środa, 18 września, 2024
Strona głównaGruntLESZCZE POD NOGAMI

LESZCZE POD NOGAMI

Łowienie dużych leszczy blisko brzegu, bo przecież tylko tak można łowić na tyczkę, przez dłuższy czas było dla mnie marzeniem, jak mi się wydawało, nierealnym. Ale gdy się człowiek bardzo stara, to i marzenia się urzeczywistniają. Dziś piękne leszcze łowię na tyczkę i z brzegu, i z łodzi. Od maja aż do września.

Najlepszy do tego jest początek lata, bo wtedy leszcze, już wypoczęte po ciężkim okresie godowym, zaczynają bardzo intensywnie żerować. Dokładniej tego terminu nie da się określić, bo jeziora są rozmaite i różnice mogą dochodzić nawet do kilku tygodni. W moich jeziorach leszczowe żniwa zaczynają się przeważnie w połowie lipca.

Ale zanim zacznę się cieszyć pięknymi leszczami w siatce, muszę znaleźć dobre, a nawet bardzo dobre łowisko. Zawsze radziłem i nadal radzę wybierać północne, czyli najdłużej nasłonecznione strony jeziora. Bardzo głodne po tarle leszcze wcale nie mają ochoty ryć wielu hektarów dna tylko po to, żeby przypadkiem znaleźć coś na ząb. One doskonale wiedzą, gdzie szukać obfitego stołu. O świcie, przy bezchmurnym niebie, po północnej stronie jeziora zobaczymy całe stada leszczy przewalających się kilkadziesiąt metrów od brzegu. A tuż po wschodzie słońca, kilka metrów od pasa trzcin, znajdziemy na powierzchni ogromną plamę piany z bąbli – pozostałość po żerujących leszczach.

Uprzedzam jednak, że one nigdy nie żerują wzdłuż całego brzegu. Wybierają sobie bardziej strome spady i to z dnem wcale nie mulistym. Dla nich jest teraz ważne, żeby łatwo zdobyć pożywny pokarm, a tylko tu mogą małym wysiłkiem najeść się racicznic, chruścików i wielu innych larw przyklejonych do zatopionych kołków, gałązek lub nawet kamieni.

Wystarczy, że wysonduję na takim spadzie głębokość 6 m i już mogę zacząć sypać. Z doświadczenia wiem, że tędy wędrują wszystkie roczniki leszczy, różnice są tylko w głębokości. Dlatego nęcić trzeba długo, nawet przez tydzień, żeby te większe mogły się oswoić z głębokością, na której są dokarmiane.

Błąd popełnia ten, kto już pierwszego dnia sypie grubą zanętę (makaron, ziemniaki) myśląc, że w ten sposób uda mu się zwabić duże sztuki w krótkim czasie. Wyobraźnia, o której tak często piszę, jest w wędkarstwie bardzo ważna, ale czasem warto też być rozsądnym. Nigdy przecież nie wiemy dokładnie, kiedy i na jakiej głębokości będą przepływać duże leszcze. Lepiej więc zacząć od drobniejszej zanęty (kasza jęczmienna, pęczak, płatki owsiane) i stopniowo dodawać coraz więcej łubinu, grochu, makaronu lub ziemniaków. Ważne, żeby tego wszystkiego było dużo i z dnia na dzień coraz więcej. Jeżeli w ciągu tego pierwszego tygodnia będę łowić na tyczkę leszcze powyżej kilograma, to uznam to za sukces. Ale prawdziwe gięcie kija nastąpi w drugim tygodniu, gdy na haczyk zacznę zakładać makaron.

Ale wtedy będzie już potrzebny trochę mocniejszy zestaw. Oczywiście w granicach rozsądku, to znaczy żeby nie był mocniejszy od kija. Główna żyłka 0,18 z przyponem 0,16 zupełnie wystarczy, żeby wyholować dwukilowca. Spławik, jakiego używam, to typowo leszczowy waggler o wyporności od 4 do 6 g. Haczyk powinien być dość duży, przystosowany do wielkości makaronu, ale najważniejsze, żeby był cienki. Bo tylko taki haczyk może się odpowiednio wbić leszczowi w pysk. Tyczka nie jest przecież nazbyt sztywna. Mam oczywiście na myśli tyczkę o przystępnej cenie. Sam używam 7–metrowego robinsona o ciężarze wyrzutu 5-20 g. Kosztuje mniej więcej 70 zł. Fakt, że większy leszcz robi z takim kijem co chce, ale za to przeżyć jest co niemiara. I jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby dobrze zacięty leszcz zerwał mi zestaw albo poważnie uszkodził wędzisko.

Jeżeli jednak ktoś jest na tyle odważny, by takie ryzyko podjąć, to proponuję, żeby zmierzył się z leszczami pływającymi w toni jeziora daleko od brzegów, oczywiście łowiąc z łodzi na tyczkę. Nie jest to aż tak trudne, jak wielu wędkarzy uważa, ale gdy mu się uda, to do końca wędkarskiego życia będzie o tym opowiadał drżącym głosem. Dlaczego? A dlatego, że nie codziennie zdarza się zahaczyć leszcza powyżej trzech kilo w takich miejscach i tak blisko łodzi.

Gdy podczas łowienia leszczy w tradycyjny sposób zobaczę przy łodzi podejrzane bąbelki, od razu zarzucam tam zestaw na tyczce. Tu drobnicy się nie obawiam, dlatego mogę na haczyk założyć białe robaki. I gdy spławik lekko zaczyna się unosić, to już z góry wiem, co może nastąpić po zacięciu: potworne zahamowanie i po sekundzie krótki odjazd, podczas którego większa część kija jest pod wodą wygięta do granic wytrzymałości. I to jest to!

Co takie leszcze robią tak blisko łodzi? Ja ich tu świadomie nie zwabiam, ale przy tak długim nęceniu w tym samym miejscu część karmy rozsypuje się blisko łódki. A w moim przypadku wcale nie jest tego mało, bo moja zanęta jest przeważnie dość luźna, a gdy wrzucam do wody groch albo makaron, to też sporo tego spada tuż przy łodzi. Nic dziwnego, że po kilkunastu dniach stare wyrośnięte leszczyska jedzą mi prawie z ręki.

Bogdan Barton

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments