piątek, 29 marca, 2024

OKO W ZIELSKU

Spoglądam w przezroczystą wodę przerębla. Na dnie stoją okonie. Wpuszczam błystkę. Unoszę ją z dna i potrząsam wędeczką. Natychmiast podskakują do niej trzy okonie, żaden jednak nie uderza. Kolejne próby – podobny efekt. Ryby się błystką interesują, ale zaatakować nie chcą. Zmieniam blaszkę na „oko”. Pierwsze podniesienie. Siedzi – okoń ma 37 cm.

Na okoniowej błystce musi być namalowane oko – mówi Ireneusz Stróżyński, pomorski okoniarz jakich mało. – Próbowałem różnych kolorów, najskuteczniejsza okazała się żółta otoczka i czarna źrenica. Takie więc oczy maluję na swoich podlodówkach.


Jego rękodzieła są wąskie, długie i bardzo lekkie. Robi je z cienkiego paska miedzianej blachy. W najlżejszych modelach wlutowuje jeden haczyk, w cięższych – obciążonych nalanym po zewnętrznej stronie ołowiem – dwa haczyki, gdyż okoń potrafi zaatakować błystkę z różnej strony. Blaszkę wygina lekko do wewnątrz i okleja z obu stron srebrzystą folią z brokatem. Wyznaje zasadę, że okonia najlepiej wabią jasne błystki, widoczne z daleka w ciemnej wodzie przykrytej taflą lodu. Tylko w większych podlodówkach, przeznaczonych na głębsze wody, odsłania czasem polerowaną miedź. Na końcu wierci malutki otwór. W sam raz do zawiązania żyłki węzłem palomar, który dobrze się układa w wycięciu ogona. Te błystki zdecydowanie „nie lubią” agrafek, które usztywniają ich pracę. Okonie takich przynęt unikają.

W jeziorze Ireneusz szuka okoni przeważnie płytko i tylko w zielsku. Twierdzi, że wśród gnijącej roślinności, łodyg rdestnicy i grążeli okonie są zawsze, bo znajdują tam ochotki, ośliczki, kiełże i drobne rybki. Interesują go również trzcinowiska, przybrzeżne stoki i zatopione drzewa i krzaki. W tych miejscach zazwyczaj połów jest obfity, ale przeważają tzw. trzcinowce. Grube sztuki trafiają się rzadko.


Irek połyka kilometry tafli lodowej, robi dziury wzdłuż brzegu co 5 – 6 metrów. Zaczyna zawsze od płycizny, potem schodzi po stoku coraz głębiej, na metr, półtora, trzy i głębiej, jeżeli na dnie są rośliny. Każdej przerębli poświęca minutę, dwie, nie dłużej, chyba że są brania. Jest zdania, że jeśli okoń jest, to uderzy. Szczególnie dokładnie obławia zatopione drzewa. Lubią w nich stać piękne sztuki. Przeręble kuje więc gęsto, jedną przy drugiej, aby przeszukać każdy metr i wpuścić podlodówkę między gałęzie lub pod pień.


Do wykutych wcześniej dziur zagląda w drodze powrotnej, a obowiązkowo sprawdza jeszcze raz te, gdzie miał uderzenie lub w inny sposób wyczuł obecność okonia. Bo okoń, nawet kiedy przynęty nie trąci, to zwykle do niej podpływa i robi coś takiego jakby na nią dmuchał (wytrawni łowcy mówią, że okoń pluje w przynętę strumieniem wody). Wtedy woda lekko zawiruje, żyłka zatańczy, a po ręce przejdzie dreszcz.


Swoją błystkę Irek wprowadza w ruch dwoma krótkimi szarpnięciami, potem odczekuje, aż całkowicie znieruchomieje. Gdy to już nastąpi, czeka jeszcze trochę, zanim ponownie szarpnie raz i drugi. Okonie najczęściej uderzają w błystkę nieruchomą, rzadko podczas gry. Mała ryba puka w błystkę wyraźnie i czysto, czuć jak ją chwyta wargami. Branie dużego okonia jest mniej wyczuwalne. Robi raczej wrażenie miękkiego zaczepu, przyduszenia.


Rozmiarem błystki można regulować wielkość łowionych okoni. Irek najczęściej używa błystek średniej wielkości, bo uderzy w nie i średniak, i okazały garbus. Podczas słabego żerowania ryb, kiedy wyraźnie płoszy je światło bijące z przerębla, trzeba używać błystek najmniejszych i najlżejszych. Odchodzą one od przerębla daleko i gdy płyną nad dywanem roślin, okonie często je chwytają. Nieodzownym elementem podlodówek Ireneusza są kiwaki. Pozwalają one wyczuć pracę najmniejszych błystek nawet na półtorametrowej głębokości oraz dostrzec delikatne brania, których nie sposób wyczuć w dłoni.


Każdej zimy Ireneusz łowi kilka garbusów ważących więcej niż kilogram. Nie szuka ich jednak na 30-metrowych głębinach, bo szansa natrafienia tam na stanowiska ryb jest znikoma. Oczekuje ich na przewężeniach jezior. Z reguły w tych miejscach znajduje się porośnięte wypłycenie – garb lub poprzeczny wał przedzielający dwie głębie. Cały rok kręcą się tutaj stada drobnicy. Okonie atakują je grupowo, z dwóch stron, i zaganiają na boczne płycizny. Podczas takiego polowania przerażone rybki aż wyskakują z przerębli. – W takim miejscu warto łowić w kilka osób – radzi Ireneusz. – Wiercimy po obu stronach stoku po około 30 przerębli i obławiając je, czekamy na frontalny atak okoni. Następujące po sobie brania pozwalają ustalić kierunek, w jakim płyną garbusy. Wówczas należy posuwać się wraz z nimi, z pewnym wyprzedzeniem zjawiając się przy przeręblach. Każde wpuszczenie błystki kończy się atakiem. Nierzadko okonie biorą tuż pod lodem, w samej dziurze. Polowanie okoni na drobnicę, a wędkarzy na okonie kończy się zazwyczaj pod przybrzeżnymi trzcinami.


Taka okazja nie zdarza się jednak często. Okolicznością sprzyjającą jest gwałtownie spadające ciśnienie, połączone z opadami śniegu lub śniegu z deszczem. Innym łowiskiem dużych okoni jest skraj zielska, najlepiej rdestnicy i czystej wody. Okonie codziennie penetrują takie obszary, objadają się rakami i rybami.


Wiesław Branowski

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments