Złowić dużą płoć nie jest łatwo. Widać to po ilości zgłoszeń medalowych okazów, a ja przekonałem się o tym na własnej skórze. Na moim ulubionym jeziorowym blacie przez lata łowiłem leszczyki i małe płotki i nawet nie podejrzewałem, że pomiędzy wędkami krąży ogromne stado dużych płoci. Na jego trop naprowadził mnie przypadek. Łowiąc na gruntówkę ze sprężyną zerwałem w połowie półmetrowy przypon. Z lenistwa dowiązałem haczyk do pozostałego kawałka żyłki i zarzuciłem wędkę z kilkunastocentymetrowym przyponikiem. Po godzinie złowiłem dużą płoć, potem drugą, trzecią.
Siedem tygodni z życia płoci
Moje płociowe łowisko to niewielki blat na głębokości 6 metrów wewnątrz obszernej zatoki na północno-wschodnim brzegu Zalewu Rożnowskiego. Dno blatu pokrywa gęsty muł, a roślinność podwodna rozwija się tu dopiero w czerwcu i obumiera późną jesienią.
Płocie pojawiają się zwykle około połowy kwietnia. Mają przeważnie od pół do półtora kilograma, ale trafiają się też większe. Trzymają się w zwartym stadzie. O jego liczebności świadczą zdarzające się niekiedy jednoczesne brania na dwóch wędkach zarzuconych o dwadzieścia metrów od siebie. Częstotliwość brań wskazuje, że żerujące stado pływa w tę i z powrotem wzdłuż blatu, który ma około 100 metrów. Jedno przepłynięcie całego odcinka trwa od trzech do czterech kwadransów. Stado żeruje tylko na blacie. To też łatwo stwierdzić, bo na wędkę zarzuconą na stok bierze wyłącznie drobnica.
Przy sprzyjającej pogodzie płocie biorą z rzadka przez całą dobę, ale o trzech porach żerują intensywnie. Zaczyna się to koło godziny ósmej – dziewiątej i trwa do momentu, kiedy słońce oświetli łowisko. Później, między piętnastą i szesnastą, jest jeden obiadowy kurs wzdłuż blatu. Krótka kolacja zaczyna się godzinę przed zachodem słońca.
Płocie przestają żerować, jeżeli na brzegu jest głośno lub w pobliżu pływa motorówka. Wpływ na ich żerowanie mają też wahania poziomu wody spowodowane pracą elektrowni. Im woda szybciej opada, tym lepiej biorą. Przez kilka dni, zwykle w początkach maja, trwa obniżanie poziomu wody z zimowego na letni. Lustro wody opada o kilkadziesiąt centymetrów na dobę. To prawdziwe wędkarskie żniwa. Płocie intensywnie żerują wtedy przez całe dnie, często niezależnie od pogody.
Stado dużych płoci pozostaje na blacie zwykle do pierwszej dekady czerwca. Ich odejście zbiega się z kilkoma zjawiskami zachodzącymi w wodzie, ale nie potrafię rozstrzygnąć, które z nich mają decydujące znaczenie. Po pierwsze szybko rośnie temperatura wody. Im cieplejsza woda, tym brania są słabsze, aż wreszcie stado odpływa. Bardzo wyraźnie było to widać podczas tegorocznej upalnej wiosny. Duże płocie łowiłem tylko do 26 maja, a więc co najmniej dwa tygodnie krócej niż zwykle. Z odejściem stada zbiega się też masowy rozwój roślin na blacie. Wygląda to tak, jak gdyby rozrastające się zielsko utrudniało płociom żerowanie w mulistym dnie. Być może stado odpływa również dlatego, że coraz mniej jest larw ochotki, która masowo roi się właśnie na przełomie wiosny i lata.
