sobota, 20 kwietnia, 2024
Strona głównaBez kategoriiPŁOCIE BEZ ZAPROSZENIA

PŁOCIE BEZ ZAPROSZENIA

Dużą płoć, taką powyżej 60 dekagramów, najpewniej można złowić wiosną. Bez  nęcenia i towarzyszącej temu magii komponentów, zapachów i atraktorów. O tej porze roku płotek nie trzeba zapraszać. One same się zgłaszają po przynętę. Dopiero latem stają się ostrożne. Mają wtedy pokarmu pod dostatkiem, schodzą w głębiny i na wędki trafiają rzadko.

Pan Tadeusz Warzyński – autor tego tekstu – wędkuje już 60 lat. Każdej wiosny łowi 40 – 60 dużych płoci, w tym kilka kilogramowych. Za tymi rybami przemierzył całą północną Polskę. Teraz wyławia je najczęściej z Jeziora Rosnowskiego pod Koszalinem, gdzie mieszka, a także z jezior w okolicach Bobęcina oraz zbiorników Tleń i Gródek na Wdzie. Największe jego płocie ważyły 1,58 kg (z Jeziora Rosnowskiego, 1987 r.) i 1,42 kg (z kanału Bukowo, 1980 r.). Nie zapraszał ich nęceniem, same się skusiły na wiosenne chruściki.  

Wiosenne płotki są tłuste, pełne ikry lub mleczu. Biorą chętnie i zdecydowanie, rzecz można zachłannie. Są przy tym mało płochliwe, po pożywienie podpływają blisko brzegów. Wraz ze wzrostem temperatury szybciej trawią zjedzony pokarm, więc potrzebują go więcej. Pamiętam ciepłą zimę roku 1990. Już na początku lutego temperatura przez kilkanaście dni wahała się w granicach 10 – 14 stopni, wiały huraganowe wiatry z południa. Płocie zaczęły brać dokładnie 9 lutego. Inny zapis w moich notatkach: 16 marca 1993 r., temp. powietrza 12 stopni, wiatr południowy, godz. 11:40 – 13:20, jedenaście płoci od 0,60 do 1,30 kg. Na Pomorzu płociowy sezon rozpoczyna się najczęściej właśnie w marcu. Natomiast mój wypraktykowany przez lata czas na  rekordowe sztuki wypada pomiędzy 20 kwietnia a 1 maja. W ciągu tych  kilku dni, tuż przed tarłem, łowię większość  kilogramowych płoci.


Wiosną pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie, dlatego nie przywiązuję się do stałych miejsc, zmieniam je zależnie od sytuacji. Wrogiem wędkarza jest flauta. Na spokojnym jeziorze jedynie z samego rana można liczyć na brania, a i to będą one pojedyncze i chimeryczne. Ale gdy wieje wiatr, choćby najlżejszy, płocie biorą, z różnym nasileniem, przez cały dzień. Pod warunkiem że wiatr nie jest porywisty. Najlepiej, gdy wieje z południa lub zachodu albo kierunków pośrednich. Wiatr wschodni jest o wiele gorszy, a północny całkiem zły. Ideałem jest wysoka, krótka fala na środku jeziora, kończąca się łagodnie przy brzegu.


Wiosną nigdy nie nęcę. Ryby łakną pokarmu i same do nas podejdą, jeżeli potrafimy je znaleźć. Często wędkarze widząc, że tuż obok nich łowię duże ryby,  wrzucają do wody kupę zanęty, czym ściągają drobnicę. Popeł-niają jeszcze jeden błąd: wędki zarzucają daleko od brzegu, gdzie duża płoć nie żeruje. Na łowisko wybieram łagodnie opadające stoki o dnie czystym, piaszczystym. Łowię na głębokości półtora – dwóch metrów. Z wędką ustawiam się naprzeciwko fali lub z jej boku. Z brzegów nawietrznych fala wymywa różne żyjątka i wciąga je w głąb, tu więc podczas wiatru skupiają się ryby. Pomocną wskazówką przy wyborze łowiska są spławiające się duże płocie. Unikam natomiast stanowisk, na których są ślady zanęcania chlebem lub płatkami owsianymi, bo tam tylko mała ryba albo żadna.


Stara wędkarska prawda mówi, że najskuteczniejsze są przynęty występujące w naturalnym środowisku ryb. Należą do nich larwy chruścików, popularnie zwane kłódkami. Budują one domki z kamyczków lub szczątków roślin. Nieprawdą jest, że chruściki pojawiają się dopiero w maju, kiedy woda się dobrze nagrzeje. Są przez cały rok, o czym  niekiedy można się przekonać, wyciągając zimą z przerębla „patyczek”. Potem się okazuje, że w środku siedzi robaczek.


