czwartek, 18 kwietnia, 2024
Strona głównaSpinningSTEREOTYPOWE PSTRĄGI

STEREOTYPOWE PSTRĄGI

Andrzej Raińczuk uchodzi za doskonałego pstrągarza i wcale nie musiał mi długo udowadniać, że ta opinia jest prawdziwa. Zapiął pstrąga już po piętnastu minutach. Zaraz wpuścił go znów do Regi, bo wymiar ochronny sam sobie ustanowił na 35 centymetrów. Większe zresztą też przeważnie wracają do swojego środowiska, chyba że córka ma apetyt na tatara.

Przy robieniu zdjęcia ze złowionym pstrągiem wywiązała się krótka dyskusja. Andrzej trochę oponował przeciwko fotografowaniu go w jego czerwonej ortalionowej kurtce. Twierdził, że pstrągarze tak się nie ubierają, że chodzą w ubraniach łaciatych, bo pstrągi są ostrożne i szybko się płoszą. Tę czerwoną kurtkę ma już wiele lat i wkłada ją, kiedy jest zimno, ale ze świadomością, że to nie pasuje do stereotypu pstrągarza. Czy więc łowi pstrągi według stereotypów? Tak, odpowiedział, ale według własnych. Stereotypy Andrzeja są czytelne, żeby jednak je stworzyć, trzeba mieć za sobą czterdzieści lat spiningowania i ojca wędkarza.

Mieszkali 50 metrów od Regi. Jak długo pamięta, ojciec był na rybach codziennie, bez względu na pogodę i porę roku, a jak przeszedł na emeryturę, to nawet dwa razy w ciągu dnia. Czasami zabierał go ze sobą, a nad wodą nie tylko uczył wędkarstwa. Starał się też, by chłopak zrozumiał przyrodę. Ojciec lubił liny. Przynosił do domu wielokilogramowe sztuki. Pstrągi łowił na wyciągane spod kamieni robaki (kiedyś ten sposób był dozwolony). Andrzej, jak dziś wspomina, poczynania ojca obserwował z wielkim zainteresowaniem, ale sam lubił tylko spining. Do dzisiaj łowi szczupaki i okonie, ale najwięcej emocji dostarczają mu pstrągi. Największy ważył 6,8 kilo. Pierwszego złowił w 1963 roku, kiedy był w czwartej klasie podstawówki. Miał kartę wędkarską aktywisty, która dawała mu prawo do łowienia na spining.

Przed pierwszym zarzuceniem wędek zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby je uzbroić. Andrzej nie ma wyszukanego sprzętu. Szklany kij 2,4 m, przeciętny paroletni kołowrotek, żyłka co najmniej dwudziestka czwórka. Przywiązał do niej stalowy przypon i longa dwójkę ze srebrną folią na skrzydełku. Wiosną zawsze zakłada stalówkę (metalowy przypon), bo przynętę często atakują szczupaki. Nigdy nie wiadomo, gdzie to się może zdarzyć, bo są na przelocie. Z miejsc, w których normalnie żyją, przenoszą się do takich rewirów rzeki, w których będą odbywać tarło. Żyłkę trzeba więc chronić odpowiednim zabezpieczeniem, bo w tym przypadku sama znajomość rzeki nie pomoże.

Z zaciekawieniem patrzyłem, jak Andrzej uzbrajał wędkę. Nie jego blacha mnie dziwiła ani przypon, tylko zawartość pudełka z przynętami. Miał w nim dwa woblery, trzy obrotówki i trzy wahadłówki. Więcej, powiedział, dziś mu nie będzie potrzeba. Na Regę spogląda codziennie, nawet gdy na ryby nie wychodzi. W niedawnym czasie woda długo była brudna, a jej poziom wysoki. W dwóch ostatnich dniach znacznie opadła i się oczyściła, choć nie jest jeszcze tak przejrzysta jak latem. Jej temperatura też się obniżyła, bo nadeszły chłody. Pstrągi na pewno nie będą ruchliwe. Duża i dobrze widoczna blacha z okleiną typu rybia łuska będzie najlepsza. Pstrąg na pewno ją zobaczy.

Woblery. Jeden chodzi trochę głębiej od drugiego, ale nie to jest ważne. O wiele większą wagę Andrzej przywiązuje do ich kolorów. Najlepiej, gdy mają barwy naturalne: ciemny grzbiet, a brzuszek szary przechodzący w biel. Tylko czasami pstrągi wolą woblery żółte lub złote, więc i taki jest w pudełku. Na wszelki wypadek.

Dwie wahadłówki są srebrne i wąskie. Przypominają ukleje. Jedna z nich, najpewniejsza, to oryginalny szwedzki toby. Zawsze są dobre i łowi się na nie największe pstrągi. Trzecia to alga 2, najpewniejsza na duże ryby. Kiedy jednak żerują słabo, wahadłówek w ogóle z pudełka nie wyciąga. Wtedy pewniejsza jest obrotówka, chociaż czepiają się jej mniejsze pstrągi.

Łowimy w górę od Łobza. To najładniejsze odcinki Regi. Dzikie brzegi, urozmaicone dno. Co chwilę rzeka meandruje, a pstrągi kryją się w podmytych brzegach lub wśród plątaniny korzeni nadbrzeżnych drzew. Na tym odcinku Rega jest wybrukowana kamieniami. Co krok ponad jej powierzchnię wystają głazy tworząc szypoty obok dwumetrowych rynien. Dzisiaj do wody dociera dużo słońca. Jest wiosna, drzewa jeszcze nie mają liści. Latem, kiedy splecione konary drzew rosnących na przeciwnych brzegach pokryją się liśćmi, nad rzeką jest ciemno, tajemniczo i chłodno.

Teraz brzegiem idzie się wygodnie. Ziemia jest zmarznięta, a bagniska pokrywa cienka warstwa lodu. Buty nie zapadają się w grzęzawisko. Łatwo się ustawić do wygodnego rzutu. Przeszkadzają tylko cienkie gałązki, słabo widoczne na tle plątaniny gałęzi drzew rosnących na drugim brzegu. Moja przynęta często się na nich wiesza, Andrzejowi się to nie zdarza. Nie rzuca zresztą tak wiele. Idzie pewnie do znanych sobie miejsc. Bez wahania przechodzi obok stanowisk, których ja bym nie ominął. Nie trapi go myśl, że może coś przepuścił.

Dobrze pamięta, że nigdy tam pstrąga nie złowił, choć wydeptuje te brzegi od czterdziestu lat. Przyznaje, że nie wie dlaczego tak jest, ale zauważył, że nie tylko w Redze są miejsca, których ryby się nie trzymają. Na odcinku kilkuset metrów ma pięć, może sześć dobrych stanowisk, z których już niejednego pstrąga wyciągnął. Dziś też tam będzie łowić. Na pierwszym stanowisku były trzy brania, jeden pstrąg się zapiął. Dwa kolejne to pustka. Na czwartym było branie. Pstrąg popłynął za obrotówką, zawrócił i wyczynu nie powtórzył. Na dwóch ostatnich pusto. Dzisiaj nie będzie ryb, taki dzień. Rozmawiamy z wędkarzem, który łowi na przeciwnym brzegu. To Andrzeja znajomy. Rzuca już od kilku godzin i miał tylko jedno branie. Rzeczywiście, słaby dziś dzień.

W Redze Andrzej łowi od kilku dziesięcioleci. W tym czasie rzeka mało się zmieniła. Dno ma stałe, więc i stanowiska ryb są stałe. Głazów, potężnych otoczaków i grubego żwiru nawet duże wiosenne wody nie poprzesuwają. Spotykając się z rybami ciągle w tych samych miejscach Andrzej może bardzo dokładnie porównać, jak było wczoraj, tydzień temu, przed rokiem. Dzięki temu, choć i on staje czasem wobec jakichś niewiadomych, nie musi sobie zadawać podstawowego pytania: są ryby w jakimś konkretnym, znanym mu miejscu czy ich nie ma? Mógł ktoś przed nim wyłowić gdzieś rybę, ale nie mógł wyłowić wszystkich i wszędzie. Mając taką pewność, może całą uwagę skupić na czynnikach, od których zależy sukces lub porażka.

Rega ma również odcinki piaszczyste. Najczęściej na łąkach. Tam prawie co roku prąd wody inaczej rzeźbi brzeg, w innym miejscu powstają wymiały, przesuwają się rynny. Tu i ówdzie bystra woda spowalnia swój nurt i rosną tam trzciny. W takich miejscach latem Andrzej szuka dużych pstrągów.
Pora dnia ma istotny wpływ na wyniki wędkowania i wie o tym każdy wędkarz. Dlatego pytam Andrzeja, jakie są jego w tej kwestii doświadczenia. Jednak rozmowa się nie klei, bo ja oczekuję informacji, które by się czytelnikowi ułożyły w coś na wzór kalendarza brań. Na przykład wiosną to godziny południowe, latem ranne i wieczorne, a w sierpniu, miesiącu kończącym połowy, cały dzień.