Liczy się każdy szczegół
Duża płoć podejmuje tylko taką przynętę, która wystaje ponad powierzchnię mułu. Dlatego używam sprężyny dociążonej z jednej strony ołowiem. Zakładam ją na żyłkę tak, że ciężarek jest od strony wędki. Sprężyna tonie i ustawia się na dnie pionowo. Ołów grzęźnie w mule, a wystaje z niego górna część sprężyny, oblepiona zanętą. Żeby sprężyny nie przewrócić, zwis żyłki wybieram ręką, a nie kołowrotkiem. Do tej gęstości mułu, jaki mam w łowisku, dobrałem sprężynę z dociążeniem 15-gramowym.
Do utrzymania przynęty na powierzchni mułu służy mi 5-centymetrowy przyponik, krótszy od sprężyny. Dzięki temu przynęta układa się albo na sprężynie, albo na mule tuż przy niej (widać to na ilustracjach). Taki krótki przypon nigdy się nie plącze, a każde pociągnięcie przynęty przez rybę jest bez opóźnień przekazywane na żyłkę główną.
Branie
Branie płoci składa się z dwóch faz. Najpierw jest jedno lub kilka delikatnych skubnięć, przy których sygnalizator na żyłce podnosi się o kilka – kilkanaście milimetrów i po sekundzie opada. Przypuszczam, że płoć bierze wtedy przynętę do pyszczka i zaraz ją wypluwa sprawdzając w ten sposób, czy ruszenie tego kąska jest bezpieczne. Przy skubnięciach płoć jest niezwykle ostrożna i rezygnuje z brania w razie najmniejszych podejrzeń. A wzbudzić je może sztywny przypon, wystający z przynęty haczyk, zablokowany lub zbyt ciężki stoper.
Przypon
Drogą eksperymentów doszedłem do przekonania, że najlepsze są przypony z miękkiej żyłki 0,14 mm. Czasami wprawdzie z tego powodu przy zacięciu urywam haczyk, ale mam za to dużo więcej brań niż przy grubszych żyłkach.
Haczyk
Rozmiar haczyka nie ma znaczenia, o ile tylko jest do niego dobrana odpowiednia przynęta i nie wystaje z niej trzonek (grot zawsze zostawiam odsłonięty). Z ciekawości zakładałem nawet haki 3/0. Płocie łowiłem, ale przy tak dużych porcjach przynęty brania trwały o wiele dłużej. Na co dzień stosuję haczyki nr 6 – 10.
Stoper
Zatrzymujący sprężynę na połączeniu żyłki głównej i przyponiku nie może się klinować w rurce sprężyny. Dlatego nie stosuję stoperów gumowych. Sprężynę stopuję ołowianą śruciną albo łączę żyłkę główną z przyponikiem za pomocą krętlika. Przekonałem się, że śrucina nie powinna mieć średnicy większej niż 3 mm, bo wtedy jej ciężar może odstraszyć skubiącą płoć. Możliwe też, że płoć skubie taką dużą śrucinę i to zniechęca ją do brania.
Jeżeli którykolwiek z tych drobiazgów wzbudzi nieufność płoci, sygnalizator na wędce pokazuje tylko skubnięcia i na tym kontakt wędkarza z rekordową płocią się kończy. Jeżeli jednak próba wypada pomyślnie, płoć podejmuje przynętę i szybko z nią odpływa. W ciągu paru sekund potrafi wyciągnąć dwa metry żyłki. Jest przy tym mniej ostrożna niż w pierwszej fazie brania, ale na każdy opór reaguje wypluciem haczyka. Może to zrobić bardzo łatwo, bo nie połyka przynęty od razu, ale cały czas trzyma ją w pyszczku. Świadczy o tym haczyk, wbity zawsze w wargę lub w kącik pyska.
Zacięcie
Jako sygnalizator brań służy mi lekka plastikowa bombka, bo opór cięższej bombki lub małpki mógłby rybę spłoszyć. Zacinam w czasie odjazdu, zanim płoć wybierze cały zwis żyłki, bo inaczej będzie za późno. Nigdy mi się nie zdarzyło, żeby odjeżdżająca płoć zacięła się sama, jak to się nieraz dzieje przy łowieniu karpi. Nie pomogło nawet założenie na żyłce za sprężyną śruciny samozacinającej. Przypuszczam, że wprawdzie wędka wyrywa rybie przynętę z pyszczka, ale nawet medalowa płoć ma za małą masę, żeby sobie przy tym wbić haczyk. Odjazdy bywają błyskawiczne. Żeby zawsze zdążyć z zacięciem, zostawiam zwis żyłki w granicach od pół metra do metra, a i tak muszę czatować z ręką na wędce. Właśnie z powodu tych szybkich odjazdów zrezygnowałem z drgającej szczytówki, bo płocie wyczuwały jej opór zanim zdążyłem zareagować i większość zacięć była spóźniona.
Kij
Skuteczność zacięcia zależy przede wszystkim od długości wędki. Najlepsze są wędki krótkie, w granicach od 2,1 do 2,4 metra. Wędkę ustawiam tak, żeby na podpórkach leżała prostopadle do brzegu, ze szczytówką nachyloną do lustra wody, i żeby „patrzyła” na jezioro. W ten sposób zatopiona w wodzie żyłka tworzy z wędką linię prostą i podczas brania stawia bardzo mały opór.
Im wędka dłuższa, tym większe opóźnienie w zacięciu. Naprowadził mnie na to przypadek. Zaczynałem od łowienia płoci na 4-metrowe teleskopy i pudłowałem wtedy co trzecie branie. Sądziłem, że to wina złej konstrukcji zestawu lub że to płocie tak niepewnie biorą. Dopiero gdy z konieczności użyłem wędki 2,7 metra, okazało się, że przyczyna leży w długości kija. Po zmianie wędki z 2,7 na 2,1 metra zacząłem zacinać prawie wszystkie brania. W tej chwili moją najlepszą wędką na płocie jest odziedziczony po dziadku stary spining fiva długości 2,1 metra z pełnego włókna szklanego. Jego zaletą jest odpowiednia długość i miękka szczytówka, dzięki której przy zacinaniu rzadko zrywam przypony.
Do sprężyny i na haczyk
Płocie nie wybrzydzają. Na haczyku mogą być białe i czerwone robaki, kukurydza z puszki, różne ciasta, makarony.
Sprężynę oblepiam najtańszą bazową zanętą z dodatkiem odrobiny kleju, aromatu i – czasami – przynęty. Konsystencja musi być taka, żeby zanęta się nie rozpadała przy uderzeniu sprężyny o wodę. Na płocie lepsza jest zanęta zbyt twarda niż zbyt miękka zanęta do sprężyny powinna zawierać trzykrotnie większą porcję aromatu. Używam tylko wanilii i araku, bo zapachy cytryny, truskawki i rumu dawały gorsze wyniki. Najskuteczniejsza jest zanęta świeżo aromatyzowana. W miarę jak zapach wietrzeje, brania stają się coraz rzadsze. Dlatego rozrabiam porcje wystarczające na sześć do ośmiu godzin łowienia. Jeżeli łowię na kukurydzę lub makaron, to do litra zanęty dodaję garść nierozdrobnionej przynęty. Robaków nie dodaję, bo one, ruszając się, rozpulchniają zanętę w sprężynie.
Po kolei
Zaczynam łowienie od białych robaków na haczyku i zanęty o zapachu wanilii. Jeśli zasiadka trwa dłużej niż przez weekend, to przynętę i aromat zanęty zmieniam co dwa dni, bo po tym czasie ich skuteczność gwałtownie się kończy. Albo w ogóle nie ma brań, albo są tylko skubnięcia. Jak sądzę, dzieje się tak dlatego, że wszystkie złowione ryby wypuszczam do wody. Widocznie zapach zanęty i przynęty kojarzą sobie one z niebezpieczeństwem i odstraszają od wędki całe stado. To przypuszczenie potwierdziła praktyka. Kiedyś do łowienia na moim blacie zaprosiłem kolegę, który wszystkie złowione płocie zabierał. I choć przez tydzień łowił na taką samą zanętę i przynętę, cały czas miał brania na wyrównanym poziomie.
Sergiusz Skrzyszowski
Kraków