Po chruściki wyruszam  zaraz po stopnieniu lodów. Wybieram zalesiony, północny brzeg jeziora, o tej porze roku najbardziej nasłoneczniony, gdzie ich najwięcej i są największe. Tam na półmetrową wodę wrzucam zwiędłe krzaczki żarnowca (rośliny powszechnie rosnącej w moich stronach na piaskach i w widnych lasach, z której dawniej robiło się  miotły) albo gałązki sosny, świerku lub  jałowca, stare i suche, ale z igłami. Zatoną bez obciążenia, a przez noc wejdą w nie chruściki, które w gałązkach znajdują kryjówki. Nieraz – postępując ostrożnie, aby nie strącić owadów – z jednej takiej pułapki udaje się pozyskać 30 – 40 sztuk. Chruściki można też znaleźć w niemal każdej rzece. Zwykle są to tzw. żwirówki, budujące domki z kamyczków. Niestety, wiosną wiele domków jest pustych i zanim zdecydujemy się postawić pułapki w rzece, dobrze jest sprawdzić, czy warto.


Wiosną płocie najlepiej biorą od świtu do godz. 9 – 10, a później po południu, między godz. 14 – 17. Na ryby wyruszam tak, aby nad wodą znaleźć się pół godziny przed wschodem słońca. Z pułapek wybieram chruściki, rozkładam wędki. Są to sześcio- albo ośmiometrowe tyczki z gumowym amortyzatorem w środku. Stosuję żyłki dobrych gatunków o średnicy 0,16 – 0,20 mm, bez przyponu. Kto wyciągnął kilową płotkę, ten wie,  jak silne są to ryby i że  mocnym zrywem potrafią zerwać przypon na węźle. Na haczyk zakładam dwa lub trzy chruściki, przebijając je pod główką od wewnętrznej strony. Niegdyś łowiłem tylko na mustady, jednak na starość urzekły mnie cienkie i śmigłe japońskie cacka, z których wybieram modele o długim trzonku, numer 6 – 8. Wszak płoć to nie uklejka, a na małych rybach mi nie zależy.


Sprzęt mam więc popularny, który można skompletować w każdym sklepie wędkarskim i nie ma potrzeby go dokładnie opisywać. Szczegółowego przedstawienia wart jest natomiast spławik, jakiego używam, od kiedy zacząłem chodzić na ryby. Strugam go własnoręcznie z kory topolowej. Spławik z surowej „polskiej balsy”, choć chłonie wodę, nigdy się nie zatapia i można go idealnie wyważyć niewielkim ołowiem. Lekki jest i nieduży (wszak łowię na płytkiej wodzie), niemalowany. Ot, kawałek drewienka, który nie budzi u ryb podejrzeń. W 1/3 długości, licząc od czubka, korpus przebijam na wylot (lekko pod skosem) gorącą igłą. Przez dziurkę przeciągam żyłkę, którą u dołu blokuję igelitem. Właściwości topoli oraz nietypowe mocowanie, dzięki któremu żyłka na długim odcinku znajduje się pod wodą, dają kapitalną czułość spławika i pozwalają w każdych warunkach skutecznie zaciąć „na rybę”.


Grunt ustawiam tak, żeby był o jakieś 2 – 3 cm mniejszy od głębokości wody. Przynęta ma drapać dno. Co jakiś czas zestaw podciągam. Chruścik na haczyku w zasadzie wisi nieruchomo, ale rusza nóżkami, czym wspaniale wabi płocie. Wymieniam go po każdym wyholowaniu ryby lub dłuższym oczekiwaniu na branie. Duża płoć z reguły atakuje przynętę natychmiast. Najpierw spławik delikatnie się przytapia, a dopiero po chwili następuje uderzenie do dna. Dlatego z zacięciem się nie spieszę, czekam, aż cały spławik zniknie z powierzchni wody. Na wędce płoć walczy wspaniale – bije ostro i nie daje się oderwać od dna. Przy samym brzegu wykonuje zrywy, które napinają żyłkę do granic wytrzymałości. Jeśli zachowuję się cicho i holuję spokojnie, to w dobrym miejscu mam brania przez cały dzień.

Tadeusz Warzyński

TOPOLOWE PRÓCHNO

Topola jest drzewem wszechstronnie wykorzystywanym przez wędkarzy. Z kory od wieków robi się spławiki, a z korzeni woblery. Pomysłowi wędkarze odkryli także, że wnętrze topoli, która jest w pierwszym stadium próchnienia, do złudzenia przypomina południowo-amerykańską balsę.


Próchno topolowe, podobnie jak balsa, ma fragmenty o różnej twardości. Dlatego należy wybrać większą jego ilość, bo nie wiadomo z góry, jak twardy materiał będzie nam potrzebny (płaty takiego drewna dają się swobodnie odłupywać dużym nożem lub siekierą).
Próchno wykorzystywane jest do robienia woblerów, bo daje się bardzo łatwo obrabiać papierem ściernym. Po zrobieniu woblera trzeba go kilka razy pokryć warstwą lakieru, żeby utwardzić powierzchnię, gdyż inaczej nie wytrzyma zębów ryb drapieżnych. Pływalność próchna jest tak duża, że prawie każdy wobler trzeba doważać ołowianymi śrucinami.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments