Piotr Bartecki z Przechlewa ma dopiero 16 lat, ale już jest wędkarzem o dużym doświadczeniu.
Najbardziej lubi łowić nocą.
Łowienie karpi spodobało mi się już kilka lat temu, gdy pierwszy raz wziąłem do ręki wędkę. Zanim jednak do tego doszło, przyjeżdżałem rowerem nad jeziora i spacerowałem od jednego wędkarza do drugiego. Pytałem o wyniki, na co łowią i czym nęcą. Na ogół traktowano mnie życzliwie, ale zdarzali się też tacy, co mówili „spadaj, bo ryby płoszysz”.
Potem sam stanąłem z wędką nad wodą. Łowienie z marszu nie przynosiło jednak sukcesów, a uczniowskie obowiązki nie pozwalały mi na to, by w zwykłe dni szykować sobie łowisko na wyprawy sobotnio – niedzielne. Nad niewielkimi jeziorami, zarybianymi corocznie, wędkarzy jest wielu i najlepsze miejsca zawsze zajmują ci, którzy nad resztą górują wiekiem i doświadczeniem. Po dłuższych obserwacjach zauważyłem, że z tym doświadczeniem to różnie bywa. Ich wyniki to najwyżej kilka średnich karpi w ciągu całego sezonu. Zaczynają łowić o świcie, a kończą o zachodzie słońca. Pomyślałem wtedy, że mogę spróbować łowić po nich, w nocy, gdy będę sam, a wokoło cisza.
Na początku najważniejsze było dla mnie pytanie, czym i ile nęcić oraz co założyć na haczyk. Nocne zasiadki urządzałem sobie tam, gdzie za dnia łowił jakiś wędkarz. Jednak wyniki miałem zerowe. To się zmieniło, gdy swoją wiedzę zaczął mi przekazywać p. Mirosław Mielnik. Dużo się od niego dowiedziałem o jeziorze i o karpiach. Gdy wreszcie sam zacząłem wybierać łowiska, karpie jakoś polubiły i mnie, i moje zanęty.
Najlepsze miesiące na nocne karpie to kwiecień i maj. Mogę wtedy podczas jednej wyprawy złowić nawet kilka sztuk, ale tylko blisko brzegu. Nigdy nie głębiej niż trzy metry. Bardzo dobre są wychodzące w jezioro cyple. Zestawem spławikowym sprawdzałem, czy są tam jakieś prądy. W małym, zamkniętym jeziorze wydawało mi się to mało prawdopodobne, ale gdy zarzucałem zestaw wzdłuż brzegów, prawie zawsze płynął w stronę cypla, a gdy na wprost, to go znosiło w różne strony i to nawet na całkiem spokojnej wodzie. To dało mi do myślenia. Uznałem, że tu muszą się mieszać prądy z różnych kierunków i chociaż są bardzo słabe, to zapach mojej zanęty będzie się rozchodził w różne strony i wabił ryby (p. Mirek mi mówił, że karpie mają bardzo dobry węch). To był strzał w dziesiątkę.
W kwietniu i maju dobre są również zatoczki, ale niezbyt głębokie. O tej porze roku karpie są bardzo głodne i podchodzą blisko brzegu. Dlatego staram się zarzucać zestawy niedaleko.
Teraz nie łowię już tam, gdzie w ciągu dnia nęcą inni wędkarze. Sam też nie siedzę w jednym miejscu. Karpie można złowić właściwie wszędzie, w całym jeziorze. Latem też, ale wtedy inne są godziny najlepszego nocnego żerowania. Na wiosnę brań można się spodziewać od zmroku do świtu, w miesiącach letnich pierwsze brania trwają od dziewiątej wieczór do północy, a potem od drugiej do czwartej rano.
Najsłabsze wyniki mam wtedy, gdy noc jest chłodna i bezwietrzna. Lepiej jak jest ciepło i wieje umiarkowany wiatr z zachodu. Dobry jest także mglisty świt, bo karpie podchodzą wtedy blisko brzegu i jedzą wszystko, co im się poda. Nie lubią pełni księżyca. Być może nie odpowiada im prześwietlona nocą woda. Nawet gdy podczas pełni niebo jest całkowicie zachmurzone (co zdarza się raczej rzadko), nad wodą nie jest zupełnie ciemno. Niektóre karpie lubią wtedy pływać tuż pod powierzchnią, ale daleko od brzegów, nad głębszą wodą. Trudno je złowić, bo są bardzo płochliwe, ale coś chyba jedzą, bo słychać głośne cmokanie. Za to podczas pierwszej kwadry księżyca – bez względu na to, czy są chmury, czy ich nie ma – karpie biorą bardzo ładnie. Zdarzało się, że w takim czasie musiałem obie wędki zacinać raz za razem.
Łowisko na nocne zasiadki przygotowuję sobie kilka dni wcześniej. Nie zanęcam go jednak dużą ilością karmy. Sypię ją najwyżej dwa razy, zawsze po zachodzie słońca, a często nawet tylko raz, noc przed łowieniem. W małych jeziorach, nad którymi wędkarzy zawsze dużo, karpie i wszystkie inne ryby spokojnego żeru i tak mają pełno jedzenia w postaci kulek, kukurydzy i sypkiej zanęty.
Kulkami proteinowymi nęcę rzadko, bo te ze sklepu są drogie, a sam robić ich nie chcę, bo to zajmuje dużo czasu. Wolę sypać do wody parowaną kukurydzę z zapachem wanilii lub truskawki. Do tego zawsze puszka kukurydzy konserwowej. Nigdy jednak nie wybieram się na karpie, gdy nie mam w zapasie żółtego twardego sera. Zawsze jedną dużą kostkę zakładam na hak, a kilkanaście wrzucam do wody razem z kukurydzą, nim zacznę łowić. Na drugiej wędce mam kilka białych robaków i trzy ziarna kukurydzy z puszki. Białe robaki doskonale zwabiają leniwe karpie.
Wiele razy przyglądałem się karpiarzom, jak na początek rozsypują po łowisku prawie wiadro kukurydzy i od razu tam zarzucają wędki. Wolę już zagrać w totka niż liczyć na to, że w takim ogromie żarcia karp trafi akurat na haczyk z przynętą. Za radą mojego nauczyciela zmieniłem też zestawy. Są teraz dużo mocniejsze. Długie 4-metrowe wędki o masie wyrzutowej do 100 g i mocne żyłki pozwalają mi komfortowo holować złowione ryby.
Gdy pogoda nie jest dobra do połowu karpi, to też wyruszam nocą na jezioro, ale na szczupaki. Tę samą karpiową wędką zbroję w wolframowy przypon i duży haczyk o długim trzonku. Zakładam na niego filety, najlepiej z porządnej płoci lub małego leszcza. Wolę filet od innych przynęt, bo wtedy mogę liczyć także na węgorza. Taki zresztą był kiedyś mój cel. Oprócz karpi chciałem łowić w nocy węgorze, ale częściej z takich wypraw wracałem z ładnym szczupakiem. Było to dla mnie trochę dziwne, ale później się dowiedziałem, że to samice szczupaka wędrują nocą po jeziorze i nawet zbierają z dna martwe ryby. To się sprawdziło, bo jeszcze nigdy z gruntu na fileta nie złowiłem w nocy mleczaka.
Przez cale lato szczupaki najlepiej brały w nocki zimne i wietrzne. Oprócz nowiu nic ich nie powstrzymywało od żerowania. Ciemne noce chyba im nie pasują, bo wtedy częściej trafiał mi się węgorz. Najpewniejsze miejsca to duże spady do głębokości 5 metrów. Bliżej jesieni szczupaki oddalają się od brzegu.
Z filetem na gruntówce nie siedzę w jednym miejscu, właściwie całą noc spaceruję po brzegu. Po zarzuceniu zestawu pozwalam mu opaść na dno, parę minut czekam, a potem podciągam go wędziskiem i jednocześnie zwijam metr żyłki. Filet znowu opada na dno i… niech tam sobie trochę poleży. Żyłkę przeważnie trzymam w palcach, bo to najlepszy sposób, żeby dobrze wyczuć branie. Szczupak ją wyrywa, wysnuwa metr lub dwa i staje. Przeważnie liczę do dziesięciu i zacinam nie czekając na drugi odjazd. Hol dużego szczupaka po ciemku to emocje, które się długo pamięta. Jeżeli po dwóch – trzech rzutach brań nie mam, idę dalej.
Chciałbym doczekać czasów, kiedy nocą będzie można wędkować także w dużych jeziorach, które obecnie są pod opieką gospodarstw rybackich. Teraz z tej atrakcji korzystają tylko kłusownicy, bo wędkarzom nie wolno.
Piotr Bartecki
Przechlewo
Notował Bogdan Barton