około sześciometrowym gruntem zarzuciłem na środek jamki, gdzie głębokość nie przekracza trzech metrów. Wędkę niedbale położyłem na brzegu i poszedłem wybierać torfiarze spod resztek gnijącego siana. Gdy wróciłem, stałem chwilę, patrząc z niedowierzaniem na wodę. Moja żyłka, zamiast spłynąć z prądem pod skarpę, zawędrowała parę metrów pod prąd i spławik bujał się na wodzie w pozycji leżącej, na luźnej żyłce. Uniosłem wędkę, przyciąłem i – przyczyna sprzecznego z fizyką przemieszczenia się mego zestawu ożyła. Wyjąłem płoć, około 40 dag. Coś mnie tknęło. Przecież już tak kiedyś miałem! To samo zdarzyło mi się kiedyś w tak zwanym przez nas okoniowym miejscu. Tylko zdobycz inna…

Okoniowe miejsce jest od kilkunastu lat dobrze znane mnie, mojemu ojcu i kilku kolegom, którzy z nami wędkują. Znajduje się w dole rzeki, między Dolistowem a Wroceniem, około stu metrów przed wlotem do jednego z licznych starorzeczy. Ot, miejsce, jakich na Biebrzy wiele. Nic szczególnego w sobie nie skrywa. Prócz tego, że niemal zawsze, a zwłaszcza wiosną, można tam złowić piękne garbusy i to tylko na pęczek torfiarzy. Nadal nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie sposób łowienia.

Okoniowe miejsce ma głębokość od 2,5 do 3 m i przeciętny jak na Biebrzę uciąg. Żeby tam skutecznie łowić, potrzebna jest wędka długa na 6 – 7 metrów i spławik o wyporności 3 – 4 gramów. Grunt należy ustawić na długość wędki i rzucić zestaw na środek rzeki. Następnie trzeba zwinąć tyle żyłki, aby spławik, po położeniu kija na brzegu, wisiał około dwudziestu centymetrów pod szczytówką. Woda powoli sprowadza przynętę wraz z ciężarkiem pod brzeg. Gdy zestaw osiągnie punkt, w którym kończy się już jego wędrówka po dnie – z reguły trwa to nie dłużej niż dziesięć minut – następuje “branie”. Ująłem ten wyraz w cudzysłów, bo tak naprawdę to żadne branie, tylko potężne uderzenie. Szczytówka się gnie, a wędka sunie po trawie. Jeśli po zarzuceniu mija te dziesięć minut i nic się nie dzieje, czynność należy powtórzyć. Z tym, że pierwsze 2 – 3 zarzucenia standardowo kończą się opisaną tu akcją.

Niejeden raz i nie na jeden sposób usiłowaliśmy wyłowić te okonie na spining. Skutek? Tak jakby ich tam w ogóle nie było. Innymi metodami też nie szło lepiej. A próbowaliśmy wszystkiego, co tylko wędkarz może wymyślić. W użyciu były gruntówki z różnym obciążeniem, przeróżne ustawienia spławika i sposoby podawania zestawu, małe żywczyki, pijawki, długie wędki bez spławika i tak dalej. Wszystko na nic. Owszem, czasem pomylił się jakiś garbus, czasem płoć lub kleń, jeżeli jednak chciało się złowić kilka garbusów i to tych najgrubszych, jedynym skutecznym sposobem był spławik “do samej góry”, rzut na środek rzeki i naturalne spłynięcie przynęty pod brzeg.

Szanowni koledzy, opisując te doświadczenia, zdaję sobie sprawę, jak trudno się z nimi pogodzić. Wiem również, jak reagują wędkarze, gdy prowadzę ich w okoniowe miejsce, mówiąc przy tym, że inaczej łowić się tam nie da. Najczęściej od razu montują lekką gruntówkę i nie chcą słyszeć, że to na nic. Na razie nie przegrałem żadnego zakładu, ale też do dziś nie umiem w pełni uzasadnić, dlaczego właśnie tak się dzieje. Wspomnianego dnia metodą “spławik do samej góry” złowiłem dziewięć dorodnych płoci, mniej więcej po pół kilograma. Kwestia to przypadku czy sposobu? Jeszcze tego nie wiem, ale na pewno nie przestanę szukać wyjaśnień i przyczyn.

Krzysztof Żukowski

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments