U Amerykanów te przynęty nazywają się lipless crankbait. Bezsterowce są na ogół płaskie, a oczko do mocowania żyłki mają z przodu, w górnej części korpusu, na grzbiecie. Wszystkie modele są z wyglądu podobne do małej rybki, należą do grupy woblerów tonących, są wyposażone w dwie kotwiczki, a większość ma w środku grzechotkę.
Zwykło się uważać, że bezsterowce są rozwinięciem takich przynęt jak invader i cykada. Tymczasem to właśnie przynęty metalowe powstały na wzór bezsterowców.

Pierwszy kontakt z crankbaitami polski wędkarz miał w czasach, kiedy upowszechniały się rapale. W rodzinie tych przynęt jest też bezsterowy model Rattlin. Zgrabny, perfekcyjnie wykonany i chyba tylko dlatego był kupowany, bo zbyt wielu ryb na niego nie łowiono. Do dzisiaj ten typ woblera nie cieszy się dobrą opinią i zapewne dlatego można go kupić tylko w nielicznych sklepach. O łowieniu bezsterowcem rozmawiałem z bardzo wieloma wędkarzami. Wszyscy byli zgodni, że jeżeli nawet coś na niego złowili, to tylko przypadkiem i nie mogli się doszukać niczego, co by te przypadki łączyło. Tymczasem są to przynęty niebywale skuteczne. Amerykanie pieją nad nimi z zachwytu zaznaczając przy każdej okazji, że kiedy się nimi łowi, należy silniej niż zwykle trzymać wędzisko, bo brania są bardzo agresywne. Podkreślają również, że ten typ woblera jest bardzo łatwy i prosty w użyciu. Uważają, że właśnie od niego należy rozpocząć obławianie wielu łowisk.
Do największych zalet bezsterowców należy ich agresywna akcja, dźwięk, który się wydobywa z grzechotek, oraz możliwość prowadzenia w jednej warstwie wody. Dobrawszy stosowny do łowiska ciężar woblera i tempo możemy przez kilkadziesiąt metrów prowadzić go na jednakowej głębokości. Wobler ze sterem, nawet gdy emituje podobne drgania, do takiej sztuczki nie jest zdolny. To właśnie ta cecha bezsterowca pozwala obławiać nim rozległe płycizny. Jest to szczególnie ważne na początku sezonu, gdy wiele ryb drapieżnych przebywa tam jeszcze po odbytym tarle.

Okoń lubi wobler, który zamiera w bezruchu na długie chwile. Sandacz potrafi długo oceniać wolno opadającą przynętę zanim się zdecyduje na atak. Suma, nawet z głębokiego uśpienia, wyrwie mocna wibracja woblera, który językiem grzebie w mule. Szczupak się rzuci na wolno przepływający wobler. Każdy z gatunków preferuje określone zachowanie przynęty, ale są takie chwile, kiedy każda z ryb zaatakuje wobler poruszający się stosunkowo szybko na jednej płaszczyźnie, wyzwalający mocne wibracje i głośny dźwięk. Tak między innymi prowadzi się ten typ woblera.
Wobler bez steru świetnie się też nadaje do obławiania tych obszarów wody, które aż do powierzchni są zarośnięte podwodnym zielskiem. Prowadzi się go pod powierzchnią bez obawy, że może nad nią wyskoczyć, bo chlapanie również prowokuje drapieżniki. W oczkach, pomiędzy zielskami, gdzie jest trochę głębiej, można wobler opuścić. Opadając nie pozostaje w bezruchu, a dodatkowo jego duże boczne powierzchnie, które zarazem są płaskie, odbijają światło doskonale imitując rybę.

Do każdej przynęty wędkarz musi nabrać przekonania. Do tego prowadzą dwie drogi. Jedna mozolna, polega na ciągłym łowieniu jedną przynętą, do momentu, w którym zaczynają się brania. Najczęściej brania są wynikiem „zrozumienia” przynęty. Inna droga to szczęśliwy przypadek. O nim się bardzo często słyszy od innych wędkarzy. Opowiadają o jakichś konkretnych sytuacjach, w których na nic nie mogli złowić żerujących ryb i w tak zwanym rzucie rozpaczy założyli przynętę, na którą dotychczas nic nie złowili. Kto miał takie szczęście i zaczął bezsterowcem przeczesywać wodę wśród żerujących przy powierzchni okoni, natychmiast się przekonał, że ten wobler jakby do tego został stworzony. Doskonale imituje małą rybkę uciekającą przed drapieżnikiem. Nie trzeba nim, tak jak obrotówkami lub gumami, łowić na obrzeżach ławicy. Można go rzucać w środek żerującego stada bez obawy, że okonie się spłoszą. Brania są pewne. Często przynęty płoszą żerujące okonie, szczególnie jeżeli są to sztuki ważące powyżej jednego kilograma. To normalne, bo takie ryby długo już żyją i są nieufne. Bezsterowiec tymczasem potrafi przyciągnąć ławice dużych okoni.

Wobler bezsterowy jest również skuteczny w strefie przydennej. Jeżeli w łowisku występują różne drapieżniki, to można liczyć na to, że na jednakowy sposób prowadzenia zareaguje okoń, szczupak i sandacz, a jeżeli są tam sumy, to i one uderzą w mocno wibrującą przynętę. Woblera kładziemy na dnie w bezruchu, a potem szybko podciągamy w górę (wędziskiem, a nie kołowrotkiem!). Podciągnięcie powinno być dynamiczne, na wysokość około metra. Następnie zostawiamy wobler w spokoju, niech sobie szybuje do dna. Kiedy zobaczymy, że żyłka się zluzowała, natychmiast znów podnosimy wędzisko. Uwagę trzeba mieć cały czas napiętą, bo brania są i przy podciąganiu, i w opadzie.
Bezsterowe woblery prowadzi się szybko. Nie stawiają przy tym znaczącego oporu, co jest ważne, gdy rzucamy długo i często. Skupiony kształt woblera i brak w nim elementów wystających pozwala też rzucać nim daleko. To kolejna zaleta na płytkich łowiskach z przejrzystą wodą.
Zbierając materiały do tego artykułu sprawdziłem też, co o lipless crankbaitach piszą w zagranicznej prasie. Liczące się teksty na ten temat były tylko w pismach amerykańskich. W jednym z tych tekstów znalazłem ciekawą uwagę, która potwierdziła moje doświadczenia. Otóż za istotną wadę bezsterowców autor uznał to, że wiele ryb z nich spada. Jego zdaniem przyczyną jest dźwignia, która się tworzy pomiędzy korpusem przynęty i kotwiczką. Nie zaleca jednak zmieniać konstrukcji woblera, bo musiałby on stracić przy tym swoje zalety, przynajmniej niektóre. Radzi natomiast… zmienić wędzisko! „Godne polecenia – pisze – są wędziska długie na 225 cm o akcji średniej lub średniolekkiej. Szczytówka w takich wędziskach mocniej się ugina, co sprawia, że przynęta nie może wypaść rybie z pyska”.
Ten cytat jest kolejną okazją do refleksji nad naszymi wędziskami. U nas wędki spiningowe mają po 3 – 3,5 metra. Moim zdaniem, tak długie kije powinny być używane tylko w szczególnych sytuacjach. Do wędkowania na co dzień, a nawet na zawodach, zupełnie się nie nadają. Są niewygodne i męczące, a przez to pozbawiają nas czegoś niezwykle cennego: precyzji prowadzenia przynęty i przyjemności z wędkowania.
Autor artykułu poleca również kołowrotki o przekładni 6:1 i nie widzi w tym żadnej przesady. Uważa, że bezsterowca trzeba prowadzić szybko, bo tylko wtedy generuje on silne wibracje i jest najbardziej efektywny. W bezsterowcach silną wibrację potęguje ich płaska powierzchnia. Dla ryb oznacza to mocniejszy impuls odbierany przez linię naboczną. Ten bardzo korzystny efekt wykorzystano przy budowie woblerów bardzo głęboko schodzących, których zadaniem jest prowokowanie ryb żyjących w strefie dennej w wodach o ograniczonej przejrzystości. Do płaskiego korpusu dodano w nich duży, płasko usytuowany ster. To wystarczyło. Powstał wobler trolingowy, na który biorą sandacze i sumy.
Kiedy jestem przy trolingu, który coraz chętniej stosują nasi wędkarze, przypomnę drukowany u nas artykuł Wiesława Branowskiego po jego pobycie w fabryce Rapali w Finlandii (WP 8.2003, str. 18). W swej krótkiej relacji opisuje m.in. wędkowanie w morzu metodą trolingu. Wśród przedstawionych na zdjęciach przynęt łatwo zauważyć również woblery bezsterowe. Jeszcze do niedawna mało kto myślał o takim ich zastosowaniu. Tymczasem okazały się bardzo łowne, kiedy się je szybko ciągnie za łodzią. Jeżeli zaś z jakiegoś powodu łódkę trzeba zatrzymać, woblera nie należy z wody wyciągać, bo podczas opadu brań też jest sporo. Jednak najwięcej ataków jest wówczas, kiedy łódź rusza i wobler się błyskawicznie wynurza.
I jeszcze jedna rzecz o bezsterowcach. One, jak również inne woblery, nie należą do przynęt tanich. Można więc przypuszczać, że liczna grupa wędkarzy zacznie je robić we własnym zakresie. Ci, którzy dotychczas robili woblery ze sterami, nie będą z ich wykonaniem mieli najmniejszego problemu. Innych, dopiero zaczynających wykonywanie przynęt we własnym zakresie, zachęcam do tego, aby właśnie zaczęli od bezsterowców. To niezwykle prosta konstrukcja. Drewniana listewka wykończona na kształt rybki. Nie trzeba w nią wkładać żadnego dodatkowego obciążenia. Wystarczą kotwiczki i drut je utrzymujący w konstrukcji. Przy pierwszych woblerach troszeczkę kłopotu sprawi właściwe usytuowanie uszka do mocowania żyłki. Ale i na to jest proste rozwiązanie. Nie róbmy pojedynczego oczka tylko kilka, wzdłuż grzbietu. Z takiego rozwiązania będą korzyści. Poznacie zasady poruszania się woblera, bo żyłka wiązana do poszczególnych oczek pokaże, że wobler za każdym razem będzie miał inną akcję. Zawsze, już za pierwszym razem, traficie w jakieś uszko, które jest prawidłowo umieszczone.