Andrzej jednak uznaje taki podział za zbyt prosty i nieprawdziwy. Uważa, że według takiej reguły dużego pstrąga się nie złowi. Mówi, że z porą łowienia jest jak z przynętami. Prawie na pewno można przewidzieć, która w jakichś konkretnych warunkach będzie dobra, ale mimo to cały czas trzeba eksperymentować, nawet wtedy, gdy ma się tylko trzy. Podobnie jest z porami dnia. Nigdy z góry nie można założyć, że latem najlepszy będzie wieczór. Czasami właśnie w środku dnia, podczas największego upału, pstrągi żerują jak oszalałe i da się złowić duże sztuki. Niekiedy podczas wiosennych mrozów ładne okazy łowi się właśnie rano, a nie pod wieczór, kiedy woda jest najcieplejsza. Tego się nie da przewidzieć, chociaż kilka rzeczy jest przewidywalnych.

Wiadomo na pewno, że wiosną w dopływach pstrągów jest jak na lekarstwo. Po tarle dawno już spłynęły. Niektóre powrócą latem i będą to duże sztuki. Ale strumyczki są wtedy niemal całkiem zarośnięte i spiningowanie jest prawie niemożliwe. W sierpniu będzie w nich dużo pstrągów, ale mało miejsc, gdzie da się włożyć kij i zarzucić.

Wiadomo na pewno, że znad wody najczęściej się schodzi o kiju właśnie wiosną i że nie trzeba wierzyć w dobre brania w czasie, gdy kwitnie leszczyna. Leszczyn jest kilka gatunków, każdy kwitnie o innej porze. Andrzej żartuje, że chyba po to rosną nad brzegami, żeby wędkarzy wprowadzać w błąd.
Wiadomo na pewno, że największego pstrąga najłatwiej złowić latem, kiedy w rzece jest niżówka i mniej więcej o zmierzchu. Spacerując w środku dnia z polaroidami na nosie bez trudu wypatrzymy dołki. W każdym siedzi duży pstrąg. Ale wypatrzyć stanowisko to jeszcze nie gwarancja, że się go złowi. Można czegoś zaniedbać, o czymś zapomnieć, a pstrąg, jak jest duży, to jest również stary i niejedno już widział.

Wiadomo, że pstrąg jest rybą jednego rzutu. Popełniony błąd można poprawić dopiero po wielu godzinach, a jeżeli się łowi wieczorem, to dopiero nazajutrz.

Wiadomo na pewno, że w sierpniu można się pstrągów nałowić po uszy. Nie można jednak liczyć na to, że się to zrobi z marszu, przyjedzie nad jakąś rzekę i od razu będą ryby. Pstrąga nie tylko trzeba wychodzić, potrzebna jest również cierpliwość i wytrwałość.

Ulubionymi pstrągowymi łowiskami Andrzeja są dopływy. Po ojcu został mu w naturze indywidualizm. U wędkarza to się przekłada na samotność, a nad dopływami prawie zawsze pustki. Wiosną, bo pstrągów w nich nie ma, a latem, kiedy się ponownie pokazują, pstrągarze wolą iść nad duże rzeki. Trudno tam o spokój tak potrzebny, żeby w ogóle pstrąga złowić. W ciurkach jednak niełatwo się nałowić, bo dostępu do wody bronią gałęzie i pokrzywy, a samo koryto jest tak mocno zarośnięte wodną roślinnością, że nie ma gdzie włożyć przynęty. Trzeba się więc sporo nachodzić, by choć przez parę metrów poprowadzić srebrną aglię 2. To jest dobre dla takiego wędkarza, który spininguje od początku sezonu i do lata już sporo nałowił.

Dla Andrzeja dopiero w dopływach zaczyna się przygoda. Najpierw jest odkrycie nowego łowiska. Później dojazdy, poznawanie fragmentów rzeki i takich do nich dojść, żeby nie spłoszyć ryb. Po każdej wyprawie zostają wspomnienia, pamięta się każdą złowioną rybę, bo w takich miejscach czterdziestak nie pasuje swoją wielkością nawet do szerokości rzeki, żeby nie mówić o jej głębokości.

Na zakończenie jeszcze o pewnym zdarzeniu wędkarsko-rodzinnym. Większość wędkarzy nie lubi się fotografować ze swoimi trofeami. Andrzej też do nich należy, więc byłem mile zaskoczony, kiedy u niego w domu zobaczyłem na ścianie oprawione zdjęcie, na którym trzyma ładnego pstrąga. Poprosiłem, żeby je wziął nad wodę, tam go razem z tym zdjęciem sfotografuję. Najpierw było tak jak z tą czerwoną kurtką: nie chciał się zgodzić. W końcu jednak uległ. I bardzo dobrze, bo już nad wodą się okazało, że w ramce pod jego zdjęciem jest jeszcze inne. Widać na nim jego brata z równie okazałym pstrągiem. – Znalazło się – ucieszył się Andrzej. – A już myślałem, że je gdzieś zgubiłem. Tego pstrąga brat złowił w miejscu, które pokazał nam jeszcze ojciec.o

Andrzej Raińczuk
notował
Wiesław Dębicki

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments